[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Całkiem niezle, chyba - odpowiedziała, spoglądając z nieedbałym zainteresowaniem na książkę
leżącą na kolanach przyyjaciółki. - "Elżbietańskie sonety miłosne" - przeczytała na głos. - Ariana,
nie sądzisz, że ...
- Nieważne, co ja myślę. - Ariana odrzuciła na bok cienki tomik. - No i jak było z tą Mammy?
Marnie uniosła lekko brwi, słysząc niespodziewaną ostrość w głosie przyjaciółki, ale postanowiła
na razie nie zwracać na to uwagi.
- Chce, żeby wszyscy oprócz pani Saunders mówili do niej Liza - powiedziała.
- I...? - ponagliła ją Ariana.
- I... - Marnie westchnęła. - Myślę, że to porządna kobieta, chyba ... z pewnością lepiej się z nią
rozmawia, niż z tą ... tą ... ! - Tak, wiem - powiedziała Ariana z nieukrywanym obrzydzeniem. - Z tą
każdemu się zle rozmawia, chyba że jest się przystojnym mężczyzną.
Moa była, oczywiście, o Caroline Saunders. Dwie dziewwczyny z La Conchy właśnie spędziły parę
godzin pierwszego dnia podróży na rozmowie o spotkaniu z wdową z Charlesstonu. Zdecydowały z
całą pewnością, że Caroline jest wstręttną awanturnicą, choć miała miłą powierzchowność i
najjwyrazniej zajmowała wysoką pozycję towarzyską. Zastanawiały się nad jej podłą sugestią, żeby
Mamie zaaprzyjazniła się z niewolnicą, którą nazywała Mammy. Aby jej udowodnić, że nie są
snobkami i rasistkami, postanowiły zaprzyjaznić się z Mammy Lizą i obnosić się z tą znajomośścią
podczas rejsu. Dlatego ciągnęły słomki, która pójdzie pierwsza, i wypadło na Marnie.
- Pani Saunders nie ma zbyt dużo szczęścia do przystojnego hombre lana O'Hary! - relacjonowała
Mamie z radosnym uśmiechem.
- Nie musi - odparła Ariana ponuro. - Wystarcząjej względy drugiego pana O'Hary.
- Ach - westchnęła Marnie, kiwając powoli głową; Jej wzrok padł na chwilę na książkę z miłosnymi
sonetami.
- Co "ach"? - zapytała Ariana trochę szorstko. Ciemnowłosa, drobna dziewczyna położyła rękę na
dłoni przyjaciółki i popatrzyła na nią z sympatią.
- O co chodzi? - zapytała łagodnie. - Nie musisz przede mną niczego ukrywać.
Zapanowała długa cisza, podczas której Ariana patrzyła żałośnie na swoje dłonie, złożone na
kolanach.
- Zależy ci na nim, prawda? - mówiła dalej Marnie cichym głosem. - A senor Sean ...
- Senor Sean ledwie zauważa moje istnienie - Ariana jękknęła. - Nie, to też niezupełnie jest prawda
- dodała, odwracając się twarzą do przyjaciółki. - Czasami ... są takie chwile, że przysięgłabym, że
mnie obserwuje ... przygląda się. Wiesz, jak to nieraz czujesz na sobie czyjeś spojrzenie, kiedy nie
patrzysz?
Mamie kiwnęła głową ze zrozumieniem.
- I były takie chwile na La Conchy - wzrok Ariany był coraz bardziej rozmarzony - kiedy był
uosobieniem delikatności i współczucia, kiedy był taki przejęty moją sytuacją, taki czuły ... - Mów
dalej - szepnęła Marnie.
- Traktował mnie jak kobietę - odszepnęła Ariana. Powstrzymała się od dodania, że wciąż jej się
śnią niebieskie irlandzkie oczy, ciepłe i namiętne usta ..
Otrząsnęła się z rozmarzenia.
- Ale gdy tylko zaczynam myśleć, żeby się do niego zbliżyć i go lepiej poznać, on najwyrazniej ...
och, nie wiem, wycofuje się, staje się obcy. Och, Marnie, czy to w ogóle ma jakiś sens?
Przyjaciółka patrzyła na nią z większym współczuciem, niż mogły to wyrazić słowa.
- Senior lan opowiedział mi historię o swoim bracie z czasów, kiedy byli jeszcze dziećmi - zaczęła.
- Powiedział, że seiior Sean miał kiedyś psa, ogromne i wspaniałe zwierzę. Kochał bardzo swojego
ulubieńca. Wszędzie chodzili razem, na poloowania, w poszukiwaniu zaginionej trzody na ich
rodzinnym ranchero, przy pracy z końmi. Pies nawet spał w nocy w pokoju seiiora Seana. l
pewnego dnia jakiś głupi bandyta go zastrzelił... Pomylił go z jeleniem, jak twierdził. Ale dziwna
rzecz, seiior lan mówi, że w ich części Irlandii nie ma w ogóle jeleni. Wszystkie już dawno zostały
upolowane. Ale ten ghipi bandyta upierał się i ... - Marnie wzruszyła ramionami. - Nawet jego imię
brzmi głupio ... Sass ... Sassen ...
- Sassenach - szepnęła Ariana. - O Boże, Sean, nawet wtedy ...
T u jesteś, Misty - powiedział Sean, klepiąc klacz Ariany po grzbiecie.
Przyszedł sprawdzić stan konia, za którego dostarczenie do Anglii Harry Belmont zapłacił
kapitanowi Smithowi nieeprawdopodobną sumę. Statek "London Star" nie miał poozwolenia na
transport zwierząt i jedna z kabin została naaprędce przebudowana, aby można było w niej umieścić
ukochaną klacz Ariany. Kiedy Sean wszedł do prowizoryczznej stajni, zastał Golden Mist - czy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]