[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Na drugim i ostatnim piętrze znajdowała się sala komputerowa, biblioteka i biura.
No i co? zapytał Victor Junior z dumą w głosie, gdy stali na korytarzu drugiego piętra.
Musieli często usuwać się z drogi, bo wszędzie kręcili się monterzy, instalujący właśnie
dowieziony sprzęt, malarze i stolarze.
Jak wszystko, co zrobiłeś, jest to wprost zdumiewające odrzekł Victor.
Ale kosztowało to przecież fortunę.
Skąd wziąłeś pieniądze?
Jednym z moich zajęć ubocznych była produkcja towaru rynkowego przy użyciu technik
rekombinacji DNA odparł Victor Junior.
Oczywiście udało mi się.
A co produkowałeś? spytał Victor z zaciekawieniem.
Victor Junior wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym podszedł do zamkniętych drzwi,
uchylił je, zajrzał do środka i odwróci się do Victora.
To tajemnica handlowa!
Mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę.
Chciałbym, żebyś kogoś poznał.
Victor Junior otworzył drzwi na oścież i gestem zaprosił Victora do środka.
Pochylona nad biurkiem młoda kobieta wyprostowała się na ich widok.
Doktor Frank!
Cóż za niespodzianka!
Nie wiedział, co ma powiedzieć.
Stał i patrzył na osobę, której nie spodziewał się więcej spotkać: Mary Millman, zastępcza
matka, która urodziła Victora Juniora.
Victor Junior delektował się zaskoczeniem ojca.
Potrzebna mi była dobra sekretarka wyjaśnił toteż ściągnąłem ją z Detroit.
Muszę przyznać, że byłem ciekaw, jak wygląda kobieta, która mnie urodziła.
Mary wyciągnęła dłoń i Victor ją uścisnął.
Miło mi panią znowu widzieć powiedział nieco oszołomiony.
Mnie też odparła Mary.
No cóż rzekł Victor Junior ze śmiechem.
Muszę wracać do laboratorium.
Victor z zakłopotaniem spojrzał na zegarek.
Ja też muszę iść.
Spotkanie z Ronaldem Beekmanem okazało się stratą czasu.
Victor usiłował skonfrontować swoje poglądy na temat projektu badań nad genem NGF, by
zorientować się, czy Ronald cokolwiek o tym wie.
Ale Ronald nie powiedział ani tak, ani nie, wyczuwając intuicyjnie, że ta sprawa może
posłużyć mu za dzwignię nacisku.
Gdy Victor przypomniał mu, że podczas ostatniego spotkania Ronald groził, że wyrówna
porachunki i zrujnuje mu życie, tamten w odpowiedzi stwierdził zdawkowo, że była to tylko taka
figura retoryczna.
Toteż Victor wyszedł z gabinetu wspólnika, nie dowiedziawszy się niczego.
Jedyną niewielką korzyścią tego spotkania był fakt, że Ronald wykazał głębokie
zainteresowanie projektem badań nad implantacją.
Victor obiecał, że przygotuje mu na ten temat odpowiedni materiał.
Opuścił gabinet Ronalda i poszedł do siebie.
Poprosi Colleen, by umówiła go z Hurstem, choć zupełnie nie miał ochoty na to spotkanie.
Dzwonił Robert Grimes z laboratorium rzekła Colleen, gdy tylko stanął w progu.
Powiedział, że ma coś niezmiernie interesującego.
Prosi, żeby pan natychmiast zadzwonił.
Victor zasiadł ciężko przy biurku.
W normalnych okolicznościach taka wiadomość od głównego laboranta spowodowałaby, że
drżałby z niecierpliwości.
Oznaczałaby przełom w badaniach.
Tym razem jednak musiało to być coś innego.
Na pewno chodzi o tę specjalną pracę, którą zlecił Robertowi, i nie był pewien, czy chce się
dowiedzieć, co to jest to coś niezmiernie interesującego .
W końcu zebrał się w sobie, zadzwonił i zaczekał, aż Robert podejdzie do telefonu.
Czekając, rozmyślał nad swoimi badaniami i doszedł do wniosku, że prawie zupełnie go nie
interesują.
Właściwie Victor Junior rozwiązał już większość problemów.
Przykra była dla niego świadomość, że pozostaje tak daleko w tyle za swym dziesięcioletnim
synem.
Był w tym jednak pewien aspekt pozytywny: to, czego będą mogli dokonać wspólnie.
Ta myśl była naprawdę przejmująca.
Doktorze Frank!
To Robert podszedł do telefonu i przerwał marzenia Victora.
Cieszę się, że pana odnalazłem.
Zsekwencjonowałem już prawie cały fragment DNA z obu nowotworów i chcę się upewnić,
czy mam go powielić.
Trochę to potrwa, ale tylko w ten sposób da się przeprowadzić dalsze badania.
A czy pan coś podejrzewa? spytał Victor z wahaniem w głosie.
O, tak odparł Robert.
To niewątpliwie jakiś rodzaj rzadkiego białkowego czynnika wzrostu.
A więc nie retrowirus odparł Victor z iskierką nadziei w głosie, sądząc, że retrowirus
mógłby być jakąś zakazną cząstką rozsiewaną sztucznie.
Nie, to z pewnością nie retrowirus oświadczył Robert.
Właściwie jest to coś w rodzaju sztucznie zrobionego genu.
Po małej pauzie dodał ze śmiechem: Nazwałbym to genem Chimery.
W tej sekwencji jest wewnętrzny promotor, którego sam kilkakrotnie wykorzystałem, ten
pobrany z małpiego wirusa SV40.
Reszta genu musi jednak pochodzić z jakiegoś innego mikroorganizmu, bakterii albo wirusa.
Zapadła chwila ciszy.
Doktorze, czy pan mnie słyszy? spytał Robert, podejrzewając, że przerwano połączenie.
Jest pan tego pewien? odezwał się Victor łamiącym się głosem.
Implikacje stawały się zbyt wyrazne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]