[ Pobierz całość w formacie PDF ]
że posiada pan biuro w tym budynku, oznacza, że albo stoi pan wysoko w hie-
rarchii stróżów prawa, tak wysoko, że mógłby pan bez trudu odkryć taki plan.
51
Albo, a byłby to kolejny dowód pańskiego geniuszu, zna pan sposoby i środki, by
kontrolować policję na każdym szczeblu, oszukać ją i posłużyć się nią, by mnie
aresztować. Moje gratulacje, proszę pana! Wiedziałem, że jest pan geniuszem, ale
żeby tego dokonać! Przecież to graniczy z cudem!
Powoli skinął głową, przyjmując tę zasłużoną pochwałę. Czyżby lufa pistoletu
troszkę się obniżyła? Czyżby zanosiło się na remis? Spiesznie ciągnąłem:
Nazywam się James Bolivar diGriz, urodziłem się nieco ponad siedem-
naście lat temu w tym właśnie mieście, w szpitalu położniczym Matki Machree
dla bezrobotnych pasterzy świniozwierzy. Przez terminal, który widzę tu, na pew-
no ma pan dostęp do wszelkich możliwych danych. Proszę więc sprawdzić moje
i samemu przekonać się, czy nie jest prawdą to, co powiedziałem!
Usadowiłem się z powrotem na krześle, gdy wystukiwał na klawiaturze pole-
cenia. Nie zrobiłem nic, by go rozproszyć lub odwrócić jego uwagę, kiedy czytał.
Byłem ciągle zdenerwowany, ale starałem się to ukryć.
Wreszcie skończył. Przechylił się do tyłu i spokojnie popatrzył na mnie. Nie
widziałem, by ruszył ręką, ale pistolet znikł z pola widzenia. Remis! Ale na nie-
widzialnej planszy pomiędzy nami wciąż stały niematerialne pionki. Zaczynała
się nowa partia.
Wierzę ci, Jim, i dziękuję za miłe słowa. Ale ja pracuję sam i nie mam
uczniów. Miałem zamiar cię zabić, by zachować sekret mojej tożsamości. Teraz
wierzę, że nie jest to konieczne. Wystarczy mi twoje słowo, że nie będziesz się
pode mnie podszywał, dokonując innych przestępstw.
Obiecuję to panu. Stałem się Hetmanem tylko po to, by zwrócił pan na
mnie uwagę. Ale proszę rozważyć ponownie moją kandydaturę na członka wyż-
szej szkoły zbrodni.
Nie ma takiej instytucji powiedział wstając z trudem. Wstrzymano
przyjęcia.
Więc proszę mi pozwolić inaczej sformułować moją prośbę powiedzia-
łem pośpiesznie, wiedząc, że pozostało mi już niewiele czasu. Przepraszam
z góry, jeśli będę niedyskretny i proszę wybaczyć, jeśli pana zdenerwuję. Jestem
młody, nie mam nawet dwudziestu lat, a pan jest na tej planecie od ponad osiem-
dziesięciu. W tym zawodzie pracuję dopiero od kilku lat i w tak krótkim czasie
odkryłem, że właściwie jestem sam. To, co robię, muszę robić sam i dla siebie.
W zbrodni nie ma koleżeństwa, bo wszyscy kryminaliści, których spotkałem, by-
li niekompetentni. I dlatego działam sam. A jeżeli ja jestem samotny, nie śmiem
nawet myśleć, jak samotne jest pańskie życie.
Stał bez ruchu, opierając się jedną ręką o biurko i wpatrując się przez pustą
ścianę jak przez okno w coś, czego nie widziałem. Pózniej westchnął i nagle osu-
nął się na krzesło, jakby uszła z niego siła, która pomagała mu stać prosto.
To prawda, mój chłopcze, szczera prawda. Nie chcę o tym mówić, ale
trafiłeś w sedno. Co ma być, niech będzie. Jestem zbyt stary, żeby zejść z raz
52
obranej drogi. %7łegnam cię i dziękuję za bardzo interesujący tydzień. Przypomnia-
ły mi się dawne czasy.
Proszę to jeszcze raz rozważyć.
Nie mogę.
Niech mi pan da chociaż swój numer konta, żebym mógł przesłać pienią-
dze.
Zatrzymaj je, sam je zarobiłeś. Ale w przyszłości rób to pod innym nazwi-
skiem. Pozwól Hetmanowi cieszyć się emeryturą. Dodam tylko jedno, małą radę.
Rozważ jeszcze raz swoje ambicje zawodowe. Rozwijaj swoje zdolności w spo-
sób akceptowany przez społeczeństwo. Wtedy unikniesz ogromnej samotności,
której już doświadczyłeś.
Nigdy! krzyknąłem głośno. Nigdy! Wolałbym raczej gnić w więzie-
niu przez resztę życia, niż przyjąć jakąkolwiek funkcję w społeczeństwie, które
całkowicie odrzucam.
Być może, zmienisz zdanie.
To niemożliwe powiedziałem do ścian pustego pokoju. Drzwi zamknęły
się za nim. Odszedł.
Rozdział 10
Tak się to skończyło. Nie ma nic skuteczniejszego niż odmowa, by sprowa-
dzić człowieka na ziemię z wyżyn uniesienia. Zrobiłem przecież dokładnie to, co
sobie postanowiłem. Mój złożony plan powiódł się. Wypłoszyłem Hetmana z jego
kryjówki i złożyłem mu propozycję nie do odrzucenia.
Ale on ją odrzucił. Nie pocieszyła mnie nawet satysfakcja z udanego napadu.
Zdobyte dolary były warte dla mnie tyle co kupa śmieci. Siedziałem w pokoju
hotelowym, patrzyłem w przyszłość i widziałem tylko pustkę. W kółko liczy-
łem pieniądze, aż ich wartość stała się nic nie znaczącą liczbą. W moim planie
uwzględniłem wszystkie możliwości prócz jednej, tej, że Hetman mi odmówi.
Trudno mi było pogodzić się z tym.
Gdy następnego dnia wróciłem do Billville, ogarnęła mnie czarna rozpacz i za-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]