[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Howard.
- Od momentu, gdy przekonałem się, że w czasie rozprawy u koronera skłamała
na temat listu, który dostała od pani Inglethorp.
- Co mogła skłamać?
- Widziałeś ten list. Przypominasz go sobie?
- Tak... mniej więcej.
155
- Może zwróciłeś uwagę, że w dacie "17 lipca" jedynka różni się od siódemki.
Rozumiesz teraz?
- Muszę przyznać, że nie.
- Przecież to jasne. List został napisany siódmego, nie siedemnastego lipca, w
dniu wyjazdu panny Howard. Jedynkę dodała pózniej.
- Po co?
- Bardzo podobne pytanie zadałem sobie samemu. Dlaczego panna Howard
zataiła list z siedemnastego lipca i przedstawiła dawniejszy, sfałszowany? Bo
wolała nie pokazywać pózniejszego. To obudziło moje podejrzenia. Pamiętasz?
Powiedziałem ci, że trzeba mieć się na baczności pod każdym względem, kiedy
ludzie nie mówią prawdy.
- A mimo to - żachnąłem się niecierpliwie - przytoczyłeś pózniej dwa powody, dla
których panna Howard nie mogła popełnić zbrodni.
- Bardzo ważkie powody, mon ami. Długi czas potykałem się o nie. Wreszcie
uprzytomniłem sobie, że panna Howard i Alfred Inglethorp to kuzyni. Nie mogła
zamordować samodzielnie, lecz jej współudział nie był wykluczony. No i ta
przesadna, ostentacyjna nienawiść mogła maskować zupełnie inne uczucia.
Niewątpliwie długo przed pojawieniem się Inglethorpa w Styles czułe związki
łączyły tę parę. Nikczemny plan był z góry ułożony. On miał poślubić bogatą,
lekko pomyloną damę w starszym wieku, wyłudzić testament na swoją korzyść i
uwolnić się za pomocą bardzo przebiegle obmyślonego morderstwa. Gdyby
zbrodniarze postawili na swoim, z pewnością wyjechaliby z Anglii i żyli gdzieś
dostatnio na koszt nieszczęśliwej ofiary. To chytra, nie przebierająca w środkach
para. Rozumiesz, Hastings? Na Inglethorpa rozmyślnie zwraca się uwagę, a
jednocześnie ona preparuje całkiem inne rozwiązanie. Przyjeżdża z Middlingham z
kompromitującymi "dowodami". Jest absolutnie wolna od podejrzeń. Nikt nie
zwraca uwagi na jej wędrówki po domu. Bez trudności podrzuca strychninę i
okulary w pokoju Johna. Brodę chowa w kufrze na poddaszu. Jej głowa, by to
wszystko się wcześniej czy pózniej znalazło.
- Nie bardzo rozumiem, czemu zbrodniarze uwzięli się na Johna - powiedziałem. -
Nierównie łatwiej byłoby zrobić kozła ofiarnego z Lawrence'a.
156
- Możliwe. Ale poszlaki przeciwko Lawrence'owi nasuwały się same, ku
niemałemu zmartwieniu naszej pary. To był czysty zbieg okoliczności. Naturalnie
z ich punktu widzenia.
- Lawrence zachowywał się dziwnie - podchwyciłem tonem zastanowienia.
- Tak. I oczywiście rozumiesz motywy tego postępowania?
- Nie.
- Nie rozumiesz? Sądził, że zbrodnię popełniła mademoiselle Cyntia.
- Niepodobna! - zawołałem.
- Dlaczego? Sam byłem bardzo bliski takiej koncepcji. Pierwsze moje pytanie
zadane panu Wellsowi tyczyło schedy. W grę wchodziły też spreparowane przez
pannę Cyntię proszki nasenne i jej talent do przebierania się za mężczyzn, o czym
wspomniała Dorcas. Słowo daję! Miała przeciwko sobie poszlak więcej niż
ktokolwiek inny!
- %7łartujesz, Poirot!
- Nic podobnego. Chcesz wiedzieć, czego przeraził się Lawrence, kiedy krytycznej
nocy wszedł do sypialni pani Inglethorp. Zorientował się łatwo, że jego macocha
kona, niewątpliwie otruta. W tym momencie spojrzał nad twoim ramieniem w
kierunku drzwi do pokoju mademoiselle Cyntii. Były odryglowane!
- Twierdził coś wręcz przeciwnego - zaoponowałem.
- Naturalnie. To mnie właśnie upewniło, że rygiel był odsunięty. Lawrence
osłaniał mademoiselle Cyntię.
- Z jakiej racji miałby ją osłaniać?
- Bo się w niej kocha.
Wybuchnąłem śmiechem.
- No, tym razem, Poirot, jesteś w grubym błędzie. On się w niej kocha!
Dowiedziałem się przypadkiem, że jej wyraznie nie lubi.
- Kto ci to mówił, mon ami!
- Sama Cyntia.
- Biedna mała! Bardzo była tym zmartwiona?
- Skąd! Powiedziała, że jej wcale na nim nie zależy.
- Wobec tego zależy jej bardzo. Ach, kobietki, kobietki! Zawsze takie same.
- Twoje wnioski to dla mnie wielka niespodzianka - powiedziałem.
157
- Dlaczego? Czy Lawrence nie robił kwaśnej miny, ilekroć mademoiselle Cyntia
rozmawiała wesoło z jego bratem? Wbił sobie do głowy, że ta mała jest zakochana
w Johnie. Kiedy krytycznej nocy zrozumiał, że panią Inglethorp otruto, kiedy
zobaczył odryglowane drzwi, pochopnie wyciągnął wnioski. Osądził, że panna
Murdoch ma coś wspólnego ze zbrodnią. Przywiedziony do rozpaczy, zdeptał
filiżankę. Był przekonany, że ona zaniosła kawę na górę. Nie chciał dopuścić do
badania fusów. Pózniej uparcie i wbrew logice bronił koncepcji śmierci z przyczyn
naturalnych.
- Mógłbyś mi wytłumaczyć historię z brakującą filiżanką po kawie? - podjąłem.
- Byłem przekonany, że ukryła ją pani Cavendish, ale musiałem się upewnić.
Monsieur Lawrence nie rozumiał zupełnie, o co mi chodzi. Jednakże po namyśle
doszedł do przekonania, że oczyści ukochaną z podejrzeń, jeżeli nieszczęsną
filiżankę znajdzie. Nawiasem mówiąc, miał słuszność.
- Jeszcze jedno, Poirot. Jaki sens miały ostatnie słowa pani Inglethorp?
- Jaki? Stanowiły oskarżenie męża. To pewne.
- Jak Boga kocham, Poirot, chyba już wszystko wyjaśniłeś. Cieszę się z
pomyślnego zakończenia sprawy. Nawet John pogodził się z żoną.
- Dzięki mnie.
- Dzięki tobie? - zdziwiłem się raz jeszcze.
- Kochany przyjacielu! Nie rozumiesz, że tylko i wyłącznie proces mógł ich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]