[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wszechwiedzący inform, który powiadamia o wszystkim  od spraw politycznych do punktów
docelowych danego chodnika. Wszędzie ludzie, tłumy ludzi spieszących gdzieś lub wracających.
I hałas, potworny, nigdy nie milknący hałas Miasta.
Jon stęsknił się za domem, przecież długo był na obserwacji w szpitalu. Spieszył się,
chciał jak najprędzej dotrzeć do rodziny. Ale za dzień lub dwa znowu pójdzie poza Miasto!
Zostawi to gigantyczne, doskonale zorganizowane mrowisko, odetchnie swobodnie szeroką
przestrzenią.
Pora wracać... Szkoda, tak było pięknie. Jon wstał, założył plecak i ruszył przed siebie
długim lekkim krokiem. Tak nie chodzą mieszkańcy Miasta  niedawno to zauważył. Cóż, oni w
ogóle niewiele chodzą, a dla niego kilkukilometrowe marsze były zwykłą rzeczą.
W drzwiach Miasta jak zwykle stał robot, prowadząc nasłuch. Na widok Jona cofnął się.
 Erg-13, zamknij drzwi i wracaj!  polecił Jon.
 Tak!  odrzekł mechanoautomat. Po chwili dodał:  Wiadomość od pana
Ratnalingama.
 Odtwórz!  Jon przystanął.
 Witaj!  odezwał się głos doktora.  Jeżeli znajdziesz chwilę czasu, złóż mi telewizytę.
To nic pilnego, ale byłbym rad.
Brzęknięcie oznajmiło koniec zapisu.
 Erg-13, wykonaj poprzednie polecenie!  rzekł Jon i poszedł dalej.
Robot przystąpił do zamykania drzwi.
 Witaj, doktorze! Chciałeś mnie widzieć, więc jestem  powiedział, gdy naprzeciw
niego pojawił się doktor Ratnalingam.
 Właściwie nie mam do ciebie żadnej sprawy, chciałem tylko wiedzieć, jak się czujesz?
Jon uśmiechnął się.
 To znaczy, czy dalej wychodzę za Miasto?
 Hm, no...  doktor zmieszał się nieco.  Właściwie tak.
 Owszem, wychodzę. Zresztą wiesz o tym, bo łączyłeś się z moim stróżem, z Ergiem.
 I dalej sprawia ci to przyjemność?
 Oczywiście, inaczej nie wychodziłbym.
Doktor westchnął.
 Niestety, nie rozumiem, co w tym miłego...
 A może spróbujesz, doktorze? Bardzo chętnie posłużę ci za przewodnika!
 Nie, nie!  sprzeciwił się lekarz.  Pięknie dziękuję, ale nie, za żadną cenę!
Wspominając nazajutrz tę rozmowę, doktor nagle pomyślał:  A może... może
rzeczywiście spróbować? Choćby raz...
Wiedział jednak, że nigdy tego nie zrobi. Nie dla niego takie dziwaczne pomysły.
Przecież jest normalny. Jak wszyscy inni mieszkańcy Miasta.
Sławomir Swerpel
Jeden Ostatnich
Z trudem otworzył oczy. Przerazliwa jasność zakłuła tysiącami igieł gdzieś pod
skroniami. Jak kilkutonowe sztaby powieki opadły z powrotem.
Ciało było równie ciężkie. Wydawało mu się, że łóżko, na którym leżał, nie wytrzyma,
rozleci się w obie strony, a on spadnie w dół i będzie tak spadał i spadał, a żadna siła, żadna
płaszczyzna materialna nie zatrzyma tego zwielokrotnionego działania grawitacji.
Nic takiego nie nastąpiło. Dalej leżał w tym samym miejscu, a nieskalaną ciszę wnętrza
przerywał tylko jego świszczący oddech; serce uderzało powoli, lecz z siłą, która rozrywała
klatkę piersiową, łamała żebra. Czuł, jak przy każdym uderzeniu bębenki w uszach pękają 
przez mózg przewalał się wówczas paraliżujący ciało grzmot. Pózniej wszystko zamierało na
ułamek sekundy. Powtórne uderzenie pchało serce do mózgu, szum w uszach wzmagał się, ból
głowy osiągał poziom krytyczny, czaszka pęczniała...
Jego ręce zacisnęły się na przykryciu. Dłużej nie wytrzyma, podniesie powieki  niech się
dzieje, co chce!
Całą siłę, jaką posiadał, skupił w jednym, jedynym ruchu  ruchu, dzięki któremu jego
ciało przyjęło pozycję siedzącą. Zawrót głowy, potężne uderzenie pod czaszką... Uniósł powieki.
I znowu ta oślepiająca jasność, która poraziła jego zrenice przedtem. Opadł zlany potem na
posłanie. Przed sobą, a właściwie dookoła siebie miał jasne ściany. Wszystko było zamazane, jak
gdyby po jego gałkach ocznych płynęły krople cieczy. Rozróżnił jeszcze jakieś postacie, które 
tak przynajmniej wydawało mu się  pochylały się nad nim. Naszły go mdłości, zawroty
wzmogły się. Z trudem, ostrożnie odwrócił głowę. I wtedy ujrzał rozsuwającą się ścianę i
wyłaniającą się z ciemności postać.  Nie, to nie może być On  pomyślał. Postać zbliżała się
powoli. Postać z twarzą Drugiego. Z twarzą Mara. Poderwał się na posłaniu. Czyjeś ręce
przytrzymały go łagodnie, ale odczuł to jak szarpnięcie.
 Mar?!  krzyknął.
Zakręciło mu się w głowie, opadł z powrotem, wszystko zawirowało dookoła...
Zwiadowczy lot galaktyczny trwał. Ciągle jeszcze szukali, ciągle mieli nadzieję, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •