[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poszwargotali w niezrozumiałym języku i zawrócili, skąd* przyszli.
Dzięcioł znowu dzwignął worek. Zwitało już, więc westchnął z ulgą, bo wiedział,
że razem z nocą i strachy też przeminą.
Już Dzięcioł staje we wrotach swojej chaty, już jest we drzwiach i za klamkę
chwyta... Wtem słyszy za sobą głos Macieja, swego sąsiada:
Hej, Dzięcioł! A pokaż no, co tam dzwigasz nocą po kryjomu !
Rzucił się Dzięcioł naprzód i zawadził workiem o hak. Usłyszał, jak worek się
rozerwał, a dukaty z brzękiem posypały się na ziemię.
C;LB8O7K:>2>9 ?@>5:B ;L8 $@0=:0 www.franklang.ru 45
46
Wtedy nie wytrzymał, zapomniał o przestrodze czarownicy i odwrócił się. Ukląkł
i chce zbierać rozsypane dukaty a tu zamiast złota pełno trocin dookoła.
Przed nim stoi znajomy diabeł w kusym fraczku i śmieje się szkaradnie...
Przerażony Dzięcioł upadł zemdlony.
Leżał tak do białego dnia. Kiedy otrzezwiał i zajrzał do worka, zobaczył w nim
też trociny. Po dukatach nie zostało ani śladu. Wziął głowę w ręce i gorzko
zapłakał.
Odtąd Dzięcioł unikał ludzi i mówiono o nim, że jest ,,pomylony", bo wciąż tylko
mamrotał:
Sprzedałem duszę, a gdzie moje złoto?
DWAJ SSIEDZI
Wybrał się Maciej w odwiedziny do sąsiada Grzegorza. Niedaleko chaty spotkał
jego chłopaka.
Co robi twój tata, Józinku? pyta go.
Właśnie zabierał się do jedzenia, ale jak was zobaczył za gumnem, to wstał
od stołu i nie zjadł.
Dlaczegoż to?
A bo tata powiedział, że wy byście za dużo nam zjedli, więc matka musiała
wszystko ze stołu pochować.
A gdzie schowała, Józinku?
Gęś na piec, ser do komina, kiełbasy z kapustą do piekarnika, pierogi do
dzieży, a dwa dzbany z piwem pod ławę.
Maciej więcej nie pytał, roześmiał się i po chwili wchodził już przez próg do
chaty Grzegorza.
Witajcie, sąsiedzie pozdrowił go Grzegorz. Jaka szkoda, żeście nie
przyszli trochę wcześniej, bylibyście zjedli z nami, a teraz nic nie zostało i nie
mamy czym was poczęstować.
Nie mogłem przyjść wcześniej, kochany sąsiedzie, bo mi się coś takiego
przytrafiło, czegom się wcale nie spodziewał.
A co takiego, powiadajcież!
Zabiłem, wiecie, węża, a ten wąż miał głowę taką ogromną, jak ten ser, co
wisi tu w kominie. I taki był tłusty, jak gęś, co leży na waszym piecu, a mięsko to
miał takie bieluchne, jak pierogi w tamtej dzieży. A żebyście widzieli, jaki był długi!
O, jak te kiełbasy, ułożone w krąg na kapuście tam w piekarniku!
Dobrze to Maciej wytłumaczył! Grzegorz zawstydził się, że był taki niegościnny.
Jego żona musiała postawić z powrotem na stole jadło i napitek i teraz częstowali
gościa oboje.
O LUDKACH BIEDOROBACH
%7łył w jednej wiosce chłop, który był taki biedny, że nieraz głodował z żoną i z
dziećmi, chociaż trudził się od rana do wieczora.
Jakoś mu się nie wiodło i nie mógł się z biedy wyplątać. Tak jak ryba, co rzuca
się w sieci i rzuca, a wyjścia nie ma.
C;LB8O7K:>2>9 ?@>5:B ;L8 $@0=:0 www.franklang.ru 46
47
Co to się dzieje mówił do żony. Inni mają czas przespać się i odpocząć w
niedzielę. Jadła im nigdy nie brakuje. A ja, sama widzisz, pracuję do siódmego
potu i nic z tego nie wychodzi.
Wiesz co powiada żona jeszcze moja babka mi mówiła, że są na świecie
takie maleńkie ludki biedoroby, co jak się u kogo zagnieżdżą, to ostatnią koszulę
ściągną mu z grzbietu. Ani kropli mleka, ani jednego jajka, ani skibki chleba mu
nie zostawią. Widać u nas gdziesik takie biedoroby zalazły w jaką szparę i chcą
nas zamorzyć.
Chłop podrapał się w głowę.
Może to być. Ale jak je wypatrzyć ? I jak je wygnać z chałupy?
Przyuważmy pilnie, może je zdybiemy mówi żona. Bo że są u nas takie
biedoroby, to pewne. Posadziłam w sadku kapustę, to mi ją zaraz zryły świnie
sąsiada. Bieliłam płótno na łące, to mi je ktoś ukradł. Dlaczego każdą biedę coś
nagna zawsze prosto na nas? Nawet dym od jakiegoś czasu nie idzie u nas do
komina, tylko się wraca na izbę. Wszystko na złość.
Wystarał się raz ten chłop o bochenek chleba i kawałek słoniny na niedzielę.
Przyniósł je dzieciom i z tej radości zaczął im przygrywać na skrzypkach.
A muzykant był z niego nie lada. Za lepszych czasów ho! ho! jak to on umiał
wygrywać! Nikt tak nie potrafił w całej okolicy. Ale z tej biedy odechciało się
nieborakowi grać i skrzypki ze smyczkiem wisiały na kołku nieme.
Teraz, kiedy zagrał po wieczerzy, dzieci najedzone zeskoczyły z ławy, wzięły się
wesoło pod boki i dalej w taniec.
Tańczą, przytupują... wtem ojciec patrzy: kto to z jego dziećmi tańczy?
Powyłaziły skądsiś stwory-niestwory, ręce mają długie jak pajęcze nóżki, szyje
cienkie, pyszczki gładkie i złośliwe. A tyle ich się wyroiło i tak się kręcą, że ich nikt
nie zliczy.
Domyślił się biedak, że to właśnie te ludki biedoroby, o których żona
opowiadała. Przestał grać i wypatrywał, co też one zrobią, dokąd pójdą.
A psoty niecnoty zakręciły się, zakotłowały i popychając jedne drugie uciekły
pod piec niby robactwo jakie.
Ehe! kiedy już wiem, gdzie mieszkacie, to się was jakoś pozbędę, niedojady!",
pomyślał chłop.
Doczekał się, aż dzieci posnęły, usiadł przy piecu i pyta półgłosem:
Ludki, a może wam ciasno, może wam zle pod piecem?
Nie, wcale nam nie ciasno piszczą ludki biedoroby. Dobrze nam tu,
wygodnie. Zmieściłyśmy się wszystkie.
Chłop wyciągnął rożek od tytoniu i pyta dalej:
A w ten rożek byście się zmieściły?
Oho, jeszcze jak! odpowiadają.
Chciałbym to widzieć, pokażcie mówi chłop i podtyka rożek pod piec. No,
i gdzież jesteście? Jeszcze pod piecem?
Cienkie głosiki odpowiadają:
Tu! Tu! Jesteśmy już wszystkie w twoim rożku i zmieściłyśmy się.
Wszystkie? Pod piecem nie został ani jeden?
Ani jeden. Wszystkie tu jesteśmy. Wszystkie!
C;LB8O7K:>2>9 ?@>5:B ;L8 $@0=:0 www.franklang.ru 47
48
Chłop tylko na to czekał. Zamknął mocno pokrywkę, poszedł do opuszczonego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]