[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozmawiamy o niczym. Carmen czasem ociera się o mnie niby przypadkiem. Pachnie mężczyzną i
silnymi perfumami. Odsuwam się bezwiednie. Ona przysuwa się, udając, że nie rozumie mojego
subtelnego znaku.
Mam wrażenie, że nie przyszliśmy tu tylko jeść, i wkrótce się o tym przekonuję. Zwiatła
powoli przygasają, sala pogrąża się w mroku oświetlanym tylko nikłym blaskiem płomieni małych
świeczek na stołach. Wyglądają jak ogniska rozpalone wokół jeziora.
Nagle reflektor punktowy wyławia na środku sali jakąś postać. To mężczyzna w podobnym
fraku jak szef czy też przewodnik sali. Ma smukłą sylwetkę, podłużną opaloną twarz, czarne włosy
wysmarowane brylantyną. Mechanicznie unosi prawe ramię nad głowę. Pstryk. Ramię wraz z
ciałem robi sprężystą woltę, a z ciemności wyłania się ONA. Kobieta marzenie. Dostojny,
kusicielski wamp w czerwonej sukni, z kwiecistym boa na szyi i dziesięciocentymetrowymi
szpilkami. Nogi w takich szpilkach wyglądają zabójczo. Cała wygląda zabójczo. Ma mocny,
podkreślający ostrą urodę makijaż i usta wielkości dużej, dojrzałej śliwki.
Muzyka powoli sączy się z głośników. Paso doble miesza się z rytmami tanga, pełza po
parkiecie, unosząc się wraz z syczącą sztuczną mgłą, w której tancerze zaczynają odnajdywać
wspólny rytm. Mężczyzna dopada wampa, porywa, bierze siłą mocarnych, opalonych ramion. Trzy
kroki w przód, dwa w bok i wamp, pozornie pokonany ląduje we mgle w dziesiątkach pasaży,
pochyleń i blokad. Tancerze wirują w przestrzeni, krążą wokół siebie jak dwie walczące o
dominację istoty.
Spektakl jest doprawdy porywający, ale to nie koniec emocji. Gdy mężczyzna dopada w
końcu swoją brankę, zamyka ją w kleszczach i wykonuje ostateczny wyrok. Taniec zmienia się w
grę kochanków. Mężczyzna przestaje grać i dopada zdobycz, zdziera z niej ubranie i już po chwili
kopulują, gwałtownie starając się unosić nieco ponad sztuczną mgłę.
Znów czuję dłoń Carmen na biodrze i pozwalam jej dotrzeć dalej, wedrzeć się pod cienką
granicę bawełnianej bielizny. Cały czas patrzę na Oskara, który nie zdradza najmniejszych emocji.
Dopiero dużo pózniej pyta:
Lubisz podglądać, Anno?
Nic nie mówię. Mam ochotę zapytać o coś innego. A Julia? Czy twoja żona lubiła
podglądać?
W nocy Carmen daje koncert. Pojękuje przez cały seks, a na koniec eksploduje prawdziwą
symfonią jęków, krzyków, płaczów, Bóg wie, czego jeszcze. Ja też nie jestem cicho, ale w
porównaniu z Carmen jestem leserem. Oczami pytam Oskara, czy chciałby, żebym zachowywała
się tak jak ona. %7łebym jęczała tak i kwiliła. Uśmiecha się tylko.
Dobrze jest, jak jest.
Ale kiedy leżymy na pokładzie i pytam o jego żonę, nie jest dobrze. Spina się, denerwuje.
Nie odpowiada od razu, patrzy na mnie badawczo, zastanawiając się, w co gram.
Prawda mówi w końcu. Krótko, jakby nie chciał, żebym dalej pytała.
Czy to prawda, co się podobno z nią stało?
Znów długie milczenie i krótkie potwierdzenie.
Prawda.
Jeśli nie chcesz, nie będę pytała mówię cicho, ale dla niego jest jasne, że chcę pytać i że
kiedyś pytania powrócą.
Skąd o tym wiesz?
Mówię mu o dziennikarzu Bocheńskim, o naszym spotkaniu i długiej rozmowie. Mówię, że
byłam go ciekawa i chciałam wiedzieć, zanim stanie się coś nieodwracalnego.
Stało się coś& nieodwracalnego? pyta.
Chyba tak. Do diabła, chyba tak. To już nie jest Tygrys czy Faruk. To nie jest zwykła
fantazja czy powieściowa fikcja. To coś znacznie więcej.
Chyba tak mówię na głos.
Co ci powiedział ten& pijak?
Zastanawiam się, czy odkryć karty. Czy powinnam?
Powiedział, że zależało ci na rozgłosie, a potem& przestało zależeć. I że był tego powód.
27.
Znów ląduję na placu Na Rozdrożu. Mój umysł wsiada do concorde w Nicei, Frankfurt, trzy
sekundy pózniej kołuje na Okęciu. Jedno mrugnięcie oka i siedzę naprzeciwko dziennikarza
trzymającego w dłoni szklaneczkę podwójnej chivas regal.
Bocheński poci się coraz bardziej, ociera serwetką czoło, dyszy ciężko. Wyobrażam sobie
przez chwilę siebie pod nim i robi mi się niedobrze.
Ten ohydny typ jest godny pożałowania, nie mam dla niego litości. Czy zatem powinnam
mu wierzyć?
Musi pani zrozumieć, na czym polegał pomysł na biznes Kordy mówi. Język mu się
plącze, ale wciąż rozumiem go dość dobrze. Oskar Korda wchodził wszędzie tam, gdzie były
pieniądze, lecz jego głównym założeniem nie była pomoc w dostawach czy usługach, tylko
tworzenie& hm, atmosfery, relacji, pewnych sieci zależności. Proponował też uczestnikom
przetargów czy negocjacji swoje usługi nieprzeszkadzania .
Nieprzeszkadzania?
No tak. Większość deali na szczycie polega na tym, że kilku grubych gości z cygarami
dogaduje się na zapleczu burdelu. Potem dymają dziwki i piją uniósł szklankę z whisky i przepił
chivas regal albo inną dobrą gorzałę. Potem ustalają procenty, kto, ile i dlaczego, a reszta jest już
prosta. Ich ludzie dopracowują szczegóły, dokumentacje, rozdzielają łapówki, zacierają ręce i
śmieją się z tych, którzy się wściekają, że zostali wydymani i pozbawieni szans udziału w
przedsięwzięciu. Na razie wszystko jasne?
Wydaje mi się, że specjalnie używa takiego języka, żeby wyczuć granicę, po której
przekroczeniu litość zmieniłaby się w całkowite obrzydzenie i mógłby nie dostać kolejnej
szklaneczki chivas. Nie wie, że ta granica już dawno została przekroczona.
Może więc mówić jak chce.
Mówi pan o ustawionych przetargach? upewniam się.
Głównie dużych, rządowych zamówieniach potwierdza. One powinny wyglądać tak,
że państwo ogłasza uczciwy przetarg z dobrą dokumentacją, startują w nim najlepsi, z największym
doświadczeniem i referencjami, a wygrywa ten z najniższą ceną, najlepszą funkcjonalnością,
czasem realizacji. Na tym to powinno polegać.
A nie polega?
No właśnie pani tłumaczę. Wszystko idzie od dupy strony. Zamiast przetargu jest zwykła,
bezczelna ustawka, pod którą dostosowuje się prawo, procedury, przepisy. Decydenci sobie
ustalają, co i za ile, z jakimi łapówkami, a urzędnicy mają potem przygotować to tak, żeby
wszystko grało.
I jaka w tym była rola Oskara Kordy?
W tym żadna. Bocheński wzrusza ramionami. I na tym polega jego oryginalność. On
zamiast dołączać się do reszty sępów grabieżców, wchodził w temat już na etapie przetargu i
składał swoją ofertę kompletnie oderwaną od rzeczywistości i dokumentacji. Podczas gdy inni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]