[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ach, jak on upadł! Mój Bo\e, jak on cudownie się zwalił! śeby oni tak wszyscy....
- Zaczynamy - ponuro powiedział R. Kwadrygą i nalał sobie pełną szklankę
rumu.
- Potoczył się jak manekin - powiedziała Diana. - Jak kręgle. Wiktor,
wszystko masz w porządku? Widziałam jak cię kopali.
- To, co najwa\niejsze - w porządku - powiedział Wiktor. - Specjalnie
broniłem.
Doktor R. Kwadrygą z .bulgotem wyssał ze szklanki ostatnie krople rumu,
dokładnie tak, jak zlew kuchenny wysysa resztki wody po myciu naczyń. Oczy mu z
miejsca zmętniały.
- My się znamy - spiesznie powiedział Wiktor. - Ty jesteś doktor Rem
Kwadrygą, a ja - pisarz Banie w.
- Przestań - powiedział R. Kwadrygą. - Jestem absolutnie trzezwy. Ale się
spiję. To jedyne, czego jestem teraz pewny. Nie uwierzycie mi, ale przyjechałem tu
pół roku temu jako zupełnie niepijący człowiek. Mam chorą wątrobę, katar kiszek i
jeszcze coś tam z \ołądkiem. Absolutnie nie wolno mi pić, a piję przez dwadzieścia
cztery godziny na dobę... Jestem kompletnie nikomu niepotrzebny. Nigdy w \yciu coś
takiego mi się nie wydarzyło. Nawet listów nie dostaję, dlatego \e starzy przyjaciele
siedzą bez prawa korespondencji, a nowi są niepiśmienni...
- Nie chcę słyszeć \adnych tajemnic państwowych - powiedział Wiktor. -
Jestem nieprawomyślny. R. Kwadrygą znowu napełnił szklankę i zaczął popijać rum
małymi łykami jak wystygłą herbatę.
- Tak prędzej podziała - oznajmił. - Próbuj, Baniew. Przyda się... I nie ma co
się na mnie gapić! - znienacka powiedział do Diany z wściekłością. - Proszę nie
ujawniać swoich uczuć! A je\eli się wam nie podoba...
- Cicho, cicho - powiedział Wiktor i R. Kwadrygą skisł.
- Oni ni cholery mnie nie rozumieją - powiedział \ałośnie. - Nikt. Tylko ty
mnie troszeczkę rozumiesz. Zawsze mnie rozumiałeś. Tyle, \e jesteś bardzo
ordynarny, Baniew, i zawsze raniłeś moje uczucia. Cały jestem poraniony... Oni teraz
boją się urnie zje\d\ać, teraz tylko mnie chwalą. Jak mnie jakieś ścierwo pochwali -
rana. Następne ścierwo pochwali - następna rana. Ale teraz ju\ to wszystko jest za
mną. Oni jeszcze nie wiedzą... Słuchaj, Baniew! Masz taką wspaniałą dziewczynę...
Proszę cię... Poproś ją, \eby przyszła do mojego studia... Ale\ nie, idioto! Modelka!
Ty nic nie rozumiesz, a ja takiej modelki szukam ju\ dziesięć lat...
- Portret - alegoria - wyjaśnił Dianie Wiktor. -  Prezydent i Wiecznie Młody
Naród".
- Dureń - smutnie powiedział doktor R. Kwadryga. - Wszyscy myślicie, \e się
sprzedałem... No i słusznie, tak było! Ale ja ju\ więcej nie maluję prezydentów...
Autoportret! Rozumiesz?
- Nie - przyznał się Wiktor - nie rozumiem. Chcesz malować autoportret z
Dianą jako modelką?
- Dureń - powiedział R. Kwadryga. - To będzie twarz artysty.
- Mój tyłek - wyjaśniła Diana Wiktorowi.
- Twarz artysty! - powtórzył R. Kwadryga. - Przecie\ ty te\ jesteś artystą... I
wszyscy, którzy siedzą bez prawa korespondencji... i wszyscy, którzy mieszkają w
moim domu... to znaczy nie mieszkają... Ty wiesz, Baniew, ja się boję. Przecie\ cię
prosiłem - przyjdz, pomieszkaj u mnie chocia\ trochę. Mam willę, fontannę... A
ogrodnik uciekł. Tchórz... Nie mogę sam tam mieszkać, lepiej w hotelu... Myślisz, \e
piję, bo się sprzedałem? Zawracanie głowy, to nie nowomodna powieść...
Pomieszkasz u mnie trochę i sam się zorientujesz.. Mo\e nawet rozpoznasz ich.
Mo\liwe, \e to w ogóle nie są moi znajomi, tylko twoi. Wtedy zrozumiałbym,
dlaczego oni mnie nie poznają... Chodzą na bosaka... śmieją się... - nagle jego oczy
napełniły się łzami. - Panowie! - powiedział. - Co za szczęście, \e nie ma z nami tego
Pawora! Wasze zdrowie.
- I twoje - powiedział Wiktor i wymienił spojrzenia z Dianą. Diana patrzyła
na R. Kwadrygę z odrazą i lękiem. - Nikt tu nie lubi Pawora - powiedział. - Tylko ja
jeden, nieszczęsny odmieniec.
- Stojąca woda - oświadczył R. Kwadryga. - I skacząca \aba. Gaduła. Zawsze
milczy.
- Po prostu on ju\ jest gotów - powiedział Wiktor do Diany. - Nic
strasznego...
- Panowie! - powiedział doktor R. Kwadryga. - Szanowna pani! Uwa\am za
swój obowiązek przedstawić się! Rem Kwadryga, doktor honoris causa...
Wiktor przyszedł do gimnazjum na pół godziny przed wyznaczonym czasem,
ale Bol-Kunac ju\ na niego czekał. Zresztą był on chłopcem taktownym,
poinformował więc Wiktora, \e spotkanie odbędzie się w auli i poszedł sobie
powołując się na jakieś nie cierpiące zwłoki sprawy... Zostawszy sam, Wiktor
powędrował korytarzami, zaglądając do pustych klas, wdychał zapomniany zapach
atramentu, kredy, wiecznie wiszącego w powietrzu kurzu, zapachy bójek  do
pierwszej krwi", wyniszczających przesłuchań przy tablicy, zapachy więzienia,
bezprawia, kłamstwa podniesionego do rangi przykazania. Wcią\ miał nadzieję
wywołać w pamięci jakieś słodkie wspomnienia dzieciństwa i młodości, rycerstwa,
kole\eństwa, pierwszej czystej miłości, ale nic z tego nie wychodziło, chocia\ tak
bardzo się starał, gotów rozczulić się przy pierwszej stosownej okazji. Wszystko tu
było jak dawniej - i jasne, zatęchłe klasy, podrapane tablice, ławki pocięte
zamalowanymi monogramami a tak\e apokryficznymi sentencjami o \onie, prawej
ręce i ściany jak w kazamatach pomalowane do połowy wysokości wesołą, zieloną
farbą i tynk obtłuczony na krawędziach ścian - wszystko było jak dawniej,
znienawidzone, ohydne, budziło wściekłość i beznadziejność.
Znalazł swoją klasę, chocia\ nie od razu. Znalazł swoje miejsce przy oknie, ale
ławka była inna, tylko na parapecie ciągle jeszcze było widać głęboko wycięty
emblemat Legii Wolności i Wiktor bardzo wyraznie przypomniał sobie odurzający
entuzjazm tamtych czasów, czerwono - białe opaski, blaszane skarbonki na  fundusz
Legii", krwawe bójki z czerwonymi i portrety we wszystkich gazetach, we wszystkich
podręcznikach, na wszystkich murach - twarz, która wtedy wydawała się piękna i
niezwykła, a teraz stała się tępa, obwisła, podobna do świńskiego ryja z ogromną,
zębatą, bryzgającą śliną paszczą. Tacy młodzi, tacy bezbarwni, tacy jednakowi... I
głupi. A ta głupota teraz ju\ nie cieszy, nie cieszysz się, \e zmądrzałeś, czujesz tylko
palący wstyd za siebie, za tamtego, bezbarwnego, rzeczowego \ółtodzioba, który
wyobra\ał sobie, \e jest niezastąpiony, nietuzinkowy i niezwykły... I jeszcze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •