[ Pobierz całość w formacie PDF ]

albowiem ci zwariowani uczuciowi ludzie urządzali święto z każdej drobnej, domowej radości.
- Przestańcie trajkotać dziewczęta, a wszystko wam opowiem - powiedziała Jo,
zastanawiając się czy pani Burney odczuwała większą dumę z powodu swej  Eweliny niż ona
nad  Malarzami - rywalami . Opowiedziawszy, jak oddała swoje prace, Jo dodała: - A kiedy
poszłam po odpowiedz, ten pan powiedział że podobały mu się oba, ale nie płaci
początkującym autorom, a tylko pozwala im publikować w swojej gazecie i zdobywać
czytelników. To dobra praktyka, powiedziała kiedy debiutant stanie się lepszy, to każdy mu
zapłaci. No więc, pozwoliłam mu wziąć oba opowiadania i dziś mi to przysłano, a Laurie mnie
na tym przyłapał i nalegał żebym mu dała przeczytać. Pozwoliłam mu a on powiedział, że to
dobre i że powinnam więcej pisać, i że załatwi, żeby mi zapłacili za następne, i jestem taka
szczęśliwa, bo z czasem będę się mogła sama utrzymać i pomóc dziewczętom.
Jo zabrakło tchu i pakując głowę w gazetę zrosiła swe opowiadanie kilkoma szczerymi
łzami, gdyż zdobycie niezależności i pochwał tych, których kochała, były to najgłębsze
pragnienia jej serca, a teraz wydawało się, że uczyniła pierwszy krok, by szczęśliwy ten cel
osiągnąć.
ROZDZIAA 15
Telegram - Listopad to najbardziej nieprzyjemny miesiąc w całym roku - powiedziała
Margaret stojąc pewnego smętnego popołudnia w oknie i spoglądając na zwarzony mrozem
ogród.
- To dlatego właśnie ja się w nim urodziłam - zauważyła Jo w zamyśleniu, zupełnie
nieświadoma plamy na swoim nosie.
- Gdyby teraz wydarzyło się coś bardzo miłego, uznałybyśmy, że to wspaniały miesiąc -
powiedziała Beth, która do wszystkiego podchodziła z nadzieją, nawet do listopada.
- Przypuszczam, że tak, ale w tej rodzinie nigdy nie wydarza się nic miłego - powiedziała
Meg, która była w złym nastroju. - Harujemy tylko dzień w dzień, bez żadnej zmiany i zaledwie
z odrobiną przyjemności. Równie dobrze mogłybyśmy chodzić w kieracie.
- Cierpliwości, ależ jesteśmy nie w humorze! - zawołała Jo. - Nie dziwię ci się, kochanie, bo
musisz patrzeć na to, jak inne dziewczęta świetnie się bawią, podczas gdy ty harujesz rok za
rokiem. Jakże chciałabym móc wszystko ci ułożyć, tak jak to robię dla moich bohaterek. Jesteś
już dostatecznie ładna i dobra, toteż sprawiłabym, żeby jakiś krewny pozostawił ci
niespodziewanie fortunę, a wtedy wyfrunęłabyś w świat jako wielka spadkobierczyni,
lekceważąc wszystkich, którzy cię poniżali. Wyjechałabyś za granicę i powróciła jako Lady
Jakaśtam, w blasku splendorów i elegancji.
- Nikt teraz nie dziedziczy w ten sposób fortuny. Mężczyzni muszą pracować, a kobiety
wychodzić za mąż dla pieniędzy. To obrzydliwie niesprawiedliwy świat - powiedziała gorzko
Meg.
- Jo i ja zbijemy fortuny dla was wszystkich. Poczekajcie tylko z dziesięć lat i same
zobaczycie - powiedziała Amy, która siedziała w kącie, zajęta robieniem ciastek z błota, jak
nazywała Hanna jej małe gliniane figurki ptaków, owoców i twarzy.
- Nie mogę czekać i obawiam się, że nie mam zbytniej wiary w atrament i błoto, ale
wdzięczna wam jestem za dobre intencje.
Meg westchnęła i odwróciła się znów w stronę zmrożonego ogrodu. Jo jęknęła i wyciągnęła
na stole oba łokcie w przygnębionej pozie, ale Amy energicznie klepała glinę, a Beth, która
siedziała przy drugim oknie, powiedziała uśmiechając się: - Dwie miłe rzeczy wydarzą się już
zaraz - Marmisia nadchodzi ulicą i Laurie biegnie przez ogród jakby miał nam powiedzieć coś
miłego.
Oboje nadeszli, pani March ze swym zwykłym pytaniem: - Czy był list od ojca,
dziewczynki? a Laurie, aby w swój przekonujący sposób powiedzieć: - Czy któraś z was nie
wybrałaby się na przejażdżkę? Zlęczałem nad matematyką dopóki nie zamąciło mi się w głowie
i mam zamiar odświeżyć swój umysł szybkim spacerem. Dzień jest ponury, ale powietrze nie
jest złe i odwożę Brooka do domu, więc w powozie będzie wesoło, nawet jeśli na dworze tak nie
jest. Chodz Jo, prawda, że obie z Beth pojedziecie?
- Oczywiście, że pojedziemy.
- Bardzo dziękuję, ale jestem zajęta. I Meg wyciągnęła swój koszyk do robótek, gdyż
zgadzała się z matką, że lepiej było, przynajmniej w jej przypadku, nie jezdzić zbyt często w
towarzystwie młodego człowieka.
- My trzy będziemy gotowe za minutę - zawołała Amy, wybiegając żeby umyć ręce.
- Czy mogę coś dla pani zrobić, pani mamo? - zapytał Laurie, pochylając się nad fotelem
pani March z czułością w głosie i spojrzeniu, gdyż tak się zawsze do niej zwracał.
- Nie, dziękuję, zajrzyj tylko na pocztę, skoro jesteś tak miły, kochanie. To nasz dzień listu,
a listonosza nie było. Ojciec jest dokładny jak słońce. Być może zdarzyło się jakieś opóznienie w
drodze.
Przerwał jej ostry dzwonek i po chwili Hanna weszła z listem.
- To ta okropna telegraf, proszę pani - powiedziała, wręczając list tak jakby obawiała się, że
za chwilę wybuchnie albo narobi innych szkód.
Na słowo  telegraf pani March porwała papier, przeczytała dwie linie, które zawierał i
opadła na krzesło tak blada jakby ten skrawek papieru posłał kulę prosto w jej serce. Laurie
ruszył na dół po wodę, podczas gdy Meg i Hanna podtrzymywały ją, a Jo odczytała głośno,
przestraszonym głosem:
Pani March, Pani mąż jest ciężko chory. Proszę natychmiast przyjechać.
S. Hale, Szpital Blanka, Waszyngton
Jak cicho było w pokoju, gdy słuchały bez tchu, jak dziwnie pociemniało na zewnątrz i jak
zdało się, zawirował nagle cały świat, kiedy dziewczynki zebrały się wokół matki, czując się tak,
jakby całe szczęście i oparcie ich życia miało im być teraz odebrane. Pani March przyszła już do
siebie, przeczytała jeszcze raz wiadomość i wyciągając ramiona do córek, powiedziała tonem,
którego nigdy nie zapomniały: - Pojadę natychmiast, ale może już być za pózno. Och, dzieci,
dzieci, pomóżcie mi to wytrzymać! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •