[ Pobierz całość w formacie PDF ]
egzaminuję.
- Jestem wielce zobowiązany, sir Russet. Udanego polowania.
- Dziękuję, Your Grace.
Nie odwzajemnił życzenia udanego polowania. Znał legendy.
Wiedział, jakiego rodzaju polowanie może oznaczać moje pojawienie się w jego świecie.
"
Przechodziłem przez mur, przez ściany, oklejone krzykliwą kwiecistą tapetą, przez
sztukaterię, przez meble. Przechodziłem przez zapach kurzu, lekarstw, jabłek, sherry, tytoniu i
lawendy. Przechodziłem przez głosy, szepty, westchnienia i łkania. Przeszedłem przez
oświetlony living room, w którym dziekan i dziekanowa Liddell rozmawiali ze szczupłym
przygarbionym brunetem o bujnej fryzurze. Znalazłem schody. Minąłem dwie dziecięce
sypialnie, tchnące młodym, zdrowym snem. A przy trzeciej sypialni wpakowałem się na
Strażniczkę.
- Przybywam w pokoju - powiedziałem szybko, cofając się przed ostrzegawczym sykiem,
kłami, pazurami i wściekłością. - W pokoju!
Leżąca na progu Venera Whiteblack płasko położyła uszy, poczęstowała mnie następną
falą nienawiści, po czym przybrała klasyczną pozę bojową.
- Pohamuj się, kotko!
- Apage! - zasyczała, nie zmieniając pozycji. - Precz! %7ładen demon nie przejdzie przez
próg, na którym ja leżę!
- Nawet taki - zniecierpliwiłem się - który nazwie cię Diną?
Drgnęła.
- Zejdz mi z drogi - powtórzyłem. - Dino, kotko Alicji Liddell.
- Wasza miłość? - spojrzała na mnie niepewnie. - Tutaj?
- Chcę wejść do środka. Usuń się z progu. Nie, nie, nie odchodz. Wejdz ze mną.
W pokoiku, zgodnie z obyczajem epoki, stało tyle mebli, ile wlazło. ściany i tu
pokrywała tapeta z przerazliwym kwietnym motywem. Nad komódką wisiała niezbyt udana
grafika, przedstawiająca, jeśli wierzyć podpisowi, niejaką Mrs. West w roli Desdemony. A na
łóżeczku leżała Alicja Liddell, nieprzytomna, spocona i blada jak upiór. Majaczyła tak silnie,
że w powietrzu nad nią niemal widziałem czerwone dachówki domku Zająca i słyszałem
"Greensleeves".
- Pływali łódką po Tamizie, ona, jej siostry i pan Charles Lutwidge Dodgson - Venera
Whiteblack uprzedziła moje pytanie. - Alicja wpadła do wody, przeziębiła się i dostała
gorączki. Był lekarz, przepisał jej różne leki, leczono ją też domową apteczką. Przez
nieuwagę zaplątała się między lekarstwa buteleczka laudanum, a ona ją wypiła. Od tego czasu
jest w takim stanie.
Zamyśliłem się.
- Czy ów nieodpowiedzialny Charles, to ten z fryzurą pianisty, rozmawiający z
dziekanem Liddellem? Gdy przechodziłem przez salon, czułem emanujące od niego myśli.
Poczucie winy.
- Tak, to właśnie on. Przyjaciel domu. Wykładowca matematyki, ale poza tym do
zniesienia. I nie nazwałabym go nieodpowiedzialnym. To nie była jego wina, na łódce.
Wypadek, jaki każdemu mógł się zdarzyć.
- Czy on często przebywa w pobliżu Alicji?
- Często. Ona go lubi. On ją lubi. Gdy na nią patrzy, mruczy. Wymyśla i opowiada małej
różne niestworzone historie. Ona to uwielbia.
- Aha - poruszyłem uchem. - Niestworzone historie. Fantazje.
I laudanum. No, to jesteśmy w domu, pun not intended. Mniejsza z tym. Pomyślmy o
dziewczynce. %7łyczeniem moim jest, aby wyzdrowiała. I to pilnie.
Kotka zmrużyła złote oczy i nastroszyła wąsy, co u nas, kotów, oznacza bezbrzeżne
zdumienie. Opanowała się jednak szybko. I nie odezwała się. Wiedziała, że pytanie o motywy
byłoby potwornym nietaktem. Wiedziała też, że nie odpowiedziałbym na takie pytanie. %7ładen
kot nigdy nie odpowiada na takie pytanie. Robimy zawsze to, co chcemy i nie zwykliśmy się
usprawiedliwiać.
- %7łyczeniem moim jest - powtórzyłem dobitnie - aby choroba opuściła pannę Alicję
Liddell.
Venera usiadła, mrugnęła, poruszyła uchem.
- To twój przywilej, książę - powiedziała łagodnie. - Ja... Ja mogę wyłącznie
podziękować... za zaszczyt. Kocham to dziecko.
- To nie był zaszczyt. Nie dziękuj więc, tylko bierz się do roboty.
- Ja? - niemal podskoczyła z wrażenia. - Ja mam ją uleczyć? Przecież to zabronione dla
zwykłych kotów! Myślałam, że wasza wysokość sama raczy... Zresztą, ja nie umiałabym...
- Po pierwsze, nie ma zwykłych kotów. Po drugie, mnie wolno złamać każdy zakaz.
Niniejszym go łamię. Bierz się do roboty.
- Ale... - Venera nie spuszczała ze mnie oczu, w których nagle pojawił się przestrach. -
Przecież... Jeśli wymruczę z niej chorobę, wtedy ja...
- Tak - powiedziałem lekceważąco. - Umrzesz zamiast niej.
Jakoby kochasz tę dziewczynkę, pomyślałem. Udowodnij to. Myślałaś może, że
wystarczy leżeć na kolanach, mruczeć i pozwalać się głaskać? Umacniać przekonanie, że koty
są fałszywe, że nie przyzwyczajają się do ludzi, lecz wyłącznie do miejsca?
Oczywiście, mówienie takich banałów Venerze Whiteblack było poniżej mojej godności.
I całkowicie niepotrzebne. Stała za mną potęga autorytetu. Jedynego autorytetu, jaki
akceptuje kot.
Venera miauknęła cicho, wskoczyła na piersi Alicji, zaczęła mocno uciskać łapkami
kołdrę. Słyszałem ciche trzaski pazurków, czepiających się adamaszku. Wyczuwszy właściwe
miejsce, kotka ułożyła się i zaczęła głośno mruczeć. Mimo ewidentnego braku wprawy robiła
to doskonale.
Niemal czułem, jak z każdym pomrukiem wyciąga z chorej to, co należało wyciągnąć.
Nie przeszkadzałem jej, rzecz jasna. Czuwałem, by nie przeszkodził nikt inny. Okazało
się, że słusznie.
Drzwi otwarły się cicho i do pokoiku wszedł ów blady brunet, Charles Ludwig czy
Ludwig Charles, zapomniałem. Wszedł ze spuszczoną głową, cały skruszony i przepełniony
żalem i winą.
Natychmiast zobaczył leżącą na piersi Alicji Venerę Whiteblack i natychmiast uznał, że
jest na kogo winę zwalić.
- Ejże, kkk... kocie - zająknął się. - Psik! Zejdz z łóżka nnnaaa... natychmiast!
Postąpił dwa kroki, spojrzał na fotel, na którym leżałem. I zobaczył mnie - a może nie
tyle mnie, co mój uśmiech, zawieszony w powietrzu. Nie wiem, jakim cudem, ale zobaczył. I
zbladł. Potrząsnął głową. Przetarł oczy. Oblizał wargi. A potem wyciągnął ku mnie rękę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]