[ Pobierz całość w formacie PDF ]

całym ciele jak osika.
- Mój Boże, masz tak lodowatą rękę jak ostatnio, podczas
zapaści - powiedział zatroskanym głosem. Podciągnął mnie
pod uliczną latarnię, do której przypięliśmy nasze rowery.
Oddychałam ciężko.
- Jesteś okropnie blada. Coś cię przestraszyło? - spytał.
Wpatrywałam się w niego. W otaczającej nas ciszy słychać
było tylko mój charczący oddech.
- Conny? Odezwij się. Co cię tak przestraszyło?
Nietoperz?
Pokręciłam głową. Na widok zatroskanej twarzy chłopaka
mój strach powoli opadał. Co miałam odpowiedzieć na jego
pytanie? Sama dobrze nie wiedziałam, co rozegrało się na
moich oczach. Czy to działo się naprawdę, czy było tylko
iluzją?
- To... to była sowa - powiedziałam cicho. - Olbrzymia
sowa.
- Wow! - wymknęło mu się. - Super. - I z nieustającym
instynktem badacza spytał: - Przypadkiem nie rozpoznałaś
jaka?
Jeśli choć przez moment nosiłam się z zamiarem
opowiedzenia Yannikowi o nadprzyrodzonej zjawie, to po tej
reakcji mogłam sobie dać spokój. Nigdy by mnie nie
zrozumiał. Był i pozostał bezwzględnym realistą. Jeszcze raz
pokręciłam głową.
- Nie wiem - powiedziałam. - To był tylko wielki czarny
cień, który przysiadł na jednym z krzyży rodziny
Sunderburgów. Myślę, że na grobie Wilhelma.
- Genialne. - Chłopak interesował się wyłącznie sową. -
Zaczaję się tu jutro wieczorem.
Odpinając rowery rzucił mi sceptyczne spojrzenie.
- Zakładam, że ty raczej nie będziesz chciała mi
towarzyszyć?!
Kiedy trochę doszłam do siebie, ruszyliśmy w stronę
domu, prowadząc rowery. Yannik znów nie dał się
powstrzymać i odprowadził mnie pod same drzwi.
Jest naprawdę miły, pomyślałam. Gdyby jeszcze nie był
takim kujonem!
I podczas gdy ta myśl kołatała mi się w głowie, Yannik
nachylił się i delikatnie musnął moje włosy ustami.
- Zpij słodko, dobrej nocy!
Totalnie zaskoczona patrzyłam jak wskoczył zwinnie na
rower, rzucając jeszcze  Ciao!" i zniknął za najbliższym
zakrętem. Cóż, prawdopodobnie był to tylko nic nieznaczący
troskliwy gest. Mimo to lekko poirytowana wprowadziłam
rower pod daszek. Cicho otworzyłam drzwi, nie przejęłam się
zbytnio radosnym powitaniem Szampona i w milczeniu
wślizgnęłam się do swojego pokoju. W ciemnościach
zapaliłam świecę i położyłam się w ubraniu na łóżku.
Wpatrywałam się w płomień. Stopniowo przepełniał mnie
bardzo głęboki, bolesny smutek.
Dzwonek komórki wyrwał mnie z medytacji. Zdumiona
usłyszałam głos Roberta.
- Skąd masz mój numer? - spytałam zaskoczona.
- Wyciągnąłem od Leny! Masz ochotę na badania
genealogiczne? - odpowiedział nieoczekiwanym pytaniem.
Skąd ta nagła zmiana nastawienia? Wcześniej wyglądało
raczej na to, że brał mi za złe mieszanie się w ich sprawy
rodzinne.
Gdy to zauważyłam, nie odpowiedział wprost, tylko rzucił
wymijająco, że swoimi pytaniami rozbudziłam jego
ciekawość. W drodze do domu przypomniało mu się, że w
przeddzień konfirmacji ojciec zabrał go do fabryki, aby
pokazać galerię przodków.
- Co byś powiedziała na to, żebyśmy jutro po południu
obejrzeli ją wspólnie?
Byłam zachwycona, wolałam się jednak upewnić:
- Czy twoja rodzina nie będzie mieć nic przeciwko? - Jeśli
nawet, to co? - zlekceważył moje obawy.
- Dziadek i ojciec polecieli do USA, a ciocia Luisa
właściwie nigdy nie zagląda do fabryki. Nikt się nie
zorientuje, że oglądamy portrety i grzebiemy w historii firmy.
Wciąż jeszcze nie było dla mnie jasne, skąd wzięło się
jego nagłe zainteresowanie, gdy go o to spytałam,
odpowiedział żartobliwie:
- Och, może jednak i ja jestem romantyczny! A co może
być romantyczniejszego od oglądania z dziewczyną olejnych
bohomazów i rozgrzebywania historii rodzinnych! Może
dzięki temu prześcignę nawet twojego Yannika i badania
cmentarne!
Aha, pomyślałam, a wiec to o to chodzi. Robert był
zwyczajnie zazdrosny o Yannika! Cóż, jak dla mnie, to bardzo
słusznie, skoro ta zazdrość otwierała drzwi do archiwum
rodzinnego Sunderburgów!
Z zachwytem przystałam na propozycję.
Robert przyjechał po mnie do szkoły swoim sportowym
samochodem, co oczywiście ściągnęło na nas spojrzenia całej
klasy.
Także Yannik popatrzył na mnie dość dziwnie, gdy nas
mijał. Zrobiło mi się go trochę żal, ale ostatecznie nie miał
przecież do mnie żadnych praw, a Robert był prawie moim
chłopakiem, a przynajmniej był na dobrej drodze, żeby nim
zostać.
Robert wjechał prosto na ogromny teren fabryki.
Zatrzymał się przed dużym budynkiem, który wyglądał jak
willa. Był bardzo zadbany, do wejścia na wysokim parterze
prowadziły szerokie schody zewnętrzne.
- To budynek reprezentacyjny dla gości. Znajdują się tu
ponadto biura mojego ojca, kadry kierowniczej i sale
konferencyjne. Dziadek też ma tu jeszcze biuro, ponieważ
będzie przewodniczył przyszłej radzie nadzorczej firmy.
Próbowałam robić mądrą minę, chociaż niewiele z tego
rozumiałam. Weszliśmy, Robert pozdrowił młodą kobietę,
która z uprzejmym uśmiechem siedziała przy komputerze
niedaleko drzwi.
- Pani Wiesner, dzień dobry - powiedział. - Chciałbym
pokazać przyjaciółce galerię przodków.
Pani Wiesner uśmiechnęła się jeszcze promienniej, a
uśmiech dotyczył również mnie.
- To naprawdę bardzo interesujące - powiedziała i życzyła
nam dobrej zabawy.
Weszliśmy szerokimi, wyłożonymi czerwonym
chodnikiem schodami na pierwsze piętro.
Robert otworzył ciężkie, dębowe drzwi i wkroczyliśmy do
galerii. Wisiały tu jeden przy drugim portrety przodków
Roberta, a pomiędzy nimi umieszczono olejne obrazy bitewne
lub widoki stopniowo rozrastającej się fabryki. Przypomniało
mi się, jak pan Burgsmuller z zarządu cmentarnego
opowiadał, że w fabryce produkowano broń, a jej właściciele
wyszli szczególnie dobrze na wojnie z Francją w
dziewiętnastym stuleciu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •