[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wałek materiału, a ten człowiek uratował jej życie, przez co sam
został zraniony. Boudikka szybkim ruchem odpięła płaszcz, na po-
wrót usiadła i umieściwszy latarkę na kolanach, wzięła do ręki swój
miecz, którym zaczęła rozdzierać tkaninę na kawałki.
 Centurionie, co robisz?  spytał zdziwiony Sahumon, obser-
wując jej zachowanie. Choć spytał po persku, zrozumiała go.
 Ja pomoc ty  odparła łamanym perskim. Pers uniósł brwi
ze zdumienia, lecz nic nie powiedział. Po chwili Boudikka przystą-
piła do bandażowania kawałkami płaszcza rany na obojczyku. Gdy
skończyła, przyglądnęła się jego przedramieniu, odpięła od pasa
pochwę miecza i używając jej jako usztywniacza, zaczęła resztą
płaszcza obwiązywać kończynę.
 Dziękuję  szepnął po ukończeniu zabiegu Pers.
 Nie ma za co. I tak jeszcze nie spłaciłam mojego długu.
Boudikka zaczęła rozglądać się po miejscu, w którym się zna-
lazła. Zwiatło latarki błądziło po ścianach, gdy centurion podcho-
dziła do nich. Mieli dość dużą przestrzeń, pięć metrów resztek sal
jaskiniowej, i trzy metry długości oraz ponad jeden szerokości ka-
wałka tunelu. Dawne przejście do reszty komory zostało zagruzo-
wane, ale tak, że pracując przez jakiś czas, teoretycznie dałoby się
je odgruzować i poruszyć kamienie. W tym momencie z tej strony
Boudikka poczuła napływającą falę ciepła. Za ścianą był gejzer 
próba wyjścia tędy oznaczało ogromne niebezpieczeństwo. Boudik-
ka zaklęła i zaczęła badać zagruzowany koniec tunelu. Znalazła kil-
ka otworów między kamieniami a sklepieniem, ale były dość małe
92
i na wysokości ponad dwóch metrów. Przynajmniej nie umrą z po-
wodu uduszenia się, tlen powinien bez problemu przechodzić przez
te otwory. Ale ta część wydawała się jeszcze mocniej zasypana.
Boudikka spojrzała po miejscu ich uwięzienia z ponurą miną.
Nie lubiła siedzieć bezczynnie i chyba jedną z rzeczy, która napraw-
dę ją niepokoiła, była właśnie bezradność. A teraz nic nie mogła
zrobić. Sahumon najwyrazniej doszedł do tego samego wniosku,
również przyglądając się ich części jaskini  pułapki  teraz w bla-
sku latarki.
 Musimy czekać na pomoc  oświadczył spokojnie. Najwy-
razniej, jako człowiek ze Wschodu, był znacznie bardziej cierpliwy
i gotowy zdać swe życie na wolę bogów. Boudikka rozumiała to 
jeśli nic nie można zrobić, tylko czekać, to po co się denerwować?
Tylko Boudikka nie była do tego przyzwyczajona.
 Mam nadzieję, że moi ludzie prędko pośpieszą nam na po-
moc. Liczę też na twoich jaskiniowych Mongołów  burknęła po
łacinie, a jednocześnie uświadomiła sobie, że jeśli Mongołowie tak
długo żyli w jaskiniach, które dawały im ochronę, ale mogły sta-
nowić też zagrożenie, to ci ludzie byli bardziej godni podziwu, niż
myślała. Tym bardziej należało ich objąć opieką Rzymu, dla ich
dobra. I w tym momencie przyszło jej do głowy pytanie. A jeśli oni
odmówią i nie zechcą tej opieki? Przecież w czasie katastrofy za nią
było dwóch jej ludzi i doktor Hanuder, a przed nią, oprócz wodza,
trzech Mongołów. Co się z nimi stało? Pomoc powinna nadejść
lada chwila, ale nigdzie nie było słychać nawet głosów, których
brzmienia przeciskałyby się między kamieniami. Czas upływał, ale
nikt nie pojawiał się z pomocą. Boudikka zaczęła żywić niejasne
podejrzenie, że oprócz katastrofy wydarzyło się coś jeszcze.
Próbowała rozmawiać ze swoim towarzyszem niedoli, ale by-
ło trudno, ze względu na nieznajomość języków. W pewnym mo-
mencie niespodziewanie Pers zaczął cicho śpiewać. Centurion przez
chwilę miała ochotę go ofuknąć, iż nie jest to czas na śpiewanie, ale
zmieniła zamiar. Ten człowiek ryzykował dla niej życie. Chroniąc
ją przed spadającymi kamieniami uległ zranieniu, a teraz nie pod-
dawał się poczuciu bezsilności i długości czekania, okazując spokój
i wolę życia. Boudikka usiadła koło niego i słuchała. Próbowała
93
zrozumieć poszczególne słowa, ale przede wszystkim wsłuchiwała
się w sam śpiew.
 Przemierzam stepy porosłe trawą zieloną, a moim przewod-
nikiem jest stado gazeli. Przemierzam gorące pustynie, a wiedzie
mnie wiatr koczowniczy. Płynę przez bezbrzeżne falujące morza za
stadem radosnych delfinów. Przechodzę przez wysokie góry, a na-
de mną unoszą się fruwające symbole przestrzeni. Wszystko po to,
by poznać świat, by ludy krain różnych zobaczyć, by zrozumieć
miejsca i ludzi odległych, które bliskimi w sercu mym się staną.
Któregoś dnia powrócę do was, złotych wież Babilonu z przeszłości
moich snów, i opowiem o miejscach, które ujrzałem, o ludziach,
których spotkałem, o zapachach, jakie odczuwałem, i o wszystkim,
czego się dowiedziałem  śpiewał Pers swoją tęskną, ale i magiczną
pieśń. Gdy skończył, zapadło chwilowe milczenie, ale wydawało się,
że jego pieśń nadal unosi się w powietrzu. W pewnym momencie
spojrzał na Boudikkę i zdrową ręką wskazał na nią.
 Zaśpiewaj coś  poprosił. Boudikka zrozumiała. Normal-
nie poczułaby oburzenie, że ją, rzymskiego centuriona, ktoś pro-
si o śpiewanie, i to w takiej sytuacji, gdy sama jest uwięziona.
Ale będąc jeszcze pod czarem perskiej pieśni, uznając wciąż, że
jest dłużniczką tego człowieka, który ją uratował, zaczęła nieśmia-
ło nucić jakąś piosenkę. Zaczęła rozumieć, że gdzieś popełniła błąd. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •