[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tak, Torry musiała jak najszybciej znalezć kogoś na miej
sce Judith. Z rolą pani Gerardowej Schuyler wiązało się dużo
129
więcej obowiązków niż z rolą tajemniczej przyjaciółki Kapi
tana. Wizyty, herbatki, bale, spotkania, wszystko to bez re
szty wypełniało jej czas i wykluczało równoczesne zajmo
wanie siÄ™ redagowaniem i wydawaniem gazety.
- Nie przejmuj się Sztandarem" - rzekł Gerard. - Roz
mawiałem już w tej sprawie z van Rensselaerem. Zna kogoś
kompetentnego, kto zajmie siÄ™ gazetÄ… podczas twojej nie
obecności. Jutro zresztą masz się spotkać z tą osobą.
Jedna rzecz podobała mu się w żonie. Nigdy nie miewała
migren ani napadów złego humoru. W każdej sytuacji zacho
wywała rozwagę i zimną krew. Zawsze szła prostą drogą
i potrafiła oddzielić szczegóły od spraw naprawdę istotnych.
W tej chwili najważniejszą sprawą była konieczność do
prowadzenia przedstawienia, w którym sobie partnerowali,
do pomyślnego końca. Wymagało to od każdej ze stron pew
nych ustępstw. Torry rozumiała to i, aczkolwiek niechętnie,
w niektórych sprawach podporządkowywała się woli Gerar
da. Teraz też wyraziła powściągliwą zgodę.
- A zatem, pani Schuyler, proszę już zacząć się pakować
- rzekł Gerard. - Pojedziemy we trójkę, my dwoje i Kate.
Oto cały Gerard - pomyślała. Od pomysłu do podjęcia de
cyzji zawsze u niego był tylko jeden krok. Tamto pijaństwo
z nocy poślubnej już się nie powtórzyło. Miała powody są
dzić, że nie wie i nie domyśla się, kto się wówczas nim za
opiekował. Z kolei ona nie wiedziała, dlaczego wystąpiła
wobec niego w roli najczulszej pielęgniarki. Nie kochała Ge
rarda Schuylera, bo nie kochała żadnego mężczyzny ani też
nie zamierzała pokochać. Ba, cierpła na samą myśl, że mog
łaby się przywiązać do takiego aroganckiego łotra jak dzie
dzic fortuny Kapitana.
Niemal każdego dnia powtarzała sobie, że znielubiła go
już wtedy w kościele podczas pogrzebu. Potraktował ją wów
czas, jakby w utytłanych błotem butach weszła na biały dy
wan. Tyle że tym błotem i brudem, który pokalał sakrum, by
Å‚a ona sama, Torry Slade.
Ale gdy tamtej nocy znalazła go nieprzytomnego na pod
łodze, gdy objawił się jej taki cierpiący, biedny i bezradny,
poszła za odruchem serca. Nieważne, że sam siebie dopro
wadził do stanu pijackiego zamroczenia, nieważne, że bełko
tał, cuchnął whisky i rzygał. Miał bowiem w sobie coś z po
krzywdzonego dziecka i wzbudził litość w jej sercu. A może
nawet coś więcej niż litość, choć na pewno mniej niż miłość.
Rozumiała go. Nie takiego ślubu i nie takiej nocy poślubnej
oczekiwał. Upił się, gdyż nie mógł znieść upokarzającego
poczucia klęski.
W pamięci pozostał jej widok jego obnażonego ciała, jak
by wykutego w kamieniu przez rzezbiarza zafascynowanego
młodością i siłą fizyczną. Było dla niej jasne, że tylko rzad
kie kontakty z alkoholem mogły usprawiedliwić ów stan
skrajnego osłabienia, bo w żadnym razie nie tłumaczyła tego
ani muskulatura jego torsu, ani szerokość ramion, ani wresz
cie twardy brzuch. Jego bezradność wydawała się tym bar
dziej przejmująca, im większą miało się pewność, że to
w sferze duchowej, a nie fizycznej trzeba szukać jej powo
dów. Wyglądał niczym powalony kolos. Wstrzymując od
dech, dotykała tego kolosa.
- Tak - powiedziała. - Na pewno przygotuję się na czas,
Gerardzie. - Ostatecznie była mu coś winna. Na razie skaza
ni byli na siebie, co oznaczało współdziałanie.
Wreszcie nadszedł czas wyjazdu. Schuylerowie przybyli
do portu w towarzystwie rodziny i przyjaciół. U nabrzeża
czekał już transoceaniczny liniowiec, który miał ich
przewiezć z Nowego do Starego Zwiata. Luksus apartamen
tów zarezerwowanych przez Gerarda podkreślały świeże
kwiaty. Torry i Kate przeżywały stan wielkiego podniecenia.
O ile jednak Kate kipiała radością, szczęśliwa, że mogła się
wreszcie wyrwać spod opieki matki i że czeka ją wielka
przygoda, o tyle Torry swoim zwyczajem prezentowała świa
tu spokojne oblicze.
Gerard rzekł do siostry:
- Jeśli uda ci się poznać tam kogoś, kogo polubisz, Kate,
a ja będę miał dowód, że ten ktoś nie leci wyłącznie na twój
posag, wtedy będziesz mogła go poślubić, o ile taka będzie
twoja wola.
Zawinęli do Londynu na początku kwietnia. Sezon dopie
ro się rozpoczynał. Zamieszkali na Park Lane w domu
Gerarda. Włóczyli się po sklepach, odwiedzali muzea i gale
rie. A właściwie dotyczyło to samych kobiet, gdyż Gerard
rzadko im towarzyszył, zajęty naprawianiem błędów, jakie
popełnił jego londyński przedstawiciel.
Pierwszego dnia pobytu w Londynie wrócił do domu wy
jątkowo pózno. Zastał żonę w salonie. Czekała na niego. Na
małym bocznym stoliku stała butelka wina i kieliszki.
Padł na fotel. Czuł się śmiertelnie zmęczony.
- Nie wiem, czy miałeś dziś sposobność zjedzenia po
rządnego posiłku - powiedziała Torry. - Na wszelki wypa
dek wydałam polecenie, by w kuchni trzymano dla ciebie go
rący obiad. A może zadowolisz się samymi tylko kanapka
mi? - Zaczęła rozlewać wino do kieliszków.
Gerard westchnÄ…Å‚.
- Kanapek mam dziś po dziurki w nosie. Cały dzień się
nimi opychałem. Wolę coś gorącego. Czy Kate poszła już
spać?
Torry dwukrotnie pociągnęła za frędzlę dzwonka. Był to
sygnał, że pan Schuyler życzy sobie zjeść gorącą kolację.
Kiwnęła głową.
- To był dla niej dzień pełen wrażeń. Czekała na ciebie,
lecz zrobiło się pózno i pozwoliłam jej się położyć.
- Słusznie. - Obserwował ją uważnie. Zachowywała się
jak prawdziwa żona. Jej ruchy były pełne wdzięku. Nie cze
kając na służbę, wyjęła sztućce i talerzyki, rozłożyła serwet
kę i w ogóle krzątała się z myślą o dogodzeniu mu.
- Zacząłem dziś prostować sprawy - powiedział, sącząc
[ Pobierz całość w formacie PDF ]