[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Chciałam ich uspokoić. Nie przyszło mi do głowy, że te informacje
zostaną użyte przeciwko tobie.
- Niepotrzebnie się tym martwisz, kochanie.
- Ach, widzę, że szanowni państwo mają się ku sobie - kpił
Nigel otaczając sznurem tors Simona i mocno zaciskając węzeł.
- Teraz pani.
135
RS
Millie popchnęła Sunday ku drugiej kolumnie. Kochankowie
stali znowu ramię przy ramieniu, związani jak kury na wiejskim
jarmarku.
- Nie będziesz już potrzebował tych swoich zabawek - mruknął
Nigel, odrzucając daleko rewolwer i nóż odebrany Simonowi.
Następnie zwrócił się do wspólniczki:
- Teraz czeka nas przyjemniejsze zajęcie, Millie. Wrzucaj rubiny
do torby. Potem będziemy je sortować.
Rzekomi Australijczycy odłożyli pistolety i uklękli przed
posągiem Buddy. Wkrótce niemal wszystkie klejnoty trafiły do
ogromnej torby Millicent.
- Jesteśmy bogaci! - zawołała radośnie młoda aktorka,
- Jasne - mruknął jej wspólnik, oglądając z zachwytem
szczególnie dorodny rubin: Po chwili namysłu ukradkiem wsunął go
do kieszeni marynarki.
Co za łajdak, pomyślał Simon. Nigel Grimwade nie miał pojęcia,
czym jest złodziejski honor. Oszukiwał nawet swoją wspólniczkę!
- Co z nimi zrobimy? - dopytywała się Millie spoglądając
znacząco na przywiązaną do kolumn parę.
- Czy ja wiem? - mruknął w zadumie Nigel. - Zostawimy ich po
prostu w tej zabytkowej świątyni, którą się tak zachwycali.
- Mogą tu umrzeć - przypomniała mu Millie.
- Kto wie? - Nigel pochylił się i chwycił garść rubinów. - Może
dopisze im szczęście i przeżyją?
- Słuszna uwaga, młody człowieku. Pan natomiast jest w dużo
gorszej sytuacji. Szczęście panu nie dopisało - rozległ się męski głos.
136
RS
Przybysz mówił z wyraznym brytyjskim akcentem.
Na widok pułkownika Artura Bantry Sunday ucieszyła się jak
małe dziecko. Pomoc nadeszła w samą porę. Dobro tryumfowało nad
złem. Niewinni podróżnicy byli ocaleni. Sytuacja została opanowana i
wróciła do normy.
- Pułkowniku, jak miło znowu pana ujrzeć! - zawołała z
promiennym uśmiechem.
- Witam, panno Harrington. Dzień dobry, panie Hazard - rzucił
uprzejmie Artur Bantry.
Angielski dżentelmen miał na sobie nieskazitelnie czysty
uniform w kolorze khaki. Stał przed parą aktorów klęczących obok
posągu Buddy. Ostrze krótkiej szpady dotykało gardła mężczyzny.
- Proszę nie wstawać, młody człowieku - rzekł spokojnie
pułkownik. - Wolę patrzeć z góry na pana i pańską milutką
wspólniczkę.
- Nie rozumiem, o czym pan mówi, pułkowniku -oświadczyła
Millie cienkim głosikiem skrzywdzonego dziecka. Popatrzyła na
Anglika i zaczęła trzepotać rzęsami.
- Proszę się nie wysilać, panno... Prawda, nie znam pani
nazwiska. Mniejsza z tym. Znam swój fach i nie zwiodą mnie nędzne
gierki trzeciorzędnych aktorów. - Pułkownik kopnął w jej stronę zwój
liny. - Proszę mocno związać Nigela.
- Ależ... - Dziewczyna podniosła się z klęczek. Artur Bantry
chwycił jeden z pistoletów odłożonych przez młodych oszustów i
wycelował go prosto w serce Millie.
137
RS
- Uprzedzam, że jestem doskonałym strzelcem. I jeszcze jedno.
Przed chwilą Nigel ukradkiem schował do kieszeni piękny rubin wart
kilka milionów funtów.
- Ty łobuzie! Ty podły oszuście! - zawołała z wściekłością
młoda kobieta.
- Zamierzałem ci oddać połowę forsy uzyskanej za ten klejnot -
przekonywał ją Nigel, gdy mocno zaciśnięty sznur wpił mu się w
ciało.
- Złodzieje dawno zapomnieli o lojalności wobec swoich
wspólników - rzucił ponuro Bantry. - Niech się pani nie da nabrać.
Pułkownik związał młodą aktorkę i dopiero wówczas schował
szpadę do wydrążonej laski. Sunday z uwagą obserwowała Anglika,
który działał sprawnie i bez pośpiechu.
- Czy pozwolą państwo, że zapalę papierosa? - rzucił uprzejmie
pułkownik, jakby znajdowali się na wytwornym przyjęciu. Sunday
doznała olśnienia.
- Już wiem, czemu drżały panu ręce, ilekroć przygładzał pan
wąsy. To był głód nikotynowy!
- Palenie nie pasowało do mego ówczesnego wizerunku rzucił
chłodno Bantry. Nie kwapił się wcale z uwolnieniem dwójki
podróżników. Sunday zbyt pochopnie wzięła go za obrońcę
uciśnionych.
- Bardzo mnie pan rozczarował - oznajmiła wyniośle.
- Zdaję sobie z tego sprawę, panno Harrington.
- Jest pan, jak sądzę, pospolitym złodziejem.
138
RS
- Niezupełnie. Wezmę rubiny, skoro nadarzyła się ku temu
okazja, ale przybyłem tu z innego powodu.
- Skoro nie chodzi o pieniądze, dlaczego pan nas śledził?
- Hazard na pewno się domyśla.
- Owszem. Ty łotrze! Pobiłeś ciężko Jonathana i zostawiłeś go
na pewną śmierć!
Sunday wstrzymała oddech słysząc głos Simona nabrzmiały
gniewem i nienawiścią.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]