[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cholery, kiedy go potrzebuje? Spec od ochrony! Pewnie jest zajęty przeglądaniem jej maili, szukaniem zagrożenia dla jej
życia. Gdyby był prąd, na pewno by to robił.
- Gdzie my właściwie jesteśmy? - odezwała się Andrea.
- Na Jackson Square - wyjaśniła Julie.
- A rzeka?
- Jeszcze do niej nie doszłyśmy. - Julie torowała sobie drogę w tłumie, rozglądając się uważnie, do kogo mogłaby
się zwrócić o pomoc. Grupa nastolatków popijających piwo? Nie. Kobieta tańcząca na parkowej ławce? Też nie. Na
bolących stopach kuśtykała w stronę pomnika Andrew Jacksona stojącego w centralnym punkcie parku. Zdawało jej się,
że tam ludzi jest jak gdyby mniej. Będzie miała lepsze pole manewru. Miejsce na stoczenie pojedynku.
- Ostrzegam cię - odezwała się Andrea. - Jeśli bawisz się ze mną w jakieś sztuczki, to ...
Julie ogarnęła nagła wściekłość.
- To co? - wybuchnęła. - Zastrzelisz mnie?
Odwinęła się i z całej siły uderzyła Andreę w skroń. W tej samej chwili rozległ się strzał.
Promień latarki wychwycił następne różowe piórko leżące na chodniku pod markizą przy wejściu do hotelu. Boa
Julie nie wyglądało na wyleniałe, pióra same z niego nie wypadały. Musiała je wyrywać. Zostawiała ślad.
Szedł ze wzrokiem utkwionym w chodnik, szukając dalszych znaków. W tłumie ludzi odnalezienie kolejnych
różowych piór graniczyło z niemożliwością. Lecz dla Julie musi dokonać rzeczy niemożliwej. Nie mógł uwierzyć we
własną głupotę. Był taki pewny, że Glenn Perry będzie się chciał zemścić, a tymczasem dawna koleżanka zdołała wejść
na bal i porwać Julie. Nie miał teraz czasu na analizowanie błędów, ale kiedy Julie już będzie bezpieczna, zrobi rachunek
sumienia.
Teraz jednak skoncentruje się na piórach. Tuż za rogiem dostrzegł następne. Niemożliwe okazało się możliwe,
latarka odnajdowała następne zdeptane płatki puchu. Trop prowadził na parking dla pracowników. Serce zabiło mu
mocniej. Zobaczył, że samochód Julie zniknął.
Zaklął pod nosem. Jeśli ta psychopatka wywiozła gdzieś Julie, nigdy ich nie odnajdzie. Nie ma rzeczy
niemożliwych, upomniał się w duchu. Pobiegł do swojego auta, chwycił pistolet, który woził pod matą za pedałem
sprzęgła, i wepchnął go za pasek spodni. Potem puścił się pędem do wejścia na parking. W którą stronę odjechały?
I jak? Samochody poruszały się 'wolniej od korowodu pieszych blokujących chodniki i jezdnie.
Porywaczka z pewnością zechce wywiezć Julie z miasta, pomyślał, albo przynajmniej z Dzielnicy Francuskiej.
Nie zwracając uwagi na klaksony, śpiewy i krzyki wokół siebie, zaryzykował i poszedł w kierunku północnym.
Kilka domów dalej natknął się na samochód Julie porzucony przy hydrancie. Zajrzał do środka, kluczyki tkwiły
w stacyjce. Wyszarpnął je, zamknął auto i zaczął dalej szukać różowych piórek.
- No, no ... - mruczał pod nosem.
Nagle ludzie rozstąpili się i zobaczył jedno wdeptane w szczelinę między płytami chodnika. Aha, pomyślał,
oddalają się od rzeki, idą na Jackson Square. Zaczął torować sobie drogę, od czasu do czasu zaczepiając ludzi i pytając:
- Widzieliście wysoką kobietę w różowym boa?
- Niestety ludzie tylko potrząsali głowami. Gdzieś przed sobą usłyszał zawodzące dzwięki saksofonu. Reuben!
Zaczął się co sił przepychać do przodu, a kiedy dotarł do muzyka, omal nie wytrącił mu instrumentu z ręki. - Szukam
kobiety z różowym boa - rzekł bez wstępów. - Widziałeś ją?
- Tej samej, z którą byłeś wtedy? Niezła. Szła na Jackson Square.
- Dzięki. Pogadamy innym razem - rzucił Mac i zniknął w tłumie.
Park majaczył przed nim, ciemna plama między budynkami. Nagle potknął się o coś: Spojrzał pod nogi.
Sandałek Julie. Reuben miał rację. Mac schylił się, podniósł bucik, niedaleko znalazł drugi. Sprytnie. Bardzo sprytnie.
Wie, że boso może poruszać się znacznie szybciej. Wepchnął buty do kieszeni i pobiegł dalej ..
W parku panowała atmosfera zabawy. Ludzie tańczyli, wymachując pochodniami, śmiali się, rapowali. W
powietrzu unosiły się opary alkoholu zmieszane z dymem marihuany.
Zatrzymał jakiegoś nastolatka.
- Widziałeś wysoką, bardzo atrakcyjną kobietę?
- Widziałem milion takich - odparł chłopak.
- Bardzo wysokÄ…! - Mac nie dawaÅ‚ za wygranÄ…· - WyższÄ… od ciebie. I miaÅ‚a różowy szal z piór.
Chłopak wzruszył ramionami. Mac pytał dalej. Bez skutku. W końcu jakąś kobieta powiedziała mu:
- Tak; były tu we dwie. Blondynka i brunetka. Wyglądała jak modelka.
- Gdzie je pani widziała?
- Chyba koło pomnika.
- Dzięki - rzucił i ruszy,ł. we wskazanym kierunku.
Zanim jednak dobiegł do pomnika, usłyszał strzał.
ROZDZIAA TRZYNASTY
Julie czuła skutki ciosu w dłoni i przegubie, lecz kula jej nawet nie drasnęła.
- Aapać ją! Ona ma broń! - rozległy się histeryczne głosy.
Ludzie rzucili się w pogoń. W ciemności Julie starała się dojrzeć, czy ktoś nie leży na ziemi. Wyglądało jednak
na to, że na szczęście nikt nie ucierpiał. Chwiejąc się na nogach, wstała. Nagle poczuła, że ktoś chwyta ją z tyłu za
ramiona. Przerażona zaczęła się wyrywać.
- Spokojnie, Julie. To tylko ja ...
Mac. W pierwszym odruchu zapragnęła paść mu w objęcia i się rozpłakać, lecz wzięła się w garść. Nie należy
przecież do kobiet, które potrzebują mężczyzny, by zapanować nad sytuacją.
- Nic ci nie jest? - spytał.
- Nie. - Nie skłamała, no ... może nie powiedziała mu całej prawdy. Nie doznała żadnych fizycznych obrażeń,
chociaż psychicznie była zdruzgotana. Mac dotknął ustami jej warg i natychmiast poczuła się znacznie lepiej.
- W którym kierunku poszła? - spytał.
- Nie mam pojęcia. Może tam? - Julie wyciągnęła rękę w stronę, gdzie przed momentem mignęła jej głowa
Andrei.
- Nie ruszaj się - rozkazał i zniknął w tłumie. Julie nie miała zamiaru go słuchać. Nie bacząc na otarte kolano i
bolące stopy, ruszyła za nim. Była tak samo wściekła jak on, tak samo zdeterminowana, by schwytać Andreę. Poza tym,
gdy tylko cofnął ręce, pewność siebie natychmiast ją opuściła.
Wbrew swoim zasadom, potrzebowała jego bliskości. No i w kieszeniach miał jej buty, których też potrzebowała.
Ludzie instynktownie ustępowali im z drogi. Może sprawiał to zacięty wyraz twarzy Maca, może zdecydowany krok,
może wściekłość, jaka biła z całej jego postaci ...
Dopadli Andreę przy Royal Street. Biegła, oddalając się od parku. Na przegubie miała zawieszoną torebkę. Gdzie
pistolet? Czy znów wystrzeli? Czy wyceluje w Maca? Jeśli go zrani ... Julie nie była porywcza, lecz gdyby Andrea
zrobiła Macowi krzywdę, udusiłaby ją gołymi rękami.
Mac rzucił się na Andreę i ją obezwładnił.
- Sprowadzcie policję! - wrzasnął któryś z gapiów.
- I to szybko! - krzyknÄ…Å‚ do niego Mac przez ramiÄ™·
Andrea walczyła zaciekle, lecz on kilkakrotnie uderzył jej ręką o chodnik, i pistolet wypadł z jej dłoni. Julie
błyskawicznie nakryła go stopą. Macowi w końcu udało się wykręcić Andrei ręce do tyłu.
- Daj mi swoje boa - zawołał do Julie. Podała mu różowy szal z tkwiącymi gdzieniegdzie pojedynczymi
piórkami, a Mac związał nim przeguby niedoszłej morderczyni. - Czy ktoś już wezwał policję?
- Wszyscy policjanci są zajęci kierowaniem ruchem! - krzyknął ktoś z tłumu.
- Cudownie - mruknął Mac pod nosem. Podniósł się, potem pomógł Andrei stanąć na nogi. Obrzuciła go stekiem
wyzwisk. - Masz jej pistolet? - zwrócił się do Julie.
- Mam.
Wyciągnął wolną rękę, a Julie położyła mu pistolet na dłoni. Nigdy w życiu nie miała w ręce pistoletu. Ważył
więcej, niż się spodziewała. Wyglądał jak metalowa, śmiercionośna rzezba. Mac odchylił połę marynarki i wsunął go [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •