[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ofiary? Zrobiłem kilka małych kroków, żeby zajrzeć do kabiny przez pozbawione
szyby przednie okno.
Nie wiadomo. Kiedy tu przyjechaliśmy, nikogo już nie było. Czyli kierowca żyje. Czy
był ktoś jeszcze, nie wiemy. Wiemy tylko, że to z cukierni w rynku.
Nieistniejącej cukierni nie wytrzymałem. Właśnie się dopala.
Tak, wiemy. Sierżant podniósł czapkę i trzymając ją tą samą ręką Boże, jaki piękny
prowincjonalny gest! podrapał się po głowie. Mamy tu radio, choć może pan, ze stolicy,
nie uwierzy.
O, i zaczęły się cyrki: Prowincja kontra stolyca .
Nie wierzę, pewnie się domyśliliście, słysząc eksplozję. Zasalutowałem. Jak się
nazywał kierowca tej cukierni?
Miał ochotę skłamać, albo powiedzieć, że nie wie.
Zygburt Złotykamień. %7łyd.
Ach, %7łyd?! No to wszystko wyjaśnia, nie?
Ja tylko tak, żeby nie było pytań: Co to za dziwne nazwisko? Wszyscy pytają.
Centrala... Wskazał brodą radiotelefon.
Dziękuję. A gdzie mieszka?
Zielona osiem, mieszkania dwa.
Dziękuję... Popatrzyłem na ducato. Normalny człowiek, nie guimon nie powinien po
dwukrotnym koziołkowaniu wydostać się z kabiny o własnych siłach. Nikogo to nie
zastanawia? Czy w kabinie są ślady krwi? Na karoserii?
Przecież padało!
No to może, do kurwy nędzy, przynieście jakąś plandekę i zakryjcie kabinę, co?
Tropiciele, w dupę i nożem! warknąłem.
Zastanawiali się, ale na szczęście dla siebie krótko. Zresztą i tak Jerzy posłał mi
znaczące spojrzenie i wolno ruszył w stronę samochodu. Poszedłem za nim.
Zapisałeś nazwisko tego cwela? usłyszałem z tyłu ciche pytanie.
A chuj mu w bukiet! padła odpowiedz.
Ja zapamiętałem nazwisko z plakietki sierżanta. Miałem pewność, że skorzystam z tego
kącika swojej pamięci.
Dogoniłem Jerzego, ale z trudem: wciąż przyspieszał. Wskoczyłem do wozu, ruszył z
powrotem do miasta.
Jest tam! syknął, patrząc przed siebie.
Fn thal?
Skinął głową.
Gruzin jest mniej ważny, tylko przebywanie w orbicie Fn thala czyni go nieco
ważniejszym od innych guimonów. Nawet nie jest takim tuningowanym. Uśmiechnął się
kącikami ust, koncentrując się na prowadzeniu.
Na szybie znowu pojawiły się krople deszczu, który w zasadzie mi zwisał jak listek
papieru toaletowego, może nawet nam sprzyjał: mniej gapiów na ulicach. Uchyliłem na
chwilę okno; syreny już wyły. Skoro już się pobudzili w pogotowiu, w policji to pewnie i
straż graniczną ściągną. Przez skrzyżowanie przed nami przemknął radiowóz na sygnale.
Jasne, taka okazja, mknąć przez rodzinne miasto i dawać po syrenie! Co za dupki!
Sięgnąłem po Gnata, dopiero teraz. Dupek to ja! Głupi rozjechany palant! W magazynku
nie było ani jednego naboju. Zacisnąwszy zęby, wpakowałem do niego cały zapas, czyli tuzin
specpocisków, porozdzielane, na wszelki wypadek, pięcioma zwyczajnymi. Dobrze, że
Fn thal albo Gruzin nie pojawili się wcześniej. Uśmialiby się co niemiara z durnego głupka z
pustą lufą! No ja pierrrdolę!
Skręciliśmy w jakąś uliczkę i zwolniliśmy. Sięgnąłem po omacku do tyłu, mając nadzieję,
że znajdę noktowizor. Kiedy straciłem z nim kontakt? A, w bramie! No to się
dochodzeniówka będzie głowić... Przyszło mi nagle do głowy, że dziwnie często bawią mnie
ostatnio cudze kłopoty, a przecież mam własnych od jaja chusnego, czyli...
Tam!
Ujrzeliśmy jakiś skwer. W świetle latarń było widać wsiąkające w mrok alejki z pełnego
kawern asfaltu, sądząc ze stanu pierwszej ławki w głębi musiały ostać się tylko żelbetowe
szkielety. Jerzy zahamował. Chwilę siedział nieruchomo.
On nie ucieka. Czeka na mnie.
Na nas. Kurrrwa! Na nas. Mam mu do przekazania kilka pierdolonych kujawiaczków w
jaja, czy co on tam nosi w kroku!
Dobra, dobra. To ważna chwila. Odetchnął tak mocno, że chłodzona deszczem szyba
zaparowała na połowie powierzchni. Nie spierdolmy tego.
Nie spierdolimy zapewniłem go. Co i jak robimy?
Wsadzisz w niego kilka pocisków, na początek.
Aha, tak dla poddierżki razgawora !
Tak, cokolwiek to znaczy. Może to wystarczy? A jeśli nie, to i tak musi go osłabić.
Coś mi się zdaje, że za duży nacisk położyłeś na słowie musi ?
No bo nigdy nie biłem Fn thala przyznał. Dobra, nie ma co się rozgrzewać i
podniecać. Idziemy.
W juniorach mówiło się: Wygramy, przegramy, jebał ich pies. Tak jest! .
Wyciągnąłem do Jerzego rękę.
Przyłożył swoją do mojej, przy dusił i rzucił:
Tak jest! Wysiedliśmy.
ROZDZIAA 16
Jerzy trzymał w ręku miecz. Ja trzymałem rękę na kolbie Gnata. %7łałowałem, że Jerzy nie
ma dłuższego miecza albo dwóch. Albo jakiejś zajebistej magicznej katany.
Moje cztery magiczne kule poleciały przed siebie i nie wyrządziły raczej cuchnącej
cthulhowej gnidzie większej szkody, skoro miał potem czas i ochotę na montowanie pułapki z
mojego ciała i kilograma zasranego semteksu. No, chyba że pociski Jerzego nie przebijały się
przez pacynę z mąki.
Kurwa, przecież musiałem choć raz trafić Fn thala! No tak, ale mogłem go trafić w ucho.
O?! Może dlatego tak znieczulił moje? Z zemsty.
Dlaczego nie czuję ucha? zapytałem Jerzego. Wstąpiliśmy na parkowy asfalt, trzeba
było wyostrzyć zmysły i uważać.
Bo cię dotknął. Inne partie ciała chroniła jakoś ta wspaniała bielizna. Nie zauważyłeś,
że zdarł ją z ciebie?
Długo, skurwiel, zabawiał się ze mną... Przeszliśmy kilka kroków.
Bez śmiertelnej potrzeby nie rozdzielamy się powiedział Jerzy.
Zdaje się, że wyczułem w jego głosie leciuchną urazę chyba zinterpretował moje słowa
jako wyrzut, że się nie pośpieszył.
Okej.
Odłożyłem wyjaśnienia na pózniej. A uwagą o działaniu wespół trafił w moje plany.
Nigdy wcześniej tak mocno nie łaknąłem towarzystwa. Było mi jakoś zimno, mokro,
nieprzyjemnie. Jakbym wylazł z grobu, choć po trosze tak było.
Czy dotknięcie Fn thala wysysa karmę, jakieś id, ego? Libido? dodałem w ostatniej
chwili, żeby złagodzić nieco powagę pytania.
Nie wiem rzucił zniecierpliwionym tonem.
Ledwo powstrzymałem się od kolejnego idiotycznego pytania. Zapytałem więc siebie,
czy po prostu się kurewsko boję i dlatego gadam jak potłuczony? Zamiast się skradać? Choć
podkradanie się do istoty nie z tej ziemi, jest chyba tak samo skuteczne, jak walenie onej po
łbie drewnianą szpatułką do lodów. Przygryzłem dolną wargę i wyjąłem Gnata. Zostawił mi
go, ale wyrzucił pociski. Zostawił, bo się drażni? Czy to podpucha i w potrzebie pistolet miał
się okazać pusty? Czy jeszcze coś innego?
Szliśmy wolno po pustej jak czerep kibola alejce. Z nieba sypnęło deszczem, ale bardzo
przelotnie, minutowo. Nagle poczułem, że wcale nie chcę zbawiać świata; umysł dokonał
przeszacowania i wyszło mu, że niewarta skórka wyprawki.
Ale już było za pózno.
Postaraj się trafiać w głowę rzucił Jerzy. I dodał coś, czego w pierwszej chwili nie
zrozumiałem: Jeśli to będzie miało głowę.
Ujrzałem wtedy to, co on zobaczył wcześniej: pod wysokim drzewem stał znany nam
ślepiec . Nie zwracał na nas uwagi, opierał czoło o pień, jakby chciał przejąć od niego jakieś
przydatne substancje, energię, karmę? Oceniłem odległość i światło, jeszcze kilka kroków,
Jerzy przesuwał się w lewo, a ja szedłem prosto, tu miałem chyba najlepszy strzał. Zlepiec
odwrócił się w moją stronę i ni to parsknął, ni charknął. Odebrałem to jako komplement:
Patrzcie, udało mu się uciec z bombowej cukierni! . Wystrzeliłem, i od razu poprawiłem, bo
pierwszy pocisk trafił znakomicie: w środek czoła. Drugi nieco wyżej, bo siła odrzutu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]