[ Pobierz całość w formacie PDF ]
siedemnaście lat. Każdy, kogo za bardzo zżerała ciekawość i
rzucał zbyt natarczywe spojrzenia w szkolnej szatni, mógł
porządnie oberwać. Jednak nawet mało doświadczonemu Robowi
wydawało się, że facet miał nienaturalnie wielkiego.
Nieproporcjonalnego do jakiegokolwiek męskiego ciała, a już na
pewno - do tak niedożywionego.
Zwir bezszelestnie zbliżał się do nich, dzwigając coś w obu
dłoniach. Jego penis kołysał się lekko podczas marszu. Rob
przechylił głowę, żeby lepiej widzieć - cholera, a co jeśli to broń?!
Mężczyzna postawił przedmioty na ziemi przed chłopcami, po
czym rozpiął zamek na ustach.
Miotła.
Kij baseballowy.
Zwir wyprostował się i zaczął masować członek, dopro-
wadzając go do erekcji.
-Co chcesz z nami zrobić? - zapytał Rob i niemal natychmiast
pożałował, że otworzył usta.
-Myślę, że doskonale wiesz, co chcę z wami zrobić - odparł
szaleniec. - Ale zamierzam wam dać pewne pole manewru.
Wybór jest taki: ja, rączka miotły albo kij baseballowy.
Zdecydujcie we trzech. Co lub kogo wolicie. Czy może mam
podjąć decyzję za was?
Rob rzucił ukradkowe spojrzenie i zobaczył, że penis
mężczyzny również został obciągnięty białym lateksem. Był
owinięty tak ciasno, że dało się dostrzec naczynia krwionośne.
Kurwa mać. O co mu chodziło, na litość boską? I co miał na
myśli, mówiąc o wyborze? Co lub kogo wolą... Jezu,
wyciągnij nas stąd. Niech ktoś nas usłyszy, do kurwy nędzy, i
wydobędzie stąd...
-Co ty wyprawiasz, człowieku? - darł się Chris. - Przecież ci
nic nie zrobiliśmy.
-Podczas wzwodu mam dwadzieścia pięć centymetrów.
Uchwyt miotły jest długi na dziewięćdziesiąt jeden centy-
metrów i szeroki na pięć. Drewniany kij ma długość sie-
demdziesięciu sześciu centymetrów, a jego obwód wynosi
piętnaście, ale nie martwcie się. Mam narzędzia, które nam
pomogą.
Narzędzia? Kim był ten facet?
- Jeśli nie potraficie się zdecydować - zaczął Sqweegel
z dezaprobatą - zrobię to za was.
Rob znienawidził się za słowa, które wyjąkał, ale wiedział, że
musi zareagować pierwszy, zanim zrobią to koledzy.
Starał się nie myśleć o tym, co nastąpiło pózniej. O rozpaczliwych
skargach Chrisa i Toma, którzy szybko zorientowali się, w jakiej
sytuacji ich postawił. O dotyku chudej, zimnej, pokrytej gumą ręki
na biodrach. Obrzydliwym oddechu, który czuł na ramieniu.
Stękaniu. Po pewnym czasie, zaczęło mu się wydawać, że jego
ciało zostało przepołowione na całej długości aż do rozdygotanej,
udręczonej piersi.
Po kolejnej porcji męczarni nagle wszystko ustało. Rob
usłyszał, jak mężczyzna zaciera dłonie.
- To była tylko rozgrzewka - powiedział dziwoląg. - Te
raz zaczniemy prawdziwą zabawę.
Znów się zaczęło.
I wydawało się, że nigdy się nie skończy...
Sqweegel pchnął pierwszego z chłopców - Roba - na ziemię i
obserwował, jak dzieciak doznaje wstrząsu. Tej nauczki nigdy nie
zapomni, i Sqweegel był dumny, że to on jej udzielił.
- A teraz wy dwaj. Co wybieracie?
Chłopcy zwinęli się jak świeżo wylęgłe czerwie. Pełzali po
posadzce lochu niczym bladobiałe, beznogie stworzenia, na
próżno usiłujące uniknąć losu, jaki ich czeka.
- Zakładam, że decyzję pozostawiacie mnie.
Rob mocno zacisnął powieki i modlił się żarliwiej niż kiedy-
kolwiek, żeby się okazało, że to najgorszy koszmar, jaki mu się
przyśnił, i żeby się niedługo obudził. Rzecz jasna, tak się nie stało.
Liceum w Hancock Park
Czwartek/15.00
IV ozległ się ostatni dzwonek tego dnia.
Niektórzy uczniowie uczynili z powrotu do domu prawdziwą
sztukę - najpierw pędzili do szafki (jeśli to było absolutnie
konieczne), a zaraz potem do najbliższego wyjścia. Kto ostatni
przy autobusie, ten ciota.
Najszybsi z nich pierwsi zobaczyli trzech nagich, związanych i
zakneblowanych nastolatków leżących na frontowych schodach
szkoły.
Początkowo sądzili, że to żart. Jeden z kawałów, jakie
uczniowie starszych roczników zwykle wycinali pierwszo-
roczniakom, skutecznie kompromitując ich w oczach całej szkoły.
Coraz więcej osób opuszczało budynek i gromadziło się przy
schodach. Ktoś wskazał palcem i krzyknął. Krew. Chłopcy leżeli
w kałuży krwi, wijąc się i trzęsąc. Ich oczy przepełniała rozpacz.
Szpital Socha Medical
Riggins czekał na korytarzu, aż lekarze zakończą obdukcję.
Chłopcy trafili tutaj, ponieważ szpital znajdował się najbliżej
liceum.
Agent nawet nie próbował sobie wyobrażać, co musieli teraz
czuć rodzice tych dzieciaków. Ich synowie zniknęli poprzedniej
nocy. Rodzice pewnie nie zmrużyli oka, modląc się i targując z
Bogiem, obiecując, że zrobią wszystko, jeśli zwróci im dzieci.
Ich modlitwy zostały wysłuchane, choć raczej nie tego się
spodziewali.
Pytanie tylko, czy to zrobił Sqweegel. Riggins polecił, aby
informowano go o wszelkich brutalnych napaściach i mor-
derstwach na obszarze całego Southland, a ten przypadek
niewątpliwie spełniał wyznaczone kryteria.
Kiedy godzinę temu powiedział o tym Wycoffowi, sekretarz
wpadł w szał:
- Do diabła z nimi! Ten potwór nie porywa, tylko torturuje i
zabija. Skup się na sprawie! Nic innego nie powinno cię
obchodzić!
Ale Riggins nie mógł odpuścić. Szpital Socha Medical powoli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]