[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miały w sobie coś ziemskiego) uświadomiłem sobie, że nareszcie mam się komu zwierzyć ze
swoich pozaziemskich wrażeń. Istotnie, pierwszą osobą, na którą padł mój wzrok, był profe-
sor Archan.
Miał skrępowane do tyłu ręce. Gdy to ujrzałem, straciłem znów przytomność. Jego
ujarzmienie stanowiło dla mnie koniec naszego świata. Nie było już o co walczyć.
 No i wasz Bóg w niewoli  usłyszałem jak przez grubą powłokę radosny głos
Aysego.
Archan nie wyglądał jednakże na pokonanego. Nie chciał się widać sam przed sobą
przyznać do klęski, czy też bał się obudzić w nas strach z powodu końca naszego świata.
Mówił więc równo, spokojnie, miał nawet pogodny wyraz twarzy.
 Oni, ci, co się mienią mizrakimi  tłumaczył mi  nie są absolutnie z żadnych tam
zaświatów. Jestem w posiadaniu dowodów naukowych ich całkowicie ziemskiego pochodze-
nia. Jakże te bydlęta mogłyby być z innej planety, jeśli obłe cielska ich protoplastów, tych w
kątach, powstały także obok nas, niemal na naszych oczach. Tak, koło nas.
Aysy, przysłuchujący się z pewnego oddalenia jego wypowiedzi, wtrącił:
 W przekazach mizrakich, zanotowanych w języku mikrofalowym, rzeczywiście
znajduje się ich historia, którą by można na twój sposób interpretować, profesorze. Być może
naprawdę jesteśmy z pochodzenia waszymi uboższymi krewnymi.
Ale Archan jak gdyby nie słyszał. Mówił:
 Cielska mizrakich powstały ze śmieci, z odpadów organicznych. W pewnym mome-
ncie nagromadzenie tej potencjalnej, żywej materii, wyrzucanej beztrosko z naszych pól,
fabryk i domów, stało się tak wielkie, iż trzeba było tylko zapalnika, aby zamknąć ostatnie
ogniwo w łańcuchu nowego życia. Tym ogniwem, tym ogniwem...
Aysy przyskoczył do nas. Chwycił uczonego za barki i zaczął nim potrząsać, jak gdyby
pragnął wytrząść mu z ust następne słowa.
 Och, powiedz wreszcie, powiedz, jakie to było ogniwo. To musisz nam właśnie zdra-
dzić.
Puścił Archana.
 Profesorze, przepraszam cię  powiedział zaraz spokojniej i znowu tonem pełnym
szacunku.  Profesorze. My wiemy, że mizraki  tu wskazał na bezwładne cielska walające
się po kątach  że ci nasi przodkowie powstali z odpadów organicznych i z energii słone-
cznej. Pragniemy jednak dowiedzieć się, w jaki sposób tę energię sobie przyswajają.
 Nie słuchaj go  przerwał Archan, zwracając się do mnie.  To naiwny facet.
Sądzi, że zdradzę mu całą prawdę, tylko dlatego, że ma mnie w swoich łapach.
 Profesorze  zawołał Aysy.  Proszę, niech pan nie robi z nas głupców. Rozumiem
dobrze, że jest to jedna z pańskich prowokacji, których zapewne cała seria nastąpi zaraz, że-
byśmy działali nierozważnie i zaprzepaścili zdobytą z trudem okazję. Ale, nic z tego. Profeso-
rze, proszę, błagam o wytłumaczenie nam, w jaki sposób powstały mizraki. Bo to skąd my,
ich potomkowie, wzięliśmy się, wiemy. Tamtego tylko nam brakuje.
Archan milczał.
 Namyśl się. Radzę ci znowu przerwać to milczenie, zmuszę cię do mówienia, jak już
raz zmusiłem, wystawiając twego przyjaciela poza prom. Radzę ci, rozmawiaj z nami. Wiesz
o recepcie, jakiej od ciebie potrzebujemy. Po nią tu jechaliśmy. Po nią przede wszystkim.
Dlatego jesteś w naszych rękach.
 Nie znajdziecie tej recepty.
 Zobaczymy.
Aysy uśmiechnął się, ukłonił po raz pierwszy, odkąd go zobaczyłem. Skinął też dłonią.
Roboty wyciągnęły z kabiny Jonisa i Zoję.
Zostaliśmy we dwójkę. Prawdopodobnie po to, aby podsłuchując naszą dalszą rozmo-
wę, Aysy mógł wysnuć z niej jakieś wnioski. Powiedziałem to Archanowi.
 Niczego się ode mnie nie dowiedzą.
 Już raz dałeś się złapać  odparłem z wyrzutem.
 Nie mogłem pozwolić na twoją śmierć. Masz rację, zlekceważyłem ich.
Istotnie postąpił nierozważnie. Jonisowi udało się skontaktować z profesorem wtedy,
gdy mnie właśnie przygotowywano do wystawienia na zewnątrz. Chodziło o ułatwienie inwa-
zji jemu i jego ludziom tuż przed lądowaniem. Prom był pojazdem przystosowanym do lądo-
wania powolnego i ostrożnego. Można było przypuszczać, że Aysy zachowa szczególną ostro-
żność, obawiając się ataku ze strony załogi Bazy. Musiał więc najpierw, według wszelkiego
prawdopodobieństwa, poobserwować trochę powierzchnię Księżyca z góry. A wszystko z od-
ległości kilku tysięcy metrów widać jak na dłoni. Na to liczył profesor Archan, na nadzwy-
czajne środki ostrożności podjęte przez Aysego. Aysy nie mógł się spodziewać ataku z tej
strony Księżyca, która jest niewidoczna z Ziemi. Baza znajdowała się przecież w bardzo
eksponowanym miejscu, tuż na zachodnim skraju krateru Kopernika, na cyplu sterczącym
dosłownie nad księżycową przepaścią. Tymczasem na antypodach, w cieniu małego pasma
górskiego, nazwanego od imienia znakomitego polskiego fantasty, pasmem %7łuławskiego,
umieszczono pod okapem skalnym wyrzutnię miniaturowych wahadłowców, pojazdów ko-
smicznych o bardzo małym jeszcze zasięgu, ale niezwykle przydatnych. Ułatwiały one doja-
zdy do satelitów sztucznych i naturalnych, a także do laboratoriów zawieszonych w prze-
strzeni. Trzymano tę sprawę w tajemnicy, a zaledwie cztery osoby zatrudniano od niedawna
w Bazie do obsługi nowego sprzętu.
Dwa z pojazdów były na chodzie, trzeci dopiero przygotowywano do rejsów. Atak na
nasz prom, opanowany przez Aysego, miał stanowić jedną z pierwszych ich prób prakty-
cznych. Archan nie był do końca pewny czy to najlepszy sposób, czy nie ryzykuje się zbyt
wiele. Jednakże obawa o moje życie i o życie reszty pojmanych przez bandę skłoniła go do
inwazji z zaskoczenia. W porozumieniu z Jonisem postanowił, że obydwa pojazdy dotrą do
śluzy, przycumują, a Jonis wyłączy wówczas w sterowni  uszy i oczy promu. Niewielki
wstrząs przy cumowaniu nie mógł budzić podejrzeń, gdyż od czasu użycia przez Archana
energii laserowej i prób równoważenia jej energią silników promu, pojazd stracił swą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •