[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jego twarzy bez trudu odgadłam, że absolutnie nie zgadza się z oceną Mońka. Kapitan, który
współpracował z Monkiem od wielu lat, nie musiał nawet spoglądać na kierownika sklepu, aby
wiedzieć, że nie podziela on punktu widzenia swojego pracownika.
- Nie masz za dużych kwalifikacji do wykonywania tego zawodu, co? - zapytał Stottlemeyer.
- Czasy są trudne, kapitanie - odpowiedziałam. - Dzisiaj nikt nie wybrzydza na to, skąd
przychodzi zarobek, lecz cieszy się, że w ogóle jest.
- To nie miało zabrzmieć jak krytyka, Natalie - wyjaśnił Stottlemeyer. - Kładę tylko pewien
fundament pod swoją teorię.
- Jaką teorię?
- Sądzę, że taka praca nudzi Mońka do tego stopnia, że jego umysł mimowolnie pracuje,
szukając zbrodni tam, gdzie jej nie ma.
- Zbrodnia jest dokładnie tutaj. - Monk pokazał zakupy wyłożone na ladę kasy.
- Chcesz aresztować człowieka za to, że zachęca do niezdrowej diety?
- To dieta śmiertelna.
- To jest nic, Monk - zapewnił go Stottlemeyer. - Powinieneś widzieć, co ja kupuję w sklepie
spożywczym.
- Zona tego człowieka cierpi na przewlekłe zatrucie - wyjaśnił Monk. - Jeżeli nic nie zrobimy,
jej następny domowy posiłek będzie prawdopodobnie ostatnim.
- Ludzie się odżywiają, jak im się podoba, Monk. To nie sprawa policji.
- Sama opowiedziała, jakie ma objawy, brak apetytu, mdłości, mrowienie w dłoniach i stopach.
To klasyczne objawy zatrucia arszenikiem.
- Identyczne objawy dają rozwód, rozliczenie podatków i słuchanie komentarzy politycznych
Rusha Limbaugha - powiedział kapitan.
- Cierpi też na bóle pleców, zawroty i bóle głowy.
- Ja również - stwierdził Stottlemeyer. - To się nazywa stres, Monk.
- Ale to są typowe objawy zatrucia glikolem etylenowym. - Monk uniósł pojemnik z płynem
przeciw zamarzaniu. - Składnika różnych środków przeciwdziałających zamarzaniu.
- Problemy zdrowotne tej pani mogą mieć wiele przyczyn, Monk - powiedział Stottlemeyer. -
W drodze do sklepu skontaktowałem się z jej lekarzem, który potwierdził, że pacjentka ma
przewlekłą trudną do zdiagnozowania infekcję.
- Ponieważ nigdy nie widział, co kupuje jej mąż. Glikol etylenowy ma słodki smak, dlatego
mąż robi ciasta owocowe i torty z potrójną masą kremową. W ten sposób kobieta nie jest w stanie
wyczuć trucizny. Pestki czereśni, pestki brzoskwini, nasiona manioku, płatki hortensji, wszystko to
zawiera cyjanek, który smakuje migdałami. Dlatego Ted przygotowuje tyle deserów z migdałami.
Teraz dodaje do ciast arszenik. - Dla zilustrowania swojego wywodu Monk uniósł torbę jabłek. -
Pestki jabłek są bogate w arszenik.
- Na miłość boską, dość już mam słuchania tych bredni. - Ted zrobił krok naprzód. - Co za
dureń, jabłka są przeznaczone na jabłecznik, a rozmaite składniki, które jego zdaniem są trucizną, to
zwykła żywność, jaką wszyscy codziennie spożywamy. Wystarczy zajrzeć do koszyka każdego
innego klienta, by wysunąć takie same absurdalne oskarżenia. Będziesz pan dzwonił po policję za
każdym razem, jak zobaczysz u kogoś składniki do pieczenia ciast? Albo kiedy ktoś sobie kupi
trutkę na robactwo i szczury albo tort czekoladowy?
- Trudno mu odmówić racji, Monk - stwierdził Stottlemeyer.
- Aatwo udowodnić chroniczne podtruwanie, jeśli już wiadomo, czego w organizmie szukać.
Krew i włosy tej pani można zbadać na obecność arszeni - ku i cyjanku. Można również sprawdzić,
czy w jej nerkach nie wytwarzają się kryształy szczawianów. Wyniki będą mówić same za siebie.
- Nie pozwolę kłuć mojej żony ani kłaść jej pod noże chirurgiczne tylko po to, żeby zadowolić
paranoiczne obsesje szaleńca, którego widzę pierwszy raz w życiu - stwierdził ostro Ted. -
Naprawdę chcielibyśmy już znalezć się w domu i mieć za sobą cały ten przykry incydent.
- Ja o tym zdecyduję. Nie ty - odezwała się nagle Kimberley i usiadła na noszach.
Ted odwrócił się do niej zaskoczony.
- Chyba mu nie wierzysz, kochanie?
- Ma pani polisę na życie? - zapytał Monk.
- Na milion dolarów.
- Czy w ostatnim czasie zaszła jakaś zmiana w państwa sytuacji materialnej? - pytał dalej
Monk.
- Oboje straciliśmy pracę i musieliśmy ograniczyć wydatki do minimum.
- Jak możesz tak o mnie myśleć? Jak może ci w ogóle przyjść do głowy, że byłbym w stanie
cię skrzywdzić. Wiesz, jak bardzo cię kocham - powiedział Ted.
- Płakałeś, kiedy trzeba było sprzedać porsche.
- Oczywiście, że płakałem. Każdy mężczyzna by płakał. - Ted spojrzał błagalnie na kapitana
Stottle - meyera.
- Nigdy nie miałem porsche - powiedział Stottle - meyer. - Ale gdyby pan miał, nie płakałby pan,
gdyby musiał pan go sprzedać? - Raczej nie jestem beksą - odparł kapitan. - Poza tym czułam
się znakomicie, dopóki się nie uparłeś, żeby zacząć gotować - zauważyła Kim - berley.
- Chciałem ci pomóc w pracach domowych, i tyle, zwłaszcza po tym, jak musieliśmy zwolnić
gosposię. I co mnie spotyka w zamian? Oskarżenie, że próbuję cię zamordować. Jestem
wstrząśnięty i do głębi urażony. Mogę tylko założyć, że mówisz pod wpływem choroby i gorączki.
- Co nam szkodzi zrobić badania, to nic nie kosztuje - powiedziała Kimberley.
- Kosztuje udział własny w ubezpieczeniu, a może nawet będziemy musieli pokryć cały koszt
badań. Dobrze wiesz, jak zle teraz stoimy finansowo. Nie powinniśmy wyrzucać w błoto pieniędzy
tylko dlatego, żeby ugłaskać jakiegoś stukniętego kasjera z Safewaya.
Kobieta kiwnęła głową i zwróciła się do sanitariuszy:
- Proszę mnie zawiezć do szpitala. Chcę zrobić te badania.
Sanitariusze potoczyli nosze w kierunku karetki, a Ted ruszył za nimi, człapiąc wyraznie
niepewnym krokiem.
Stottlemeyer skinął na jednego z policjantów.
- Jedzcie za nim do szpitala. Niebawem tam przyjadę.
Policjant przytaknął i wyszedł ze sklepu.
- Ten człowiek jest winny - rzekł Monk.
- Wiem. I ona też wie.
- Uratował pan jej życie, panie Monk - powiedziałam.
Stottlemeyer przywołał Morgana.
- Zbierzcie ich zakupy. To są dowody rzeczowe.
Podszedł do nas Arthur.
- Ci ludzie powinni najpierw za to zapłacić.
- Wydamy stosowne zaświadczenie - obiecał kapitan.
- To nie to samo co gotówka - stwierdził Arthur. - Ani nawet kredyt.
- Nie. To nie to samo - wycedził Stottlemeyer i przeniósł na nas wzrok. - O szóstej wydajemy
mały przyjęcie dla Randy'ego na posterunku. Jesteście zaproszeni.
- Co mu kupiłeś? - zapytał Monk.
- Jeszcze nic.
- Mamy tu wszystko, czego ci trzeba - oświadczył wesoło Monk. - Możesz kupić na moją
pracowniczą kartę rabatową.
- Nie może - sprzeciwił się Arthur.
- Sam dokonam zakupu, a kapitan zwróci mi Pieniądze - stwierdził Monk.
- Nie może pan tego zrobić.
- Dlaczego?
- Ponieważ zostaje pan zwolniony z pracy.
Arthur postępował absolutnie niesprawiedliwie i nie miałam zamiaru puszczać mu tego
płazem.
- Może przysporzyło to trochę kłopotu, może sklep straci paru klientów, ale przecież pan
Monk zrobił dobry uczynek. Uratował życie. To tak samo, jakby zrobił sztuczne oddychanie
komuś, kto straciłby w sklepie przytomność. Wtedy również wyrzuciłby pan go z pracy?
- Nie, nie wyrzuciłbym. Zwalniam go za to, że z rozmysłem zawyżał wszystkim klientom
rachunek, a jakby tego było mało, jednej ze stałych klientek dał do zrozumienia, że jest starą, głupią
kwoką.
- Bo jest - stwierdził Monk.
- Nie chce mi się wierzyć, żeby dzwoniła do pana ze skargą - powiedziałam.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]