[ Pobierz całość w formacie PDF ]
widzicie, że to trudna sprawa.
To nasz najlepszy kolega dodała Karioka. Bardzo nam na tym zależy.
I nam też... I nam też powtórzył oficer.
Kiedy przyszli do meliny Pod Dębem", było już po jedenastej. Tamci czekali
na nich. Zaraz ich okrążyli i zasypali pytaniami: A jak się czuje? A jak to było?
A o co wypytywali na milicji?" Wszyscy byli niezwykle wzburzeni i przygnębie-
ni. Tylko Tolek Banan zachował spokój. Kiedy Karioka i Julek odpowiedzieli na
wszystkie pytania, Tolek usiadł na stole i powiedział:
Słuchajcie, wiara, teraz musimy się zastanowić, co dalej robić. Nasz kolega
uległ wypadkowi. Ten łobuz, który go tak urządził, umknął bezkarnie.
Milicja
zacznie śledztwo i będzie poszukiwała tego faceta, ale z tego, co nam
opowiedzieli
Julek i Karioka, widać, że sprawa jest rzeczywiście trudna.
Mam pomysł! zawołał Julek. A gdybyśmy tak pomogli milicji?
Muka mruknął z dezaprobatą Filipek. Jak gangsterzy mogą pomagać
milicji?
Tu przecież chodzi o naszego kolegę, a nie o milicję natarła Karioka.
A co będzie z akcją Kobra? zapytał Cygan.- Zaczęliśmy robotę, to trzeba
ją skończyć. Milicja jest po to, żeby śledziła, a my mamy swoje zadania.
Julek posłał mu pełne żalu spojrzenie.
Zastanów się, co mówisz. Czy jesteś kolegą Cegiełki?
No, jasne. Tylko nie jestem szpiclem, żeby za kimś chodzić, a zresztą co to
wszystko Cegiełce pomoże?
Chcesz, żeby temu bubkowi uszło na sucho? zawołała gniewnie
Kario
ka. A gdyby tak ciebie stuknął ten facet?
Cygan wzruszył ramionami.
Ja bym się do tego nie mieszał. I nie radziłbym szefowi, bo to niebezpiecz
nie powiedział Filipek.
Tolek Banan skinął kpiąco głową.
Dziękuję ci, ale o mnie się nie martw.
89
Julek wystąpił na środek pokoju. Był blady, wargi mu drżały, zaciskał mocno
pięści.
Dziwię się zaczął zdławionym głosem. Przecież, gdy zakładaliśmy
gang, to przyrzekaliśmy sobie koleżeństwo. Jeden za wszystkich, wszyscy za jed
nego. A teraz uchylacie się. Nie pomyślicie o koledze. Szkoda, żeście go nie wi
dzieli. Zwrócił się do Cygana, podszedł do niego i wysuwając pałającą gnie
wem twarz, powiedział: Mówisz, że to Cegiełce nic nie pomoże. A ja ci mówię,
że mu pomoże. Będzie wiedział, że stoimy za nim, że walczymy o sprawiedli
wość.
Cygan splunął przez zęby.
Nie szarp się, bo cię szkoda. Idz lepiej do mamy, żeby ci nos wytarła. I nie
patrz tak na mnie, bo się nie przestraszę. Gorliwy, o!
Jasna twarz Julka pokraśniała z oburzenia. Chłopiec zacisnął wargi, przymru-
żył oczy i wyszeptał:
Z takim, jak ty, nie chcę mieć do czynienia.
Cygan wysunął ręce z kieszeni. Dłonie miał zwinięte w pięści. W oczach
gniewne błyski.
Odczep się ode mnie, bo cię skrzywdzę. I żal mi ciebie, kotusiu.
Zdawało się, że rzucą się na siebie, lecz Tolek Banan zsunął się spokojnie ze
stołu i wdarł się między nich.
Spokój! huknął. To nie banda, tylko gang. Zdecydowanym ruchem
odsunął ich od siebie. Słuchałem do tej pory spokojnie, bo chciałem się prze
konać, co wy o tym sądzicie. Ale nie zniosę bałaganu i rozróbek. A teraz powiem
wam, co ja o tym myślę.
Powiódł spokojnym wzrokiem po otaczających go twarzach. Stanął przy Jul-
ku. Położył mu dłoń na ramieniu.
Masz, chłopie, rację. Jesteś dobrym kolegą i przyjacielem. Potem
spoj
rzał kolejno na Filipka i Cygana. A wam nie będę prawił kazania. Nie wiecie
jeszcze, co to gang. Nie bójcie się, robota nam nie ucieknie. Zamelinowaliśmy się,
jesteśmy na własnych śmieciach i przyjdzie czas, że zabierzemy się do akcji. Ale
teraz pokażemy, że jesteśmy zgraną wiarą i każdy z nas może liczyć na wszyst
kich. A kto nie chce, nie będę miał do niego żalu. Podszedł do Filipka, trącił
go przyjaznie w ramię: No co, Filipek, zrozumiałeś?
Chłopiec opuścił głowę, wzrok wbił w podłogę, a dłonie wycierał w
spodnie, jakby go piekły.
Muka powiedział po chwili. Jak szef tak myśli, to zrobione. Ja prze
cież nic nie powiedziałem... Ja za Cegiełką. Morowy kolega.
To się cieszę. Zawsze liczyłem na ciebie.
Cygan stał posępny i naburmuszony. Nerwowo szarpał klamerkę paska i prze-
stępował z nogi na nogę. Naraz łypnął w stronę Tolka.
90
Szef nie rozumie... ja myślałem, że najpierw poszukamy tego skarbu...
ale jak tak, to ja też...
Tolek Banan wyciągnął do niego rękę.
Sztama.
Sztama powiedział Cygan i energicznie uścisnął dłoń szefa.
Tolek obrócił się na pięcie, podszedł do stołu i usiadł na swym ulubionym
miejscu. Chwilę kołysał nogami. Nagle plasnął się dłonią w udo.
A teraz musimy dokładnie i szczegółowo przygotować plan nowej akcji.
Nazwiemy ją: akcja Volkswagen. Zgoda? A więc podjął z zapałem Tolek Ba
nan plan musi być precyzyjny. Dlatego proponuję, żebyśmy teraz rozeszli się
i pomyśleli o tym, jak rozwiązać tę trudną zagadkę. Niech każdy przygotuje swój
plan. Spotkamy się po obiedzie, o trzeciej.
Filipek należał do chłopców niezwykle trzezwych i praktycznych. Kiedy wy-
szli z meliny Pod Dębem", pożegnał się szybko z kolegami. Postanowił bowiem
wykorzystać wolny czas na przeprowadzenie jakiejś pomyślnej transakcji na pra-
skim bazarze. Sprawę Cegiełki odłożył. Był przekonany, że jest beznadziejna. A
zresztą pomyślał od czego mamy szefa. Tolek Banan na pewno coś wykom-
binuje. A interes interesem".
Z tą myślą sypnął się prosto na bazar. Kiedy znalazł się wśród straganów,
odzyskał równowagę ducha i jasność myśli. Wolnym, dostojnym niemal krokiem
przemaszerował wzdłuż stoisk ze starzyzną. Same buble, nie warto nawet rzucić
okiem. Dobry towar zjawia się pózniej, kiedy ze śródmieścia przyjeżdża lepsza
klientela.
Wsunął rękę w kieszeń, gdzie owinięte w nylonową folię tkwiły paryskie szel-
ki Julka Seratowicza. Kupił je kilka dni temu za patentowy rozpylacz do wody
kolońskiej. Zwietny interes. Trzeba tylko znalezć odpowiedniego nabywcę.
Wnet jednak zapomniał o szelkach. Głowę jego zaprzątnęły inne myśli. W taj-
nych marzeniach przeniósł się nagle na strych domu Mauera. Ujrzał starodawny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]