[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wygląda na ogół na utratę pamięci. Druga, pełna, jest zasadniczą częścią
mówienia. Pojawia się w chwilach często nieoczekiwanych
148
i bywa najbardziej sugestywnym nośnikiem treści. Osterwa był mistrzem tej
drugiej. Mieliśmy wtedy nadzieję, że przyszedł do nas na wykład, żeby
powiedzieć coś o teatrze, a może nawet dowiedzieć się czegoś o nas. Ale on,
po tej swojej ciszy, zaczai nam mówić o Bożym Narodzeniu, o znaczeniu i
wyglądzie tego święta. Zapamiętałem etiudę o opłatku. O tym, jakie skojarzenia
winna budzić jego biel, co kryje się w dzwięku jego łamania, kiedy dzieląc się z
najbliższymi składamy im życzenia. Co robić, by wypełnić je treścią, aby samo
zasiadanie do wieczerzy, do wigilijnego stołu, było aktem pogody i nadziei. A
my, pochłonięci całkowicie jego sugestywnością, zafascynowani czarem jego
osoby, tłumiliśmy w sobie czające się podstępnie podejrzenie, że przecież
wszystko, co robi, jest w jakiś sposób sztuczne, udane. Ale kiedy wyszedł,
pozostało po nim niemal miłosne pragnienie, aby nie rozstawać się z nim, aby
go znowu zobaczyć.
W Przepióreczce %7łeromskiego widziałem Juliusza Osterwę dwanaście razy w
tym samym krakowskim przedstawieniu, bodaj na przełomie lat 1945-46. Z
gronem profesorów z Warszawy zjechał do niedużej wsi z wątpliwymi
tradycjami, o których świadczyć miały jakoby ruiny zamku, stojącego oczywiście
na wzgórzu. Od początku wiadomo było, że Przełęcki różni się od reszty
luminarzy nauki w tej ich społecz-nikarsko-kulturotwórczej misji, że na rzecz
całą
149
patrzy z wyraznym sceptycyzmem. Zgodził się na uczestnictwo w
przedsięwzięciu z ciekawości, z przekornej ciekawości intelektualisty. Teraz
będzie się przyglądał temu, co z tego wyniknie. Awanse podstarzałej
księżniczki, właścicielki ruin, przyjmuje z całym cynizmem, załatwiając z
pozorną wzajemnością pieniądze do projektowanej inicjatywy
zagospodarowania zamku. Robi to bardziej dla profesorów niż dla siebie,
dostrzegając zabawność i utopijność całej imprezy. Wreszcie Smugoniowa. Na
początku zobaczył ją na pewno w realnej wersji, taką, jaka była, ładną, młodą
nauczycielkę z dzieckiem, z jakimś mężem, w małej wsi. Ale od momentu, w
którym spostrzegł, że jest przedmiotem jej fascynacji, w nagłym pomyśle na
zabicie czasu rozpoczął grę wychodzącą naprzeciw narzucającej się okazji.
Rozkochanie w sobie Smugoniowej stało się świadomym procesem mistyfikacji.
I jak to zwykle bywa z intelektualistami, w tej dosyć perwersyjnej zabawie
doszedł do zatraty poczucia rzeczywistości na rzecz domniemanego
autentyzmu swoich uczuć. Smugoniowa z ładnej zrobiła się piękna, z
przeciętnej niezwykła, z obojętnej pożądana. I pewnie zabrałby ją do tej
Warszawy w całkowitym nieprzewidywaniu konsekwencji tego faktu, gdyby nie
wejście w sprawę Smugonia. To nagłe ostrzeżenie, nieodparta słuszność
argumentów tego "prymitywa", doprowadza Przełęckiego do wściekłości.
Poniewiera Smu-
150
goniem bez litości, używając najbardziej perfidnych chwytów w postaci wizji
szczęścia snutych na użytek Smugoniowej, posługując się językiem na tyle
wyszukanym, aby ogłupić ostatecznie nieszczęsnego męża. Wreszcie bezsilny
wpada na pomysł klęski. Słowa: "Bo takie są moje obyczaje", w ustach
Przełęckiego brzmią jak nowa koncepcja, znacznie lepsza od poprzedniej.
Wzrusza się, jak artysta w wenie twórczej i pobudzony tym faktem zaczyna
realizować nowy wariant swojej osoby, wariant szlachetności. Oddaje
Smugoniową mężowi, porażając ją odrazą do siebie w scenie pełnej lubież-
ności i wyuzdania. Ostatni zaś akt konfrontacji z profesorami, rujnacji całego
przedsięwzięcia, jest piekielnie inteligentnym popisem demagogii. Końcowe
słowa piosenki Uciekła mi przepióreczka śpiewanej przez dziatwę szkolną
brzmią sentymentalnie i gorzko.
Pewnego dnia, na jednym z kolejnych przedstawień, Osterwa wszedł na scenę
drugiego aktu, na pierwszą wielką scenę rozmowy ze Smugoniową, nie jak
zwykle podekscytowany, zniecierpliwiony, nie rozpoczął od razu dialogu, ale po
otwarciu drzwi stanął w nich, nagle zatrzymany obecnością Smugoniowej.
Patrzył na nią długo. Potem, jakby w poczuciu winy, w olbrzymiej pauzie,
rozpoczął nieporadną wędrówkę po scenie, szukając, jak się okazało, gwozdzia
w ścianie, na którym mógłby zawiesić palto i kapelusz. Znalazł go wreszcie.
Kapelusz
151
spadał kilkakrotnie, zanim dał się umieścić na gwozdziu. Potem ruszył w
kierunku ławek szkolnych, żeby usiąść. Zmieniał kilka razy miejsce, zanim
znalazł najdogodniejsze. Wyjął pudełko z tytoniem i bibułkami, zrobił skręta,
zapalił. Wszystko to zanim powiedział: "Dlaczego mnie pani odwołała z
wycieczki na zamek?". Nie był to jak zwykle wyrzut, ale coś, czym chciał się
usprawiedliwić, przeprosić. Tego wieczoru Przełęcki zakochał się w
Smugoniowej naprawdę. Rozmowa ze Smugoniem była rozpaczliwą próbą
ratowania miłości. Rezygnacja z niej prawdziwym wyrzeczeniem. Obrzydzająca
go scena ze Smugoniową wyglądała na chęć uczuciowego samobójstwa.
Wreszcie akt ostatni stał się wyraznym dla wszystkich profesorów pokazem
poniżenia. Uciekła mi przepióreczka zabrzmiała tragicznie i wzruszająco.
Następnego dnia Osterwa odwiedził nas w szkole. Zapytaliśmy, dlaczego
wczoraj tak grał. "Bo wiecie - odpowiedział - kiedy wszedłem na scenę,
zobaczyłem, że pani Zaklicka ma oczy pełne łez, naprawdę płacze. Zrobiło mi
się jej żal, nie mogłem być dla niej niemiły". Musiał myśleć już wcześniej o tym,
że w jego Przełęc-kim jest coś, co mu nie odpowiada. Decyzję powziął
wcześniej. Była na pewno mglista, niejasna, jak dolegliwość, której nie
potrafimy zlokalizować. Dopiero ta przypadkowa, niespodziewana dogodność -
łzy pani Zaklickiej - konieczność nagłego zahamowania rytmu grania,
152
otworzyły mu oczy na dotychczasową pomyłkę, na inną interpretację roli.
Widziałem go potem na próbach Fantazego, reżyserował, a my byliśmy
zobowiązani uczestniczyć w nich w ramach odbywanych studiów. Były to lekcje
wspaniałe. %7łyczyłbym dzisiaj studentom wyższych szkół teatralnych, aby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]