[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stosował jednak prawdziwą antykurację, wystawiając się na chłody i pijąc wino.
Pogłoski o otruciu króla pozbawione są sensu i podstaw. Wiadomość o zgonie
Stefana I dotarła do Rzymu 6 stycznia 1587 roku, wieczorem. W cztery dni pózniej
Sykstus V w pełnym konsystorzu opowiedział kardynałom o planach zmarłego, złożył
im hołd i wyraził nadzieję ich przetrwania. Wdowie posłał Różę Złotą,
odznaczenie papieskie, którego historia pamięta może wiek VIII, a co najmniej X.
Anna przyjęła Różę w katedrze warszawskiej i natychmiast ją temuż kościołowi
ofiarowała. W Polsce żołnierze Stefana wdzięczni mu za to, że "wlepił mężne
serca ludziom rycerskim", zapragnęli zbudować ze składek "kaplicę taką, jaka by
godna była na wieczną pamiątkę ciała tak zacnego monarchy". Zaczęły napływać
grosze nawet od "chudych pachołków". Kaplica Stefana I rzeczywiście stanęła na
Wawelu. Ozdobiła ją, a może i wzniosła Anna Jagiellonka, która nie zmieniła
jednak poprzedniego postanowienia i nie przygotowała sobie grobowca obok
sarkofagu męża. Nadal wolała miejsce przy obu Zygmuntach. Istniał w
Rzeczypospolitej pewien bardzo oryginalny i nie mniej wymowny zwyczaj. Kosztem
publicznym chowano tych tylko monarchów, których szlachta uznawała za
szczególnie zasłużonych dla kraju. Pogrzeby pozostałych opłacali spadkobiercy z
prywatnej szkatuły rodu. Stefana I pochowano kosztem publicznym. Tron dla
siostrzeńca "Zmierć Stefana tak nagła wszystkich przeraziła" - napisał Reinhold
Heidenstein, tym razem zupełnie samodzielnie. Królewskiego cenzora właśnie
zabrakło. W przeciągu czternastu lat trzecie bezkrólewie, po raz trzeci
konieczność elekcji. To się dopiero nazywa mieć szczęście! I jakże tu rozprawiać
o historii, pomijając wydarzenia nie tylko że niepowtarzalne, ale najprościej w
świecie nieobliczalne? Nikt w Rzeczypospolitej nie zarażał Karola IX gruzlicą
ani nie rujnował nerek króla Stefana. Kraj musiał za to ponieść skutki
polityczne przedwczesnych zgonów tych dwóch ludzi. NIe zmieniły one metod uprawy
roli czy wytapiania żelaza. Dyktowały jednak zmiany kierownictwa państwowego,
zmuszały naród do brnięcia przez kryzysy. Podczas pierwszej elekcji, jak się już
pisało, zdumiewała cudzoziemców powściągliwość od stóp do głów uzbrojonej
szlachty. Podczas trzeciej - jak się zaraz przekonamy - padały trupy, a kulawy
nuncjusz wdrapał się na wieżę katedry Zw. Jana, by napaść oczy widowiskiem
walnej bitwy, na którą się nagle zaniosło pod Wolą. Częste przesilenia i brak
stabilizacji wpływały na obyczaje, na ich stopniowe dziczenie. Drugie
bezkrólewie przyniosło próbę zamachu stanu, trzecie ją powtórzyło, lecz tym
razem sprawcy nie cofnęli się przed wywołaniem wojny domowej. W pozornym
chaosie, który ogarnął kraj po zgonie ostatniego z Jagiellonów, nie było nuty
groznej. Pojawiła się z czasem i brzmieła coraz mocniej. Wtedy podrożał nagle
sprzęt wojenny, bo szlachta zbroiła się przeciwko wrogom zewnętrznym. Wśród
powtarzających się kryzysów musiało dojść do odkrycia, że oręż posłużyć może nie
tylko do obrony granic. W 1576 roku wybrano dobrego władcę - na lat dziesięć.
Gdybyż przynajmniej na piętnaście! Bezkrólewie po Stefanie przypadło w chwili
złej. Znakomity wódz nie zdążył sławą nowych zwycięstw zagłuszyć wrzasków klanu
Zborowskich. Nonszalancja wobec prawa zemściła się i to nie tylko na rządzących
jednostkach, które zawiniły, ale na państwie. Ani Zborowscy, ani nikt w
Rzeczypospolitej nie spodziewał się zgonu monarchy. Bezkrólewie zaskoczyło
wszystkich - z wyjątkiem wdowy. Ona również niczego nie przeczuwała, od dawna za
to wiedziała, czego się trzymać. Natychmiast sięgnęła po oba starannie i od lat
przygotowywane atuty jagiellońskie. Całkiem inaczej rzecz się miała ze
współzawodnikiem i partnerem Anny, czyli rodem Habsburgów. Tym razem większość
szans znalazła się niewątpliwie po ich stronie. 6 kwietnia 1587 roku nuncjusz
apostolski w Polsce otrzymał z Rzymu szyfrowaną depeszę, nakazującą stanowczo
popierać dom cesarski. Pismo to odwoływało jednocześnie z Warszawy Antoniego
Possevina - "za wszelką cenę". Sławny jezuita był bowiem stronnikiem królewicza
szwedzkiego Zygmunta. Nie żywił złudzeń co do zdolności swego dawnego
wychowanka, spodziewał się tylko jego rękami urzeczywistniać dalekosiężne plany
papiestwa. Rzym inaczej rozstrzygnął i nie musiał zachęcać swego nuncjusza do
posłuchu. Hannibal z Kapui całą duszą stał po stronie Austrii, wkładał serce w
robotę. Nie brakowało mu poparcia rozmaitych potęg. Filip II nadesłał z
Hiszpanii do Pragi sumę stu tysięcy dukatów, przeznaczoną na przekupywanie
Polaków. Papież, biskupi, nuncjusze oraz katoliccy Habsburgowie liczyli w
Rzeczypospolitej przede wszystkim na heretyków Zborowskich tudzież na Stanisława
Górkę, który też był innowiercą. Zwietnym dla Austrii koniunkturom towarzyszył
jednak objaw mniej pomyślny - brak zgody co do osoby kandydata.
Współzawodniczyli o naszą koronę czterej arcyksiążęta - Ernest, Ferdynand,
Maciej i Maksymilian. Każdy z nich miał w Polsce adherentów, ciągnął w swoją
stronę i skutecznie osłabiał obóz familijny. Umysł cesarza Rudolfa II zwracał
się najchętniej ku wiedzy tajemnej, słabo podówczas odgraniczonej od ścisłej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]