[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zrezygnował
160
z wcześniejszych planów. Już szedł w stronę teatru i
wtedy pomyślał, że tam nie znajdzie odpowiedzi, a
musiał dowiedzieć się, co przydarzyło się Jean
Ruddington. W jego życiu było zbyt wiele
niedokończonych rzeczy. Wzruszył ramionami
wiedząc, że prawdopodobnie za tydzień zapomni o
Irey Wali. W trudnych sytuacjach ludzie stawali się
sobie bliżsi i nawet wydawało się, że są sobie
nawzajem potrzebni. A potem...
Zpieszył się teraz, pełen obawy, że Charlie i inni już
poszli. Zdawało się, że teraz zatraca swą
indywidualność. Będzie szedł z tłumem, podążając
tam, gdzie oni go poprowadzą. Pozwoli innym
podejmować decyzje. Tak jest o wiele łatwiej.
Jakiś dziwny niepokój nakazał mu iść wolniej i
obejrzeć się za siebie. Ktoś go obserwował. Na pewno
nie było to przypadkowe spojrzenie. Jego
wewnętrzny system ostrzegawczy nigdy nie zawiódł.
Gordon spojrzał na cień, który rzucał blok
mieszkalny i wyłowił wzrokiem jakiś kształt. Po
grzbiecie przebiegły mu ciarki. Na kempingu pełno
było ludzi. Więc dlaczego...
Nieznajomy człowiek nie poruszał się teraz i tylko go
obserwował. Jego niepokój wzrósł. Ruszył, próbując
o nim zapomnieć, ale w jego głowie wciąż odzywały
się ostrzegawcze sygnały, szarpiąc jego nerwy.
Po przejściu kilku jardów odwrócił się. Zobaczył
chłopca. Rozzłościł się na siebie, gdy stwier-
6 - Zew krabów 161
dził, że jego niepokój nie miał uzasadnienia. Ten
chłopak na pewno przyczaił się w cieniu, a potem
szedł za nim, skradając się jak kot. Zobaczył go w
jasnym świetle ulicznej latarni. Stał, patrzył i czekał.
Chyba coś z nim było nie w porządku...
Gordon przełknął ślinę. Przesunął się o krok, by
przyjrzeć się mu dokładniej. Widział już wcześniej
tego chłopca, pamiętał rysy na bezmyślnej twarzy i
duże szerokie oczy bez wyrazu. Wiedział, że ma
krótko obcięte włosy, i że jest silny.
Pif-paf... pif-paf... jakby bzyczał trzmiel siadając na
kwiat. Pif-paf. Palce chłopca ułożyły się jak pistolet,
a potem schował je do niby-kabury. Ale nieruchome
oczy wciąż były utkwione w Gordonie.
- Obserwowałeś mnie, szedłeś za mną - Gordon
próbował mówić z gniewem. Głos jego jednak
zabrzmiał niepewnie, nieomal jak przeprosiny.
Cofnął się o krok i zwilżył językiem suche wargi.
Pif-paf, pif-paf. Po podwójnym wystrzale pistolety
schowały się znowu.
- Dobra synu, już mnie przestraszyłeś. A teraz idz do
swoich kolegów i baw się z nimi. Okay?
Nie było żadnej odpowiedzi, a nawet nie zauważył
błysku w oczach. Pamięć Gordona Small-wooda
przywoływała obraz, tak samo jak magiczna
latarnia. Przypomniał sobie, że już widział
162
chłopca kilka dni temu przy jeziorze, gdy pokazał się
tam wielki krab. Poczuł wtedy sympatię do
upośledzonego dziecka chyba dlatego, że siedział on
zwyczajnie pomiędzy rodzicami na ławce, pokazywał
kaczki i kwakał jak one. Kobieta, z pewnością
matka, przemówiła ostro i dzieciak zamilkł na długo.
%7łyciowe nieszczęście, o którym zapominamy, gdy
sami jesteśmy szczęśliwi. Postawa nieszkodliwa, ale
dokuczliwa.
- Przestań iść za mną - warknął Gordon. Był to
krzywdzący zakaz, spowodowany tylko jego
zdenerwowaniem. Na terenie kempingu chłopiec
mógł chodzić, gdzie chciał. Prawdopodobnie bawił
się w detektywa i zabawa ta była dla niego bardzo
ważna.
Gordon odwrócił się i odszedł szybko. Nie mógł dalej
marnować czasu. A jednak czuł wciąż ciarki na
grzbiecie i o mało co nie zaczął uciekać.
Dotarł do miniaturowej kolejki. Połyskujący silnik
parowy wyraznie rysował się na tle nocnego nieba, a
lokomotywa stała z pół tuzinem wagoników. Kolejka
przez siedem dni w tygodniu, od kwietnia do
pazdziernika, wykonywała dwadzieścia kursów
dziennie, do plaży i z powrotem. Teraz odpoczywała.
Potem Gordon zobaczył ludzi wyłaniających się z
mroku, cały zwarty tłum stał na drewnia-
163
nym peronie, jakby w oczekiwaniu na odjazd
kolejki.
- To strażnik - powiedział z sarkazmem w głosie
Charlie, wywołując pomruki. - Jeśli to pułapka, to
będziemy wiedzieli, kto jest winien.
Gordon nie odpowiedział; nie była to odpowiednia
pora na kłótnię.
- Chodzmy - wielki facet odwrócił się, a reszta
ruszyła za nim wzdłuż toru; przygarbiali się czasami,
aby ich sylwetki nie były widoczne zbyt wyraznie na
horyzoncie.
Wszyscy milczeli, ale Gordon czuł, że idą spięci i
przestraszeni, bo jemu również te uczucia nie były
obce. Przyczajeni żołnierze i policjanci mogli
przecież czekać na nich, żeby otworzyć ogień. Mogły
ich także zaatakować kraby.
Bez ostrzeżenia skręcili w bok, pozostawiając za sobą
tory i zaczęli schodzić po stromym zboczu. Pózniej
teren wyrównał się i pod nogami mieli teraz ostrą
trawę wysuszoną przez słońce. Za nimi światła
kempingu oświetlały niebo sztucznym blaskiem, a
przed nimi panowała ciemność. Księżyc nie wzejdzie
jeszcze przynajmniej przez godzinę. Szli gęsiego.
Wpadali na siebie, jeśli ktoś niespodziewanie
przystanął. Modlili się, by Charlie był wciąż na
przedzie. A potem wszyscy zatrzymali się; dotarli do
ogrodzenia otaczającego kemping. Mieli wrażenie, że
wędrują już godzinami.
364
Było tak cicho, że słyszeli, jak ci z przodu
przechodzą przez siatkę. Trzeszczała ona pod
naporem ludzi, a w pewnej chwili dotarł nawet
odgłos prującego się czyjegoś ubrania, gdy
przechodzący zawadził o wystający drut.
Za chwilę kolej na Gordona; przyśpieszył więc, by
dogonić mężczyznę idącego przed nim.
Nie było tu ani policji, ani żołnierzy. Wszystko poszło
tak łatwo. Ludzie stopniowo się rozluznili. Już nie
oczekiwali na rozkaz zatrzymania się, albo
ostrzegawczy wystrzał. Gordon próbował się
zorientować, w jakim miejscu się znajdują. Musieli
być na rozległej łące, nazywanej przez tubylców
"wspólną". Szli jednak dalej i skręcili teraz w
prawo, na drogę, która prowadziła do wybrzeża.
Stamtąd ścieżką biegnącą wzdłuż wybrzeża dojdą aż
do Barmouth.
Po chwili Gordon znów poczuł niepokój, a zimne
ciarki przebiegły mu po grzbiecie. Obejrzał się. Było
jednak zbyt ciemno, by mógł kogokolwiek dostrzec.
Zaczął nasłuchiwać, ale wyłowił tylko odgłosy
stąpania wielu stóp po suchej trawie.
Wszystkiemu winna była wyobraznia. Ten dzieciak
nie mógł iść za nimi aż do tego miejsca.
A może jednak?
Rozdział 12
Poniedziałek, noc na wybrzeżu
Benije stał i obserwował, jak Gordon Small-wood
odchodził pośpiesznie w ciemność, która spowijała
kemping. Do diabła, ten facet coś Icombinował!
Zauważył coś podejrzanego w jego ruchach i
przeczuwał, że dzisiejszej nocy wydarzą się jakieś
nieprawdopodobne rzeczy.
Benije nie zamierzał tego przegapić. Co więcej,
chciał zabić swoimi pistoletami choć jednego kraba,
żeby pokazać tym cholernym żołnierzom, jak należy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]