[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Słucham cię - powiedział.
- Panie, gdybyś był tak dobry... -Kowal obdarzył go
przymilnym, szerokim uśmiechem. - Wydaje mi się, że
mógłbym się na coś przydać - chciałbym sprawdzić
i naprawić drobne uszkodzenia zbroi szlachetnego Sir
Johna. Nie śmiem jednak prosić go o to sam...
- Wspomnę mu o tym - rzekł krótko Jim i wyszedł na
dziedziniec.
Gdy tylko znalazł się na dworze, światło słoneczne
uderzyło go w oczy jak ostrza mieczy.
Zamrugał powiekami i zatrzymał się na kilka sekund, by
wzrok przyzwyczaił się do jasności. Rozejrzał się po
dziedzińcu i dostrzegł Sir Johna i Gilesa, oglądających
jednego z koni wyprowadzonych ze stajni. Był to Gruchot
Jima, uchodzący za konia bojowego.
Obok obu rycerzy stał kuchcik; trzymając w pogotowiu
dzban niewątpliwie napełniony winem, skoro obaj mieli
w rękach kubki, zaś kilka innych wisiało u pasa sługi.
Jim skierował się w stronę tej grupki, mimo że ból głowy
potęgował się przy każdym kroku po twardym jak beton
klepisku podwórca.
- A, Sir James - przywitał go Sir John, gdy podszedł
wystarczająco blisko. - Stajenny właśnie wyprowadził tę
twoją wspaniałą bestię, więc zatrzymaliśmy go, żeby ją
obejrzeć.
Gdy Chandos to mówił, Jim dojrzał chłopca stajennego,
zasłoniętego uprzednio przez rycerzy i rumaka, trzymają-
cego koniec postronka obwiązanego wokół szyi Gruchota.
Pomimo otępienia spowodowanego nadużyciem alkoholu,
zdawał sobie świetnie sprawę, że tacy rycerze jak Sir John
i Sir Giles wiedzieli dobrze, iż Gruchot nie był "wspaniałą
bestią".
- Co ty sobie wyobrażasz, chłopcze! - krzyknął Chan-
dos na służącego z dzbanem. - Stoisz tu jak kołek i nie
podajesz swemu panu kubka!
Sługa podskoczył pospiesznie, odczepił od pasa jedno
z naczyń, napełnił je i podał Jimowi ze słowami przeprosin.
Jim był zbyt otępiały, aby go powstrzymać. W milczeniu
przyjął kubek wypełniony po brzegi winem, na którego
widok znowu zrobiło mu się niedobrze. Dostrzegł, że obaj
towarzysze przyglądają mu się przenikliwie.
Nagle pomyślał, iż jest to jeden z testów, jakie uwielbiali
przeprowadzać ludzie z klasy, do której i on należał.
Wiedzieli, w jakim stanie trafił do łóżka poprzedniej
nocy. Musieli zdawać sobie sprawę, jak czuje się teraz i jak
zareagował na myśl o kolejnym kubku wina. Nie był to
przejaw wrogości, ale postępowano z nim według general-
nego wzoru, obowiązującego na turniejach i przy innych
niebezpiecznych, rycerskich zabawach - każdy chciał
upewnić się, że otaczający go ludzie wciąż są tak samo
ilś
twardzi i silni, jak od nich oczekiwano. Cokolwiek miało
by się stać, musiał wypić ten kubek wina.
Mógł oszukiwać, wylewając wino i udając, że je połyka,
ale wstydziłby się takiego postępowania.
Odważył się nawet nie zamknąć oczu. Przyłożył kubek
do ust i zaczął pić. %7łołądek omal mu się nie przenicował,
ale po chwili, jak było to w przypadku piwa, wlewanie
płynu w odwodniony organizm zaczęło poprawiać jego
samopoczucie. Opróżnił naczynie do dna i wręczył je
kuchcikowi, który natychmiast napełnił je ponownie.
Jim wiedział już, że zaliczył ten test. Wypił jeszcze kilka
łyków stwierdzając, że teraz wino przechodzi mu przez
gardło bez problemu, i uśmiechnął się do rycerzy, którzy
odpowiedzieli mu w te sam sposób.
- A jeśli chodzi o to zwierzę... - rzekł Sir John
spoglądając na konia. - Czy jest szkolone?
Smoczy Rycerz nie wiedział co odpowiedzieć. Gruchota
nikt nawet nie próbował szkolić. Ale zmysły Jima były
teraz wyostrzone mieszanką niemal pół kwarty wina i piwa.
Cofnął się kilka kroków i powiedział do stajennego,
trzymającego wierzchowca:
- Womar! Puść go.
Chłopak rzucił postronek i Jim zagwizdał.
Gruchot rozejrzał się wkoło nieco zdziwony. Zauważył
swego pana i podszedł do niego leniwie. Pochylił łeb
i szturchnął go w pierś, oczekując nagrody, którą zazwyczaj
otrzymywał po przyjściu na gwizd. W tej chwili Jim nie
miał jednak nic takiego, co mógłby mu dać. Cukier nie był
jeszcze znany. Wiosenne marchewki nie urosły jeszcze,
a zeszłoroczne już dawno zjedzono.
Jim pogłaskał i poklepał konia, przemawiając do niego,
starając się w ten sposób zrekompensować brak nagrody.
Następnie odsunął się i wydał kolejny rozkaz.
- W górę, Gruchot! - krzyknął. - W górę, mały!
Koń zademonstrował sztuczkę, która polegała na tym,
że wspiął się na tylne nogi i zamachał w powietrzu przednimi
popytami. Niezle naśladował konia bojowego, wspomaga-
jącego w walce swego pana. Po chwili wierzchowiec opadł
na cztery nogi.
- Bardzo dobrze, Gruchot. Dobry konik - pochwalił
go Jim, głaszcząc po szyi i oddał postronek Womarowi.
- Doprawdy... - zaczął Sir John z aprobatą, gdy nagle
w świeżym, porannym powietrzu rozległo się wycie wilka.
Gruchot szarpnął się tak silnie, że omal nie wyrwał linki
z rąk Womarowi.
- To już drugi raz tego ranka, panie - powiedział
z drżeniem w głosie pobladły stajenny. - To zły znak, gdy
wilk wyje w środku dnia. Jego porą jest noc. Jakieś zło się
zbliża!
- Nie martwiłbym się tym, Womarze - rzekł Jim. -
Znam tego wilka i wiem, dlaczego wyje. Osiodłaj szybko
konie dla tych dwóch dżentelmenów i dla mnie, ale nie
Gruchota...
- Gruchota? - powtórzył Sir John.
Jim po raz pierwszy usłyszał w głosie tego wytrawnego
polityka nutkę zdziwienia.
- Tak właśnie go nazywam. Ruszaj, Womar, i zrób to,
co kazałem.
Stajenny odszedł pośpiesznie, ciągnąc za sobą Gruchota,
który wyglądał na uszczęśliwionego tym, że może wrócić
do stajni.
Piętnaście minut pózniej jechali przez las w kierunku
polanki, na której stał pniak z czerwoną opaską u góry.
Jim zsiadł z konia, a obaj towarzysze poszli w jego ślady.
Na twarzy Sir Gilesa malowało się zdziwienie.
- Dlaczego tu stajemy, Sir Jamesie? - zapytał Sir
John. - Wygląda na to, że w okolicy nie ma żadnego
wilka.
- A jednak jest - rozległ się ochrypły głos za ich
plecami. - Odwróćcie się, a zobaczycie.
Aragh stał nie dalej niż dwanaście kroków od nich. Był
to wilk o ciemnej sierści, niemal tak duży jak kucyk. Swym
bezszelestnym pojawieniem się znikąd uczynił nie lada
wrażenie.
- Skąd... - zaczął Sir John i urwał, najwidoczniej nie
chcąc zdradzić swego zdziwienia.
Jim poczuł się winny. Znając zamiłowanie Aragha do
obserwowania innych, zanim oni zdołają go zauważyć,
rozmyślnie nadjechał z wiatrem, aby dać wilkowi czas na
okrążenie ich i zajście od tyłu.
- Araghu - rzekł Jim - znasz Sir Gilesa. Ten drugi
dżentelmen to Sir John Chandos.
- Doprawdy? - zadrwił Aragh. - A cóż to mnie
obchodzi?
Rozdział 8
Szlachetny wilku - rzekł Sir John już swym zwykłym
tonem, pełnym dworskiej ogłady - oczywiście nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]