[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mollie obserwowała pilnie, jak zmieniał się wyraz twarzy Sylvie.
- Przyznaję, że to ja powiedziałam Wayne'owi o zagajniku.
Nienaumyślnie. Po prostu rozmawialiśmy tego dnia o posiadłości i o
Aleksie. Początkowo, kiedy ten park dopiero powstawał, pomagałam
przy tym. My... to znaczy Ran i nasza grupa... oczyściła teren i
jezioro. To było nawet zabawne. Myślałam wtedy, że Ran... - Ze
złością wzruszyła ramionami. - To już przeszłość. Ran... Aleks, może
nawet nie byli tacy zli, tylko stale się mnie czepiali... Nie chcieli,
żebym się koło nich kręciła. To było nie do zniesienia - powiedziała z
goryczą. - Aatwo jest im krytykować Wayne'a, ale nie znają go tak
dobrze, jak ja. Kiedy poszłam na uniwersytet, Wayne już tam był i
zachowywał się wobec mnie tak miło, tak... szarmancko - wyznała
cicho. - Wiem, że ma nieco zaszarganą reputację, ale to Aleks narobił
dużo szumu w sprawie Wayne'a i prochów. - Ponownie wzruszyła
ramionami. - One są częścią współczesnego stylu życia. Nie ma w tym
nic złego - dodała niepewnie.
- Mylisz się, bardzo łatwo się uzależnić - zauważyła Mollie.
Zastanawiała się, co takiego Aleks i Ran powiedzieli czy zrobili,
że Sylvie poczuła się odepchnięta. Postanowiła nie wypytywać o to,
rana była jeszcze zbyt świeża.
Sylvie poczerwieniała, odwróciła wzrok, unikając spojrzenia
Mollie.
- Wayne uważa, że jeżeli ludzie chcą je brać, to lepiej, żeby
kupowali u kogoś takiego jak on, kto dostarczy towar najlepszej
jakości...
- I co, wierzysz mu? Zgadzasz się z nim? - spytała cicho Mollie,
czując, że Sylvie nie jest aż tak zauroczona swym chłopakiem, jak
stara się to wszystkim wmówić.
- Ja... ja... Nie do końca zgadzamy się w tej sprawie - przyznała
Sylvie łamiącym się głosem. - Ale Wayne... Wayne jest dla mnie
bardzo miły. Szanuje mnie - dodała. Obruszyła się, widząc wzrok
Mollie. - Wiem, co myślisz, lecz jest zupełnie inaczej. Wayne i ja
jesteśmy po prostu przyjaciółmi. On rozumie, że ja jeszcze nie... Czy
to w końcu ma znaczenie? Nie obchodzi mnie, co sobie wyobrażają
inni! - krzyknęła i odwróciła się.
- Sylvie, nie odchodz! - zwołała Mollie, patrząc, jak dziewczyna
znika pomiędzy niedbale zaparkowanymi ciężarówkami i ciągnikami.
Bez echa; Sylvie wcale nie chciała jej słuchać.
Nagle młoda kobieta niosąca plastikową bańkę z wodą zaklęła,
potknąwszy się o korzeń i krzyknęła na towarzyszące jej dziecko,
żeby się pospieszyło.
Jakaś odurzona narkotykami para przeszła obok, nie zwracając
uwagi na deszcz. Mollie doszła do wniosku, że nie ma sensu z nimi
rozmawiać.
"Strażnicy" przy bramie zmienili się. Rozmawiała z nimi młoda
dziewczyna - ta sama, którą Mollie spotkała w piekarni.
Uśmiechnęła się nieśmiało i wyjaśniła mężczyznom, kim jest
Mollie.
- Dziennikarka? - zdziwił się jeden z nich. - Jak ci się udało
ominąć policję?
- Ona pracuje dla lokalnego szmatławca - poinformowała
lakonicznie dziewczyna. - Wszyscy, którzy go czytają, i tak wiedzą,
że tu jesteśmy.
- Aha, kolejna rządowa świnia - wtrącił drugi wartownik,
obdarzając Mollie nieprzyjaznym spojrzeniem.
- Jestem dziennikarką i to, co piszę, jest zawsze bezstronne -
zaprotestowała żarliwie Mollie. - Jednak muszę przyznać, że
sympatyzuję raczej z wami niż z władzami, lecz to nie o polityce
chciałam z wami rozmawiać. Zamierzałam pogadać z wami
indywidualnie, dowiedzieć się, czemu wybraliście taki styl życia i...
- O, interesuje cię ludzki aspekt zagadnienia - przerwał jej inny
mężczyzna. - Jasne. Kobiece strony, artykuły o zabarwieniu
społecznym... Sam studiowałem dziennikarstwo, dopóki nie
połapałem się, że nie dostanę nigdzie roboty. Mogłem zostać na
uniwersytecie, ale wkrótce okazało się to nierealne. Nie znałem
odpowiednich ludzi, a mój ojciec nie miał wystarczających
znajomości - mówił z goryczą.
- Wielu z nas to rozczarowani byli studenci - wtrącił pierwszy. -
Nawet zastanawiamy się nad utworzeniem własnej partii - dodał
kpiąco.
- To nie byłby taki zły pomysł - rzucił ktoś. - Na pewno lepiej
rządzilibyśmy krajem.
Nagle wszyscy włączyli się do rozmowy, mówiąc jeden przez
drugiego. Mollie pilnie słuchała i robiła notatki.
Nie wszyscy byli dla siebie uprzejmi, co stwierdziła, gdy dwóch
mężczyzn wdało się w zaciekły spór. Wkrótce stało się jasne, że
wędrowcy dzielą się na szereg zróżnicowanych grup. Jednoczył ich
jedynie fakt, że czuli się w ten czy inny sposób skłóceni ze światem,
bo albo nie mogli znalezć pracy, albo wyznawali zasady odmienne od
tych powszechnie przyjętych.
Mollie sympatyzowała z niektórymi poglądami, z innymi zupełnie
się nie zgadzała, zaś gdy chodziło o narkotyki, przezornie trzymała
język za zębami, zachowując swoje zdanie dla siebie. Tymczasem
stawało się dla niej jasne, że mimo wszystko większość wędrowców
była szczera i pragnęła nie tyle niszczyć innych, co żyć w zgodzie z
własnymi przekonaniami.
- Te wszystkie ich lordowskie mości wraz z tytułami własności
ziemskiej, to przeżytek - tłumaczył jej z przejęciem jeden młodzian. -
Ziemia nie może być własnością żadnej jednostki i zamierzamy
udowodnić rządowi, że trzeba zmienić prawo. Ziemia należy do nas
wszystkich.
Mollie żałowała jedynie, że Aleks tego nie słyszy. Dobrze by mu
to zrobiło, zmusiło do pewnych przemyśleń. Zobaczyłby wtedy, że
jest takim samym człowiekiem, jak inni i nie ma żadnych podstaw, by
uważać się za kogoś wyjątkowego lub lepszego.
Aleks. Poczuła, że się dekoncentruje. Zamiast słuchać tego, co do
niej mówią, znów zaczęła myśleć o Aleksie, rozpamiętywać...
- Słuchaj, Wayne ma własne cele do osiągnięcia. Mógłbyś to
wreszcie pojąć.
Mollie gwałtownie zmusiła się do skupienia uwagi na sporze,
który wybuchł nagle między dwoma mężczyznami.
- Wayne jest nieszkodliwy i...
- Lubi zwlekać do ostatniej chwili - nie ustępował pierwszy
mężczyzna. - A według mnie niczego dobrego to nie wróży.
- Jesteś dla niego zbyt surowy - przerwał mu inny. - Co z tego, że
rozprowadza prochy? Ktoś musi to robić.
- Naprawdę? - spytał gorzko pierwszy. - Mój kuzyn umarł po
[ Pobierz całość w formacie PDF ]