[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się, że jest bardzo przejęty dzieckiem i odwiedzał ją
codziennie. Prawdopodobnie wysłali go na kolejną misję....
Nie, wcale nie wysłali. Kiedy miła pani wywoziła ją przez
drzwi, już przez szybę dojrzała znajomą sylwetkę zielonego
forda explorera. Z samochodu wysunęły się najpierw długie
nogi, potem reszta Chance'a.
Sunny powitała go chłodno.
-Zamówiłam taksówkę.
Wiedziała jednak, że szkoda słów.
-Aha - mruknął, odbierając od niej cały skromny dobytek i
umieszczając na tylnym siedzeniu.
Potem otworzył drzwi z prawej strony. A Sunny zaczęła
powolutku, centymetr po centymetrze, przesuwać się do
przodu w tym fotelu, szykując się do wstania. Opracowała
sobie tę metodę na zwykłym krześle, niestety, ten fotel na
162
kółkach okazał się wyzwaniem nieco śmielszym. Chance
odczekał tylko minutę, potem podniósł ją i wsadził do
explorera.
-Dziękuję - powiedziała. Co szkodzi być uprzejmą, tym
bardziej że jego metoda była znacznie mniej bolesna i
czasochłonna.
-Drobiazg.
Zapiął jej pasy, upewnił się, czy nie uwierają w bolesne
miejsca i zajął miejsce za kierownicą.
-Zarezerwowałam pokój w hotelu - odezwała się Sunny. -
Niestety, nie bardzo wiem, jak tam dojechać.
-Nie jedziemy do żadnego hotelu.
-Jak to? Przecież muszę dokądś pojechać, a nie jestem
jeszcze w stanie wsiąść do samolotu.
-Zabieram cię do domu. Do mnie.
-Nie!
-Nie masz wyboru. Dowiozę cię, choćbyś kopała i darła się
przez całą drogę.
Chyba chciał ją sprowokować. Ale nie kopnęła, naturalnie, ze
względu na bolesne następstwa, jakie mógł mieć każdy jej
gwałtowniejszy ruch.
- A dokąd to dokładniej mamy jechać?- Teraz na lotnisko.
Stamtąd polecimy do Wyoming. Do domu, Sunny.
W samolocie Sunny była wyjątkowo cicha, starała się też
robić jak najmniej zamieszania wokół swojej osoby. Nie
skarżyła się na nic, ale Chance i tak się domyślał, że ta podróż
kosztuje ją dużo wysiłku. Wyglądała bardzo mizernie, policzki
i usta bledziutkie, na pewno schudła dobre pięć kilo. A osoba
tak szczupła w ogóle nie powinna tracić na wadze. Lekarz
zapewniał, że komplikacji nie ma żadnych, wszystko idzie ku
dobremu. Ciąża jest w bardzo wczesnym stadium i żaden test
nie udzieli teraz informacji o stanie dziecka. Lekarze jednak
zastosowali odpowiednie środki ostrożności i są pewni, że
dziecko nie ucierpiało.
Chance niepokoił się i o dziecko, i o to, czy ciąża nie
wydłuży okresu rekonwalescencji. Wiadomo przecież, że
163
organizm Sunny nastawia się teraz głównie na macierzyństwo.
A w sumie to chodzi teraz o jedno. Sunny powinna mieć jak
najlepszą opiekę. Nie wolno jej spuszczać z oczu, ma być
rozpieszczana, psuta do niemożliwości. Czyli jedynym
miejscem, gdzie takie warunki można jej stworzyć, jest dom na
Wzgórzu Mackenziech.
Dziś rano zadzwonił do domu i zapowiedział, że przywozi ze
sobą Sunny i wyjaśnił pokrótce całą sytuację. Sunny jest w
ciąży, on chce się z nią ożenić, ale ona jest na niego wściekła.
Ale kiedy będzie w domu na wzgórzu, może łatwiej będzie im
się dogadać.
Mary, jak to Mary, od razu wpadła w zachwyt i zakładała
tylko jeden możliwy wariant wydarzeń. Sunny na pewno mu
przebaczy, po czym wezmą ślub i urodzi się kolejny potomek
w rodzinie Mackenziech. I dlatego Mary była bardzo
szczęśliwa, jako że miało się spełnić jej największe marzenie:
Chance się wreszcie ożeni, a ona i Wolf znów będą mieli nową
synową i nowe wnuki. A to był dla nich zawsze wielki powód
do szczęścia.
Chance miał zamiar zrobić dokładnie to, czego pragnęła jego
matka. Kiedyś, co prawda, zaklinał się, że nigdy się nie ożeni,
a o dzieciach też nie było mowy. Teraz jednak wszystko
wyglądało inaczej, tym niemniej temat małżeństwa w jego
rozmowach z Sunny nadal był tabu. Po prostu ciągle bał się
powiedzieć jej całą prawdę o sobie. Bał się, jak Sunny
przyjmie to, o czym, jego zdaniem, powinna się dowiedzieć. O
pierwszych czternastu latach życia Chance'a Mackenziego.
Wylądowali na prowizorycznym pasie startowym na terenie
posiadłości Zane'a. Serce Chance'a zabiło gwałtownie, kiedy
zobaczył, któż to taki wyszedł na powitanie. Ożywiła się
również Sunny.
-Chance? A ci ludzie... to kto to?
-A... to taki rodzaj kampanii honorowej.
W dole czekał cały klan Mackenziech. W komplecie. Josh i
Loren przybyli z Seattle, razem z trójką swoich synów. Obok
Mike i Shea, ze swoją dwójką. Dalej Zane i Barrie, każde z
164
nich z jednym z blizniaków na ręku. Zjawił się nawet Joe, w
galowym mundurze Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych,
przyozdobionym nieprzyzwoitą ilością baretek. Na pewno [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •