[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ustanny ruch. więc drzwi były otwarte na oścież.
Mairi wypatrzyła szary szal na jednej z ławek stojących
wzdłuż ściany i pochwyciła go skwapliwie. Zakryła włosy
w ten sposób, by brzegi szalu przesÅ‚oniÅ‚y jej twarz. ByÅ‚a jed­
nak dziwnie pewna, że nikt nie bÄ™dzie próbowaÅ‚ jej zatrzy­
mać.
Co ich obchodziÅ‚o jej odejÅ›cie? Kiedy teraz o tym pomy­
ślała, przyszło jej do głowy, że Rob pewnie dałby jej konia
i zapasy na drogę, gdyby powiedziała mu o swoim zamiarze
i poprosiła o pomoc.
Mógłby też pomyśleć, ze o wiele lepiej będzie pozbyć się
jej raz na zawsze. Gdyby umarÅ‚a, byÅ‚by wolny i mógÅ‚by na­
tychmiast poślubić tę kobietę. Tę czarownicę.
Powoli. ze spuszczoną głową, ostrożnie stawiając kroki.
przesunęła siÄ™ ku drzwiom i wyszÅ‚a na dwór. Chociaż zapa­
dał zmierzch, na dziedzińcu roiło się od niespokojnych koni
Trouville'a. chÅ‚opców stajennych i giermków. Zapewne od­
dział szykował się do powrotu do domu. To tłumaczyłoby,
dlaczego wrota stały otworem i nikt ich nie pilnował.
Kiedy siÄ™ do nich zbliżyÅ‚a, mężczyzni, którzy stali nieopo­
dal, nie zwrócili na nią uwagi, zajęci rozmowa o porannej
walec.
Przez parÄ™ chwil Mairi ociÄ…gaÅ‚a siÄ™ z odejÅ›ciem, nasÅ‚uchu­
jąc pełnych przechwałek relacji ze zwycięskiej potyczki.
Wspomnieli śmierć Ranalda i jej w niej udział. Na myśl o tej
chwili jej serce zdjÄ…Å‚ jeszcze wiÄ™kszy chłód. ZabiÅ‚a go. WÅ‚as­
nymi rękami. Powinno jej to sprawić przyjemność, a przy-
najmniej satysfakcję. Tymczasem odczuwała smutek, zarów-
no dlatego, że odebrała życie kuzynowi, jak i dlatego, iż. jego
zachłanność zmusiła ją do tego postępku.
Mężczyzni nawet się roześmieli i wspomnieli coś o dziel-
nej żonie lorda Roba.
Poprowadziła ostrze prosto do celu, zapewne wiec mieli
racje. Wolną ręką dotknęła rany zadanej przez kuzyna. Było
to płytkie draśnięcie, ale gdyby się nie uchyliła, jego miecz
przeciąłby ja na pół. A gdyby nie pchnęła go nożem, jego
tępny cios mógł okazać się dla niej śmiertelny.
Właśnie mówili, że ludzie Ranalda walczyli tego ranka tak za-
wzięcie, że na nogach pozostało zaledwie kilku. Ci poddali się
i zostali uwięzieni, dopóki lord Rob nie postanowi o ich losie.
Przynajmniej teraz miała dokąd się udać. Mogła przecież
powrócić do Craigmuir. Tam będzie bezpieczna. Musiała tyl-
ko obmyślić, jak tego dokonać. Nie wzięła ani jedzenia, ani
pieniędzy na drogę. Ale wciąż miała życie. Tylko tyle i az
tyle.
Mairi wyszła za bramę, zwalniając kroku z wyczerpania.
Smutek i powodu nieudanego małżeństwu i ostatecznej
zdrady Roba okazał się bardziej dotkliwy niż skutki trucizny.
Nie pora się nad tym zastanawiać. W tej chwili trudno jej
było zastanawiać się nad czymkolwiek, bo myśli goniły jedna
druga.
Zagarnięła spódnice i zeszła z głównej drogi. Nie miała
ochoty na spotkanie z wracajÄ…cym do domu Trouville',em.
Na pewno zażądałby wyjaśnień. Mairi ruszyła w stronę lasu.
lezącego na zachód od Bnincroft.
Tam niespodziewanie natknęła się na górskiego kuca, któ-
rego wodze ciągnęły się po ziemi. Koń pasł się na samym
skraju lasu. Bóg jej sprzyjaÅ‚. Trouville nie zauważyÅ‚ tego jed­
nego zwierzęcia.
- Mairi! -zagrzmiał Rob, trzaskając drzwiami pustej to-
alety. Gdzie ona. do diabla, była?
Ledwo dotykaÅ‚ stopami schodów, tak siÄ™ spieszyÅ‚ do wiel­
kiej sali. Stała mroczna i cicha w środku nocy.
ObudziÅ‚ wszystkich Å›piÄ…cych tam ludzi co do jednego. trÄ…­
cajÄ…c pierwszego, a potem kolejnych czubkiem buta. PotrzÄ…­
sał ich za ramiona i wyszarpywał poduszki spod głów. nie
przestając krzyczeć:
- Zbudzcie siÄ™! Ruszajcie na poszukiwania!
KrzemieÅ„ uderzyÅ‚ o krzemieÅ„ i w kilku punktach sali za­
palono pochodnie. Sala budziła się do życiu.
- Moja żona znikła! - Usiłował zachować spokój mimo
nurtujÄ…cych go obaw. - Jest chora. Znajdzcie jÄ…!
PognaÅ‚ do koszar i zbudziÅ‚ zbrojnych. RozpoczÄ™to grun­
towne poszukiwania. Przeszukano każdy kąt Baincroft. ale
nigdzie nie natrafiono na ślad pani.
Rob z każdym kolejnym doniesieniem byl coraz bardziej
rozgorÄ…czkowany. Mairi nie byÅ‚o nu zamku. Nikt jej nie wi­
dział. Po prostu znikła.
Oskarzenie widoczne w jej oczach, kiedy odzyskaÅ‚a przy­
tomność, wciąż go prześladowało. Widziała, jak obejmował
Jehannie. a on nie wyjaÅ›niÅ‚, dlaczego to zrobiÅ‚. Instynkt mó­
wiÅ‚ mu. że opuÅ›ciÅ‚a Baincroft z wÅ‚asnej woli - a raczej w de­
speracji - zamierzając od niego odejść.
Chora, zÅ‚a i przeÅ›wiadczona o tym. że zostaÅ‚a zdradzo­
na, biedna dziewczyna nie zdoÅ‚a uporać siÄ™ z niebezpie­
czeÅ„stwami czyhajÄ…cymi nocÄ…. Dzikie zwierzÄ™ta i wysta­
wienie na chłód niepokoiÅ‚y go najbardziej. ZÅ‚odzieje i in­
ne typy spod ciemnej gwiazdy rzadko nawiedzali ziemie
otaczające zamek Baincroft. bo nikt nie chciał narazić się
na gniew tutejszego pana. Jednakże mogło zdarzyć się i to.
Rob zmusił się, by o tym nie myśleć, bo obawiał się, że osza-
leje.
%7łałował, że ojciec i jego ludzie nie zostali na noc. Mógł
wysłać posłańca i zawrócić ich z drogi, ale nie mógł sobie
pozwolić na czekanie. Trzeba było działać natychmiast.
Jeden z chłopców stajennych przyprowadził jego konia
i Rob nie tracił czasu. Wziął zapalona, pochodnie tak samo jak
pozostali i poprowadził swoich ludzi za mury.
- Pójdzie na zachód - powiedział sir Galenowi, kióry je-
chał obok niego.
Potem przypomniaÅ‚ sobie, co napisaÅ‚a na kawaÅ‚ku perga­
minu, kiedy poznawali się bliżej. Przez cale życie marzyła
o tym, żeby zobaczyć miasto.
- Albo na wschód w kierunku Edynburga - dodał.
O ile wie, że miasto leży na wschód, pomyślał Rob.
Na litość boska, nie miał pojęcia, od czego zacząć.
Księżyc skryÅ‚ siÄ™ za chmurami. ByÅ‚o maÅ‚o prawdopodob­
ne, że znajdą, Mairi, chyba że natrafią na nią przypadkiem.
Westchnął. świadomy bezowocności poszukiwań, jednak nie
mógł ich przerwać, dopóki istniała choć najmniejsza szansa.
ze mu się poszczęści.
Mairi nie zamierzała spać. Doprowadziwszy znalezionego
kuca pod zasłonę drzew, przywiązała go tak. że oboje byli
skryci przed wzrokiem przejeżdżających nieopodal, dopóki
Trouville i jego ludzie nie opuszcza Baincroft.
Czekając na ich odjazd, pomyślała, że nie zaszkodzi jej
krótki wypoczynek dla wzmocnienia przed całonocną jazdą.
Ale kiedy otworzyÅ‚a oczy. byÅ‚ już ranek, a wschodzÄ…ce sÅ‚oÅ„­
ce wyglądało zza zamkowych murów.
Wrota wciąż stały otworem. Może ojciec Roba czekał
z wyjazdem do rana.
Zza pleców dobiegło ją rżenie. Kuc kręcił się niespokojnie
pod szorstkim siodłem i szarpał sznur, który omotała wokół
solidnej gaÅ‚Ä™zi. Zapewne potrzebowaÅ‚ ruchu. Niebu wiado­
mo, czy byl wystarczajÄ…co najedzony. Brzuch miaÅ‚ tak spu­
chnięty, jakby miał się zaraz ozrebić.
Mairi zrzuciła pelerynę, która zapewniła jej na tyle ciepła,
że przespała całą noc. Wciąż byta przesiąknięta zapachem
męża. co nie sprawiło jej przyjemności po tym wszystkim,
co przeszła. Szybko zwinęła pelerynę i przerzuciła ją przez
siodło.
Otaczający las wydawał się ich witać gościnnie. Ptaki
ćwierkaÅ‚y, najwyrazniej nie obawiajÄ…c siÄ™ intruzów, a nie­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •