[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zarę rozśmieszyła jego ignorancja i niepokój. Wiedziała doskonale, o której godzinie
wystartowali i o której, w kilka sekund pózniej, przybyli na miejsce. Pokrywa włazu
odskoczyła.
- Reprezentant górników, pan Mexalgo? - Do wnętrza kapsuły wdarł się strumień
chłodnego powietrza. - Jestem Guanil, T-10. Transporter naziemny przewiezie pana do
siedziby Blundell, tam oczekuje pana taksówka powietrzna. Proszę, pomogę panu.
%7ładen z mężczyzn nie miał pojęcia o obecności dziewczynki. Zara opanowała drżenie
ciała. Niewielka manipulacja wystarczyła, by właz nie został zaryglowany. To było
konieczne, odryglowywanie go od środka na pewno nie przeszłoby bez echa w tak pilnie
strzeżonym miejscu.
Do wnętrza kapsuły przenikał wielki hałas świadczący o ruchu panującym w porcie,
nasilonym po rozpoczęciu działań przeciw Rojom. Wyławiała, kiedy odpalane na zewnątrz
silniki wchodzą w gestalt. Dokąd teraz powinna się udać?
Musiała założyć, że nikt się nie spodziewa, by ktoś został teleportowany na lądowisko
towarowe. Tymczasem Roddie codziennie ściągał dostawy z Ziemi... Może natknie się na
jakiÅ›? Nie dzisiaj, to jutro?
Ostrożnie sięgnęła zmysłami poza kapsułę, tak jak ją tego uczono, by zbadać i ocenić
otoczenie. Dotąd była to tylko zabawa, a nagrodą za najdokładniejszy raport były figurki
origami ojca. Jej kolekcja nie była tak liczna jak Lary, Thiana albo Rojera, lecz była od nich
młodsza i mniej doświadczona. Stadko Morąg liczyło zaledwie dwie sztuki.
Zdumiały ją rozmiary lądowiska, tempo, w jakim leża dokowe wypełniały się i niemal
natychmiast pustoszały. Nagle zaniepokoiła się, że i jej pojazd zostanie zabrany, a więc
pomimo otartych goleni i posiniaczonych pleców teleportowała się pod kapsułę. W pobliżu
nie było nikogo. Wyjrzała ostrożnie, by zobaczyć, co znajduje się przed dziobem.
Przeprowadzone starannie rozpoznanie pozwoliło jej uświadomić sobie, że
poszczególne rejony lądowiska różnią się między sobą aktywnością. Ona była obok
 zajętego leża dokowego. Tutaj było spokojniej. Gdzie indziej windy grawitacyjnie
bezszelestnie wznosiły się i opuszczały pośród rzędów bezzałogowych dronów rozmaitych
rozmiarów. Tam ciągły załadunek i wyładunek towarów powodował, że panował ogromny
ruch. Większość pobliskich wind przenosiła towary w drewnianych skrzyniach lub innego
rodzaju opakowaniach. Nic nie wskazywało na to, że zawierają świeżą żywność, nawet nie
umieszczono na nich znaku, który by o tym świadczył.
Serce skoczyło jej nagle do gardła na dzwięk zbliżających się głosów.
- Dobrze, wezmy ten dwumiejscowy, Orry - powiedział jakiś mężczyzna. - Możemy
umieścić w nim skrzynie, start zawsze odbywa się bardzo ostrożnie, nic się nie przetoczy ani
nie rozbije. Talent zawsze obchodzi siÄ™ z tym jak z dzieckiem. Nie wiem, dlaczego tak siÄ™
męczy, skoro ona niczego i tak nie je.
- Kto to zjada? Załoga Modułu?
- Wątpię - prychnął mężczyzna, którego głos usłyszała najpierw. - Może być zatrute,
po tym jak leżało w pobliżu robala. Ja na pewno bym tego nie tknął. Wszystko, co w
najlepszym gatunku, podsuwajÄ… owadowi.
- I to wielkiemu... Dobrze, umocujmy to. Pasy będą w sam raz.
Zara oceniła, tak jak ją tego uczono, masę i objętość towarów, które załadowano do
kapsuły. Nie zostało wiele miejsca, jednak stwierdziła, że zmieści się, jeżeli skuli się w kącie
fotela, do którego przytroczono pojemnik ze świeżymi owocami.
Tym razem tak mocno uderzyła się w głowę, że mało brakowało, a jęknąwszy z bólu,
zdradziłaby swoją obecność.
- Słyszałeś to, Orry?
- Co?
- A tam, nic. Usuńmy się z drogi. Kapsuła FT-387-B gotowa do wysyłki. A teraz, tak
jak powiedziałem...
Oddalające się głosy cichły coraz bardziej i zaległa cisza.
I tym razem wiedziała, kiedy kapsuła zawisła w powietrzu. Nie obyło się bez lekkiego
szarpnięcia, gdy Talent musiał wydatkować więcej energii, aby zrekompensować jej ciężar.
Co nam dzisiaj przysyłają? O ile się nie myliła, był to głos kuzyna Roddiego.
Zara nie zaniedbała niczego; doskonale wiedziała, gdzie wyląduje: w doku A, który
był jednym z oryginalnych podzespołów znacznie teraz rozbudowanego Modułu. Obok, w
drugim leżu powinna dokować inna kapsuła. Zara ukryła się właśnie za nią. Tym razem
zachowała większą rozwagę, miała już dość zadrapań i nabijania sobie siniaków.
Ledwie zdążyła się ukryć, a wejście rozsunęło się bezszelestnie. Zmysły zdradziły jej,
że to wszedł kuzyn Roddie z głową zaprzątniętą obowiązkami i niepokojem o swoją
podopieczną. Zamówił soczyste tropikalne owoce, królowa jeszcze niedawno była nimi
szczególnie zainteresowana, zjadała je, gromadząc pestki i nasiona. Jednak ostatnio nie
chciała jeść nawet owoców. Musiał w jakiś sposób pobudzić apetyt królowej, której brak
zainteresowania losem larw zaczynał coraz bardziej drażnić ksenobiologów i ksenozoologów.
Zaniedbane larwy mogły umrzeć, tak jak pozbawione opieki młode każdego gatunku. Jeśliby
królowa nie przejawiła ochoty zaopiekowania się nimi wkrótce, larwy trzeba będzie jej
odebrać, by objąć je programem. Jak dotąd dwóm udało się przeistoczyć i rozpocząć drugi
etap życia... Roddie wiedział o tym, jednak nie orientował się, na czym owo przeistoczenie
polegało.
Zara pogratulowała sobie, że przybywa w samą porę, by pomóc królowej. Ocalić ją.
Szuranie nogami nie milkło.
- Dobrze, najpierw owoce. - Zara podążyła śladem myśli Roddiego, gdy ten dostarczył
słodko pachnące melony mieszkance bazy Heinleina. - Bingo! - Usłyszała.
To właśnie z powodu swej lekceważącej postawy wobec rzeczy istotnych jego
kuzynom zawsze wydawał się antypatyczny. Zatem i tym razem w %7łarze obudziła się
wrogość, pomimo że poznała myśli Roddiego. Zledziła go, gdy dokonał ponownej
teleportacji.
Poczuła, kiedy się zawahał. - Hola, a to co?
- Co, co, poruczniku?
- Nie wiem dokładnie, sierżancie, ale wydaje mi się, że powinienem sprawdzić.
Przerażona Zara zrobiła głęboki wdech i podążyła w kierunku jego ostatniej
teleportacji, pośliznęła się na zgęstniałym soku dojrzałych owoców i upadła na plecy,
uderzając głową o larwę.
Zaszumiało jej w głowie na dłużej. Nagle poczuła ogromne zimno, jakby zamarzły
wszystkie włókienka jej ciała. To ją zastanowiło, bo wiedziała doskonale, że temperaturę w
bazie utrzymywano na poziomie 32°C. SpojrzaÅ‚a na nieruchomÄ… królowÄ…. OkazaÅ‚a siÄ™
znacznie większa, niż to sobie wyobrażała: istota górowała nad nią wzrostem, choć nie
należała do osób wysokich, przynajmniej na miarę Lyonów, nie Gwynów. Przez głowę
przemknęło jej, że według Rojera bardzo przypominała babkę. Rzeczywiście tak było i nie
zjawiÅ‚a siÄ™ tutaj na próżno: uzyskaÅ‚a częściowÄ… odpowiedz. Temperatura 32°C byÅ‚a zbyt niska
dla wysiadującej jaja królowej i dla leżących obok niej jaj. Zara poczuła ogromny głód,
straszliwe osłabienie, lęk, że zadanie zostanie nie dokończone. Samotność! Głód! Zimno!
Obcość! Zimno! Głód!
Zara Raven-Lyon? A cóż ty tam robisz? Spojrzała w górę na Moduł Obserwacyjny
czując, że ocieka zgniłym sokiem owocowym.
Jej jest zimno! Do licha, ona zamarza na śmierć! Zesztywniała z zimna, dlatego nie
może nic jeść. Podnieście temperaturę, dajcie więcej wiórów, żeby miała w czym zagrzebać
jaja i siebie, bo stracicie je wszystkie!
Na siedemdziesiąt słońc Sprzymierzonych, skąd o tym wiesz, Zaro Lyon!
Królowa jest samicą. Jedynie Rowan i inne kobiety odebrały myśli Mnogich Umysłów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •