[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kochana jak ja w niej.
ZapadÅ‚a cisza. Lord czekaÅ‚, peÅ‚en obaw, że go nie zrozu­
miała lub, co gorsza, nie chciała zrozumieć. Potem Annis
podniosÅ‚a na niego te swoje cudne, szarozielone oczy, prze­
pełnione teraz trwożnym zdumieniem. Na koniec zaś de-
245
likatne powieki opadły, na próżno próbując powstrzymać
gwałtowny strumień łez.
Annis z wdziÄ™cznoÅ›ciÄ… przyjęła chusteczkÄ™, którÄ… wi­
cehrabia wcisnął jej pomiędzy drżące palce, a także ostoję
w postaci mÄ™skiego, szerokiego ramienia. Cudowne uczu­
cie ulgi, gdy upewniÅ‚a siÄ™, że mężczyzna, którego tak gÅ‚Ä™bo­
ko pokochaÅ‚a, nie zamierza popeÅ‚nić grzechu czystej gÅ‚u­
poty, w połączeniu z euforią, jaka nią zawładnęła na wieść
o tym, że uczucia jej są w pełni odwzajemnione, sprawiły,
że nie była już w stanie dłużej panować nad emocjami.
- Boże, co ty sobie musisz o mnie myśleć - stwierdziła,
gdy wreszcie zdoÅ‚aÅ‚a dojść do siebie na tyle, by zrobić do­
bry użytek z batystowej chusteczki.
- MyÅ›lÄ™, moja najdroższa, że jesteÅ› mi winna wyjaÅ›nie­
nie - odparł głosem łagodnym, a zarazem stanowczym. -
Rozumiem, że spodziewałaś się mojej publicznej deklaracji
podczas urodzinowego przyjęcia naszej babki, ale, o ile się
nie mylę, nie miała ona dotyczyć nas obojga.
- Oczywiście, że nie! Sądziłam, że zamierzasz poślubić
pannÄ™ Fanhope.
- Caroline... ale...? - Lord osłupiał ze zdumienia. - Kto,
na Boga, podsunął ci tę absurdalną myśl? I nie próbuj mi
wmawiać, że Sarah, bo ci na pewno nie uwierzę! Owszem,
napisaÅ‚em do niej z podróży, że odwiedziÅ‚em w Londy­
nie paru bliższych przyjaciół i zaprosiłem ich na przyjęcie,
znam ją jednak na tyle dobrze, by mieć pewność, że nawet
gdyby w tym zaproszeniu dostrzegła jakieś ukryte motywy,
zachowaÅ‚aby to dla siebie, póki nie zostaÅ‚aby oficjalnie po­
wiadomiona. - Odsunął Annis w samą porę, by zobaczyć
246
jej skruszoną minę. - Sama na to wpadłaś, tak? - dorzucił
oskarżycielskim tonem.
- Tak... nie... Och, chyba tak - przyznała w końcu. - Jak
tylko siÄ™ dowiedziaÅ‚am, że chcesz zaprosić wiÄ™cej osób, za­
częłam siÄ™ zastanawiać nad przyczynÄ…, no i stanęło na za­
ręczynach.
- Tyle że pomyliłaś się co do mojej wybranki.
- Skąd, na Boga, mogłam wiedzieć, że się...
- Beznadziejnie w tobie zakochałem - dokończył za
nią, gdy panieński wstyd kazał jej zamilknąć. Delikatnie
uniósł ku sobie jej twarz, zmuszając Annis, by spojrzała mu
w oczy. - Jak mogłaś nie wiedzieć, skoro od dnia twojego
przyjazdu robiÅ‚em wszystko, co w mojej mocy, by ciÄ™ za­
trzymać. Ba, byÅ‚em nawet gotów uwiÄ™zić ciÄ™ w twoim po­
koju! Zaczynało mi już brakować pretekstów...
- Znacznie łatwiej zachować trzezwy osąd, gdy serce nie
podszeptuje tego czy owego - powiedziała z uśmiechem,
a potem nagle spoważniała. - Dev, zastanawiałeś się nad
tym, że nie wszyscy czÅ‚onkowie twojej rodziny i przyja­
ciele mogą pochwalać twój wybór? Pamiętaj, że nie jestem
z twojej sfery. Decyzja mojej matki pociągnęła za sobą...
- Dość! - Na dzwiÄ™k jego gÅ‚osu, ostrego jak rewolwero­
wy wystrzaÅ‚, Annis drgnęła. - Tak, masz prawo być prze­
rażona, dziewczyno! Rozumiem to... i nie chcÄ™ wiÄ™cej sÅ‚y­
szeć takich bzdur! Owszem, odebrałaś niekonwencjonalne
wychowanie, ale twoja świętej pamięci matka wychowała
ciÄ™ na prawdziwÄ… damÄ™. MÄ…drÄ…, szlachetnÄ…, o czuÅ‚ym ser­
cu i niezłomnym charakterze, a zarazem zdolną błyszczeć
w wielkim świecie. Co do tego nie może być żadnych wąt-
247
pliwości! I tylko dureń albo ślepiec może myśleć inaczej.
Cała twoja i moja rodzina zostanie zaproszona na nasz ślub,
a jeżeli ktoś uzna, że lepiej sobie darować, to krzyżyk mu
na drogÄ™. Mnie na pewno nie spÄ™dzi to snu z powiek. Zdzi­
wisz siÄ™ jednak, kiedy ci powiem, ile osób zamierza siÄ™ po­
jawić.
Mówił to tonem poważnym i kategorycznym, by raz na
zawsze ją przekonać, że jej obawy są płonne. Jej pozycja
społeczna nie ma dla niego żadnego znaczenia, bo on nie
dba o to, co inni powiedzÄ….
- Widzę, że się nad tym zastanawiałeś - stwierdziła
wzruszona Annis.
- Tylko trochÄ™, bo to oczywista sprawa. Za to nad wy­
borem tego drobiazgu deliberowałem i deliberowałem. -
Wyjął z kieszeni drogocenny pierścień i zanim zdążyła się
przyjrzeć pięknym, skrzącym się brylantom, nasunął go jej
na serdeczny palec lewej rÄ™ki. - W pierwszej chwili pomy­
ślałem o szmaragdach, ale potem przypomniałem sobie, że
myśl o noszeniu tych szlachetnych kamieni nie wzbudziła
w tobie entuzjazmu.
Nie zamierzała udawać, że nie rozumie, do czego pił.
Wciąż pamiÄ™taÅ‚a tamten wieczór, gdy mylnie zinterpreto­
wała powody, jakie skłoniły go do wszczęcia rozmowy na
temat rodzinnych klejnotów.
- Zrozumiałeś opacznie moją reakcję, Dev - powiedziała
Å‚agodnym tonem - podobnie jak ja zle zrozumiaÅ‚am inten­
cje, jakimi się kierowałeś, gdy mówiłeś o tych szmaragdach.
Od dziÅ› postaram siÄ™ mówić jasno i wyraznie, by na przy­
szłość uniknąć podobnych nieporozumień. - Wyciągnęła
248
rękę, by dokładniej obejrzeć perfekcyjny szlif diamentów.
- Zacznę od tego, że nie mogłeś lepiej wybrać. Pierścionek
jest naprawdÄ™ przepiÄ™kny, poza tym wprost idealnie dobra­
łeś rozmiar. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •