[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ale teraz raczej powinienem już iść.
- Właśnie. I proszę się na mnie nie gniewać, ale po prostu... -
Dlaczego nie mogła skończyć zdania? Ani myśleć rozsądnie? Bo Chance
stał za blisko. Za blisko niej był szeroki tors, biały mundur kontrastujący
z opalenizną, rząd baretek i odznak.
Za co te medale? Za męstwo? Za rany? Za ciągłe ryzyko śmierci? Już
wiedziała, czym to się kończy. Jej mąż był taki sam i zginął.
Nagle oddech jej się wyrównał, puls spowolnił. Znów była
opanowana. Właśnie to powinna robić. Nieustannie sobie przypominać,
że Chance Barnett Connelly jest mężczyzną, dla którego życie nie ma
smaku, jeżeli nie kładzie go na szali.
A ona miała już dość ryzyka w swoim życiu. Więcej nie potrzebuje.
Uniosła obie ręce, by go powstrzymać, bo znów był zbyt blisko.
Zadziałało.
- O co chodzi? - spytał, a stał już tak blisko, że czuła na twarzy jego
oddech. Na ciele wystąpiła jej gęsia skórka, ale zignorowała ją. Musiała
się opanować, więc to uczyniła.
- To nie jest dobry pomysł - powiedziała - i pan chyba sam o tym
wie.
- Może i tak - odparł, a jego wzrok przesunął się po jej twarzy.
Zadrżała, ale mówiła dalej:
- Nie jestem zainteresowana dołączeniem do stadka pańskich kobiet
w każdym porcie".
Chyba się obraził.
- Hej, to powiedziała niania małej, nie ja.
- Tak, ale miała rację - mruknęła Jennifer. Miała całkowitą pewność,
że tak jest. %7ładen tak przystojny mężczyzna jak Chance nie uskarża się
na brak damskiego zainteresowania.
Odstąpił krok do tyłu i Jennifer zaczęła oddychać z mniejszym
Anula & Polgara
ous
l
anda
sc
trudem.
- Nie miała racji - oświadczył stanowczo. Spojrzała mu w oczy i
zauważyła w nich nieudawany gniew. No i dobrze. Lepszy gniew niż
pożądanie, które widziała jeszcze przed chwilą. O wiele łatwiej sobie z
tym poradzić.
- Ale właściwie mnie to i tak nie powinno obchodzić, prawda?
- Owszem, powinno - odparł, patrząc jej w oczy. - Jennifer, między
nami coś zaszło. Nazwij to chemią, jeśli chcesz, albo po prostu
pożądaniem.
- To nieprawda. Między nami nic nie zaszło.
- Możesz zaprzeczać, ale niczego już nie zmienisz - zauważył.
- Mimo wszystko warto spróbować - parsknęła nerwowo i zaraz
jeszcze bardziej się zdenerwowała, bo przecież, mówiąc to, właśnie
przyznała, że jednak jest czemu zaprzeczać.
Powoli skinął głową i odstąpił do tyłu.
- Teraz już sobie pójdę. Dzięki Bogu!, pomyślała Jennifer.
- Ale wrócę.
Gdy szedł do drzwi, Jennifer zastanawiała się, czy te słowa miały być
ostrzeżeniem, czy obietnicą.
Okazało się, że i jednym, i drugim. Jennifer usłyszała tupot małych
nóżek na linoleum, a zaraz potem Sarah wpadła do kuchni.
- Jest Chanz!
Jennifer poczuła jednocześnie nadzieję, strach i podniecenie. W gardle
narosła jej twarda kula, z trudem ją przełknęła. Stojąc przy zlewie, z
rękami zanurzonymi po nadgarstki w pianie, obejrzała się z uśmiechem i
krzyknęła przez ramię:
- Powiedz mu, że mama zaraz przyjdzie, dobrze?
- Brze. - Sarah popędziła z powrotem.
- Sarah, nie wolno ci biegać! - zawołała za nią Jennifer. Ku jej
zadowoleniu mała zwolniła kroku i z wyrazną niechęcią poczłapała,
szurając nogami.
Chanz. Sarah dostała absolutnego bzika na punkcie Chance'a
Barnetta, ale wyglądało na to, że ta fascynacja jest odwzajemniona. W
ciągu ostatnich trzech dni spędził tu tyle czasu, że Jennifer, szykując
posiłki, odruchowo zaczęła przygotowywać nakrycie również dla niego.
Anula & Polgara
ous
l
anda
sc
W jakiś sposób - bez specjalnego wysiłku - zdołał wtargnąć w jej życie,
zauroczyć jej córkę, a jej hormony wprawić w istne szaleństwo.
Otrzepała ręce z piany, wytarła je i sięgnęła do góry, by przygładzić
włosy. Co za głupota. Przecież nie zależy jej na tym, by wyglądać
dobrze dla Chance'a Barnetta, więc dlaczego się martwi tym, że jest
potargana?
Zwykła kobieca reakcja. To wszystko. I nic nie znaczy. Absolutnie
nic.
- Cześć, koteczku!
Głos Chance'a dotarł do kuchni i wzbudził w Jennifer dreszcze. Przez
szum w uszach ledwo słyszała radosny śmiech Sarah. Oddychała coraz
szybciej.
Na miłość boską, zaczyna się zachowywać jak nastolatka czekająca,
aż przyjdzie po nią chłopiec, z którym się umówiła na pierwszą randkę.
A to nie randka, ale poważniejsze sprawy. Dlatego nie potrafi opanować
tych idiotycznych przypływów podniecenia, których doznaje, gdy tylko
Chance jest w pobliżu.
- Dość ociągania się. Trzeba iść, bo jeszcze pomyśli, że się przed
nim chowam - mruknęła, kręcąc z dezaprobatą głową.
Gdy weszła do bawialni, Chance siedział na kanapie, a Sarah na jego
kolanach. Oglądali książeczkę z obrazkami. Chance uśmiechnął się,
jakby wyczuł obecność Jennifer.
- Czytamy sobie - powiedział.
- Widzę - przyznała i pomyślała, że wyglądają jak ojciec z córką.
Bliscy i zżyci. Nie chciała siadać obok nich, ale nogi same już ją niosły.
- Mamo, siadaj! - rozkazała Sarah, i znów zwróciła uwagę na
książkę. - Piesek.
- Tak - zgodził się Chance.
- Sarah chce pieska! - wykrzyknęła dziewczynka, biorąc jego twarz
w ręce i kierując ku sobie.
- Już o tym rozmawiałyśmy, dziecinko - powiedziała Jennifer,
przenosząc córkę z kolan Chance'a na swoje. - Dostaniesz pieska, gdy
poczujesz się lepiej.
- Czuję lepiej - nalegała Sarah.
- Jeszcze nie - zaprzeczyła Jennifer, przełykając wielką kulę w
Anula & Polgara
ous
l
anda
sc
gardle. - Ale niedługo.
- Teraz. Teraz lepiej.
Jennifer tak bardzo chciała w to wierzyć. Niestety, widziała sine
podkowy pod wielkimi, ciemnymi oczami córeczki i bladą jak porcelana
twarzyczkę. Może i jej małe ciałko wydawało się silne, ale biło w nim
uszkodzone serduszko i dopóki się tego nie naprawi, Jennifer nie
pozwoli na żadne ryzyko.
- Chcę pieska - błagała Sarah, przekrzywiając główkę i patrząc tak,
jak tylko dzieci potrafią, gdy czegoś bardzo chcą.
- Przykro mi, skarbie, ale nie.
Usta małej zadrżały, skrzyżowała ręce na piersi i z całym oburzeniem,
na jakie może się zdobyć półtoraroczne dziecko, wybiegła z pokoju.
- Nie może dostać psa? - spytał Chance.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]