[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przestanie płynąć i stanie się jeszcze jedną współrzędną w przestrzeni Hilberta. Pole pozwoli nam
znalezć się w pierwszej sekundzie czasu po drugiej stronie... po katastrofie. Pózniej jednak przestanie
istnieć, bo wytwarzające je wiratory także ulegną anihilacji.
Będziemy wówczas tworzyli tyle wzajemnie niezależnych zbiorów czterech wymiarów, ile osób
znajduje się w tej sali. Każdy zbiór będzie całkiem pusty. Kombinezony także nie zapewnią nam
osłony na długo, bo każdy z was we własnym, niepowtarzalnym wszechświecie będzie jedynym
zródłem zorganizowanej materii i energii. Gdy ktokolwiek zakłóci równowagę wymiarów własnego
wszechświata, wy sami, wasze skafandry, znajdujące się w nich powietrze, energia z akumulatorów...
wszystko to eksploduje, stając się monoblokiem i tworząc przestrzeń. Jeżeli jednak w chwili
katastrofy ktoś z was nie będzie miał na sobie kombinezonu, to żadna z tych rzeczy się nie zdarzy.
 Wolałabym, abyś nie opisywał tego wszystkiego tak obrazowo  odezwała się Dee głosem,
który świadczył o tym, że właściwie było jej wszystko jedno.
Amalfi zauważył na jej twarzy wyraz takiego samego dziwnego napięcia jak wtedy, gdy
oświadczyła mu, że chciałaby urodzić jego dziecko. Jakiś impuls nakazał mu odwrócić się i spojrzeć
na Weba i Estelle. Siedzieli przy stole z rękami ufnie złożonymi na powierzchni blatu. Twarz Estelle
była jak zwykle pogodna, chociaż oczy błyszczały jak dziecku czekającemu niecierpliwie na początek
uroczystości. Wyraz twarzy Weba był bardziej skomplikowany. Malowała się na niej niepewność
pomieszana z zakłopotaniem, jak gdyby Web rozmyślał, czy przypadkiem nie powinien martwić się
jeszcze bardziej.
Za oknami wieży rozległ się cichy świst, który z wolna przybrał na sile, ale po kilku chwilach
ucichł. Ten ostatni dzień zaliczał się do wietrznych.
 A co stanie się ze stołem, krzesłami i kielichami?  zapytał Amalfi.  Czy one także będą
mogły przedostać się na drugą stronę?
 Nie  odparł doktor Schloss.  Nie wolno nam ryzykować, że w najbliższym sąsiedztwie ludzi
znajdą się jakieś inne skupiska atomów. Stosujemy modyfikację tej samej techniki, jakiej użyliśmy do
budowy Obiektu 4101-Alephnull. Meble zaczną co prawda dokonywać przejścia razem z nami, ale
użyjemy ostatnich dostępnych dżuli energii, aby cofnąć je w czasie o jedną mikrosekundę.
W rezultacie zostaną w starym wszechświecie. Mogę tylko zgadywać, jaki los je spotka.
Amalfi w zamyśleniu uniósł kielich. Czuł jedwabisty dotyk szkła. Hewianie umieli robić dobre
szkło.
 Czy ta przestrzeń, w której się znajdę, naprawdę nie będzie miała żadnego kształtu?  zapytał.
 Tylko taki, jaki pan zechce jej pózniej nadać  odezwał się Retma.  To nie będzie
dotychczasowa przestrzeń. Na początku nie będzie miała żadnego wymiernego kształtu. Prawdę
mówiąc, pana obecność w tamtym miejscu byłaby niemożliwa...
 Dziękuję panu bardzo  odezwał się oschle Amalfi ku oczywistemu zakłopotaniu Retmy. Po
chwili ciszy naukowiec zaczął mówić dalej, nie komentując uwagi Amalfiego:
 Chciałem tylko powiedzieć, że pana masa stworzy przestrzeń gotową na jej przyjęcie. Dopiero
pózniej przybierze wymierny kształt, który w tej chwili już istnieje w panu. To, co wydarzy się
potem, będzie zależało od tego, w jakiej kolejności zechce pan pozbywać się części swojego
kombinezonu. Osobiście radziłbym uwolnić na początku tlen z butli, gdyż danie życia
wszechświatowi podobnemu do naszego z pewnością będzie wymagało ogromnych ilości plazmy.
Ten tlen, jaki pozostanie w pana skafandrze, powinien wystarczyć na czas, jaki będzie miał pan do
swojej dyspozycji. Na samym końcu powinien pan uwolnić całą energię kombinezonu. Odniesie to
taki sam skutek, jakby przytknął pan zapałkę do beczki z prochem.
 A jak duży będzie ten wszechświat, który każdy z nas stworzy?  zapytał Hazleton.  O ile
dobrze pamiętam, to monoblok naszego wszechświata był duży i miał ogromną gęstość.
 No cóż, nasze wszechświaty będą znacznie mniejsze  odrzekł Retma.  Nie sądzę, aby
w stanie największego rozproszenia ich średnica miała przekraczać jakieś pięćdziesiąt lat
świetlnych. W miarę jednak ciągłego procesu tworzenia się nowej materii, dołączą do niego coraz to
nowe atomy. W pewnej chwili zostanie osiągnięta masa wystarczająco duża do stworzenia
monobloku dla celów następnego skurczu. Tak przynajmniej sądzimy. Musi pan mieć na uwadze, że
całe nasze rozumowanie oparte jest w znacznej mierze na domysłach. Nie mieliśmy czasu na to, aby
dowiedzieć się wszystkiego, czego pragnęliśmy.
 DZIEC ZERO. DO KOCCA ZOSTAAO TRZYDZIEZCI MINUT.
 No tak  odezwał się doktor Schloss.  Pora na skafandry. Będziemy porozumiewali się przez
radio.
Amalfi skończył wino. Jeszcze jedna ostatnia czynność. Nałożył skafander, z wolna
przypominając sobie kolejność czynności, które poznał wiele wieków wcześniej. Upewnił się, że
przełącznik radia jest włączony, ale nie przychodziło mu do głowy nic, co chciałby powiedzieć. Aż
do tej chwili myśl, że zginie nagłą śmiercią, nie wywierała na nim tak wielkiego wrażenia, jak myśl
o zagładzie wszechświata, którego był tylko małą cząstką. Każda uwaga, jaką mógłby wypowiedzieć,
wydawała mu się nieskończenie mało ważna.
Docierały do niego odgłosy rozmów na tematy techniczne, dotyczące ubierania się
w kombinezony. Ze szczególną uwagą śledził to, co mówili sobie Web i Estelle. Po kilku chwilach
gwar rozmów ucichł. Może pozostali także doszli do wniosku, że wszelkie słowa przestają
cokolwiek znaczyć.
 DZIEC ZERO. DO KOCCA ZOSTAAO PITNAZCIE MINUT.
 Czy jesteście świadomi tego, co stanie się z wami pózniej?  zapytał Amalfi Ojców Miasta.
 TAK JEST, PANIE BURMISTRZU. W MOMENCIE ZERO ZOSTANIEMY WYACZENI.
 To dobrze  rzekł Amalfi, zastanawiając się, czy sądzili, że kiedykolwiek w przyszłości
zostaną znów włączeni.
Pózniej doszedł do wniosku, że śmieszne z jego strony było posądzanie Ojców Miasta o coś, co
choćby w przybliżeniu graniczyło z emocjami. Postanowił jednak nie mówić nic takiego, co mogłoby
odebrać im złudzenia. Byli co prawda tylko maszynami, ale w ciągu tych niezliczonych lat okazali się
wiernymi przyjaciółmi i sprzymierzeńcami.
 DZIEC ZERO. DO KOCCA POZOSTAAO DZIESI MINUT.
 To wszystko dzieje się tak szybko  usłyszał w słuchawkach szept Dee.  Mark* ja... ja nie
chcę, aby to się wydarzyło.
 I ja także nie chcę  odrzekł Hazleton.  Ale pomimo tego to się wydarzy. %7łałuję tylko, że nie
przeżyłem życia pełniej, jak prawdziwy człowiek. Ale to, co się stało, to się nie odstanie, więc nie
warto mówić o tym więcej.
 Bardzo chciałabym, żeby w tym moim wszechświecie nie było żadnych trosk i zmartwień 
powiedziała Dee.
 A zatem po prostu go nie stwarzaj, moja droga  odezwał się Gifford Bonner.  Zostań tutaj. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •