[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sposób chciano przywrócić zaufanie opinii publicznej do wyścigu.
W dniu rozpoczęcia Tour de France między 7 i 9 rano inspektorzy antydopingowi
odwiedzili wszystkie hotele, w których mieszkali zawodnicy poszczególnych drużyn, i
pobrali od nich próbki krwi, wbijając igłę w przegub ramienia. Potem robiono
niezapowiedziane testy dopingowe - nigdy nie było wiadomo, czy ktoś nie zapuka do twojego
pokoju hotelowego i nie poprosi o oddanie próbki krwi. Każdego dnia po ukończeniu etapu
pobierano w przyczepie również próbki moczu. (Czasami tworzyła się długa kolejka przed
tym ruchomym laboratorium; często wypijałem wodę dopiero w ostatnich godzinach wyścigu,
aby mieć pewność, że będę w stanie oddać próbkę moczu. Na mecie dosłownie zeskakiwałem
z roweru i biegłem do przyczepy.)
Nawet poza sezonem sportowym byłem i jestem sprawdzany przez Agencję
Antydopingową Stanów Zjednoczonych. Wyobrazcie sobie scenę, która rozegrała się w moim
domu w Teksasie. Pewnego wczesnego ranka poza sezonem siedzę w kuchni, popijam kawę i
gadam szeptem, aby nie obudzić dzieci. Nagle słyszę głośny dzwięk dzwonka. Na schodach
przed głównym wejściem stoi przedstawiciel Agencji Antydopingowej Stanów
Zjednoczonych. Zachowując się w stylu Johna Wayne a, wyciąga kawałek papieru niczym
nakaz i powiadamia mnie, że przyszedł pobrać próbkę krwi, a jeśli odmówię, to ryzykuję
wykluczenie ze sportu.
W Austin testy antydopingowe przeprowadzało zawsze tych samych dwoje ludzi.
Było to małżeństwo. Nie wiem nawet, jak się nazywali. Nie pałałem do nich zbytnią
sympatią, zresztą z wzajemnością. Dzwonili do wejścia, otwierałem drzwi, a oni
komunikowali:  Niezapowiedziana kontrola antydopingową , i wręczali mi świstek papieru,
na którym wyszczególniono moje prawa. A raczej ich brak: gdybym nie poddał się testowi,
jego wynik byłby automatycznie uważany za pozytywny i stanowiłby podstawę do
wykluczenia mnie ze sportu.
W dodatku zostałem zobowiązany powiadamiać Agencję Antydopingową o miejscu
swojego pobytu. Nieważne, dokąd jechałem, za każdym razem musiałem faksować lub
wysyłać maila do Agencji z informacją o zmianie miejsca pobytu. Miałem wrażenie, jakby
moje życie było pod stałą kontrolą.
Jednak bez względu na liczbę testów, które nic nie wykazały, sceptycyzm odnoszący
się do moich osiągnięć wcale nie zmniejszał się, w szczególności we Francji. Europejskie
media były pełne podejrzeń od chwili, gdy w 1999 roku wygrałem Tour de France po raz
pierwszy. Już w trakcie wyścigu niektórzy przedstawiciele francuskiego kolarstwa i
francuskie środowiska dziennikarskie sugerowały, że moje zwycięstwo jest zbyt wspaniałe i
muszę być na dopingu. Uważano, iż wymyśliłem taką metodę, która nie pozwala go wykryć.
Używałem przeciwbólowej maści, zawierającej kortikosteroid, w celu złagodzenia bólu
wywołanego siedzeniem na siodełku, ale dziennikarze donieśli, że wyniki testu były
pozytywne i wykryto w moim organizmie zakazane steroidy. Była to nieprawda. Otrzymałem
oficjalne pozwolenie od władz wyścigu na używanie maści o takim właśnie składzie. W
rzeczywistości żaden z testów niczego nie wykazał i wnioskowałem do władz Tour de France,
aby wydały oświadczenie dotyczące wyników przeprowadzonych badań.
Powszechny sceptycyzm panował również w trakcie wyścigu w 2000 roku. W
 L Equipe tuż nad moim zdjęciem zamieszczono wielki, sarkastyczny tytuł: LES DEUX
VITESSES -  Dwie szybkości . Insynuacja była oczywista: jechałem z nieosiągalną
szybkością.
Dla jednych Hautacam był tylko klasycznym podjazdem, ale dla innych kolejnym
dowodem na to, że używam jakiegoś tajemniczego specyfiku podnoszącego moją sprawność.
Daniel Baal, prezes francuskiej federacji kolarskiej (mianowany pózniej kolejnym dyrektorem
Tour de France), oznajmił prasie, że obserwował mnie tamtego popołudnia.
- Chciałem zobaczyć, co się wydarzy - powiedział. - Nie wiem, czy możemy mówić o
nowej metodzie czy nowym specyfiku. Obserwowałem wielu zawodników, którzy z trudem
pokonywali podjazd, i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Ale... czy muszę być entuzjastą
metod, dzięki którym wygrywa się wyścig?
Chociaż starałem się nie brać śledztwa personalnie, nie mogłem pozbyć się uczucia
urazy. Francuskim dziennikarzom weszło w nawyk buszowanie w okolicach mojego domu w
Nicei. Robili to przez cały rok, nawet gdy Kik zostawała tam sama. Palili papierosy, zaglądali
przez okna i oddawali się ulubionemu sportowi: bez skrępowania przetrząsali śmieci, które
wyrzucano do pojemników.
Nie przyszło mi nawet do głowy, i był to mój błąd, że wszczęte śledztwo
manifestowało niechęć Francuzów do Amerykanów. Tour de France był domeną francuską,
tak jak słoneczniki czy wino, a ja nie byłem Francuzem. A co gorsza, byłem Teksańczykiem, i
drugim Amerykaninem w historii, który wygrał wyścig, od 1903 roku, kiedy odbył się po raz
pierwszy. Wygrałem dwukrotnie w dwóch kolejnych latach, podczas gdy Francuzi wypadli
dość słabo. Trudno było się oprzeć wrażeniu, że starano się mnie pozbyć, ponieważ byłem
zwycięzcą, a w dodatku Amerykaninem. Zcigałem się na chwałę amerykańskiego zespołu i
jechałem na amerykańskim rowerze firmy Trek. Zakładałem czerwono-biało-niebieski
uniform drużyny U.S. Postal, na którym widniała amerykańska flaga. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •