[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dalece mijało się z prawdą, że nawet mu nie przerywałem, uprzedziłem tylko Pietrowa i Richarda:
Wszystko należy przyjąć w skali dziesięciokrotnie mniejszej. A ty, Alicjo, idz odrabiać lekcje,
bo jeszcze sama uwierzysz Gromozece, jakich to niezwykłych czynów dokonałaś.
Powiedzmy, że nie dokonywałam wielkich czynów, ale zachowałam się w sposób godny.
Dobranoc, idę odrabiać lekcje. Spotkamy się w Kosmosie.
Kiedy Gromozeka skończył opowiadanie o Alicji, czasomistrzowie zaczęli omawiać swoje
sprawy, wyjaśniać, co trzeba jeszcze zabrać na Koleidę, i pożegnaliśmy się już dobrze po północy.
Kiedy kładliśmy się spać, spytałem Gromozekę:
Powiedz mi, stary lisie, czemu tak nalegałeś, by Alicja poleciała z tobą na Koleidę?
Ech, głupstwo, chciałbym sprawić dziecku przyjemność.
Nie wierzę ci, ale cóż począć...
Sam będę jej pilnował przyrzekł Gromozeka, układając się wygodniej i zwijając w ogromną
lśniącą kulę. Ani jeden złoty włosek nie spadnie z jej ślicznej główki.
W cztery dni pózniej statki z rozebranym na części wehikułem czasu wzięły kurs na Koleidę.
W pierwszym statku leciała razem z Gromozeką Alicja. O jej przygodach na owej planecie
dowiedziałem się dopiero po dwóch tygodniach, gdy już wróciła do domu. Oto, co się tam
wydarzyło.
5
Statki wylądowały na Koleidzie wczesnym rankiem. Zanim otworzono luki, dyżurny
radiotelegrafista zdążył obudzić wszystkich archeologów, którzy ubierając się w biegu, spieszyli do
statków po stratowanym przez roboty i koparki polu, wznosząc tumany kurzu.
Wyjdę na końcu oświadczył czasomistrzom oraz Alicji Gromozeka. Jesteście gośćmi, ja zaś
skromnym archeologiem. Oni już wiedzą, że przywiezliśmy wehikuł czasu, i dlatego będą ogromnie
radzi nas widzieć. Alicjo, ubierz się cieplej, obiecałem twojemu ojcu, że się nie przeziębisz.
Chociaż, prawdę mówiąc, to ci nie grozi, przeziębienie wywołują mikroby, a na Koleidzie ich nie
ma.
Dlaczego? spytała Alicja.
Ponieważ tu nie ma niczego. Ani ludzi, ani zwierząt, ani roślin, ani much, ani mikrobów.
Kosmiczna dżuma niszczy wszystko, co żywe.
Pierwsza wyszła ze statku Alicja.
Ekspedycja liczyła trzydziestu pięciu archeologów. I ani jednego z Ziemi. Byli tu Lineanie,
Fiksjanie, Uszanie oraz uczeni z innych planet. Poza jednakową profesją nie mieli żadnych cech
wspólnych. Wśród witających byli archeolodzy w ogóle bez nóg, o dwóch nogach, trzech, ośmiu,
z mackami, na kółkach, a jeden mógł się nawet poszczycić stu czterdziestu czterema nogami.
Najmniejszy archeolog miał rozmiary kotka, największy zaś był nasz przyjaciel Gromozeka. Różnili
się między sobą liczbą rąk, oczu, a nawet głów.
Wszystkie te głowy były zwrócone w stronę luku i gdy Alicja zatrzymała się na chwilę przed
wyjściem, machając swoim nowym znajomym ręką, oni również zaczęli wymachiwać rękami oraz
mackami krzycząc: witaj! w dwudziestu paru językach.
Jeszcze bardziej uradowali się archeolodzy na widok czasomistrzów, ale kiedy przez luk
przecisnął się wesoły Gromozeka z mocno wypchanym workiem listów i przesyłek, zaczęli
dosłownie podskakiwać z radości, chwycili go na ręce (macki i kółka) i ponieśli w kierunku
różnokolorowych namiotów obozowiska. W drodze omal nie stratowali na śmierć najmniejszego
i najwątlejszego archeologa na szczęście Alicja zauważyła go pod nogami (mackami i kółkami)
jego współtowarzyszy i wyciągnęła na wpół uduszonego.
Dziękuję ci, dziewczynko powiedział archeolog zwijając się w kłębek na rękach Alicji.
Może będę mógł odpłacić ci dobrem za dobro. Moi przyjaciele wpadli w trochę nadmierny
entuzjazm.
Archeolog był jasnozielony, puszysty, miał pyszczek z perkatym noskiem i jednym liliowym
okiem.
Jestem najwybitniejszym w Galaktyce specjalistą w dziedzinie rozszyfrowywania języków
starożytnych. %7ładna maszyna cybernetyczna nie wytrzymuje porównania ze mną. Gdyby mnie
zadeptali na śmierć, nauka poniosłaby ogromną stratę, a nasza ekspedycja w szczególności.
Nawet w tak ciężkiej chwili malutki archeolog przejmował się dobrem nauki, a nie tylko swoją
osobą.
Alicja zaniosła poszkodowanego, który nazywał się Rrrr, do największego namiotu, gdzie już
zebrali się pozostali członkowie ekspedycji, i z pomocą Pietrowa odszukała lekarza
melancholijnego, podobnego do ogrodowej konewki na nóżkach, mieszkańca planety Kromanian.
Kiedy lekarz stwierdził, że choremu nic nie grozi, zaczęła się przysłuchiwać, o czym rozmawiają
archeolodzy.
Okazało się, że członkowie ekspedycji nie siedzieli z założonymi rękami w czasie, gdy ich szef
poleciał na Ziemię po wehikuł. Odkopali w całości nieduże miasto, wszystkie domy, ulice,
zabudowania gospodarcze, fabryki, kina i dworzec kolejowy.
Po obiedzie przy wspólnym długim stole, gdy Gromozeka zrelacjonował przyjaciołom swoje
przygody na Ziemi, archeolodzy zaprowadzili gości, by obejrzeli wykopaliska.
Sto lat, które minęły od zagłady miasta, wiatry, deszcze i śniegi postarały się rzecz oczywista
zmieść je z powierzchni planety i w dużej mierze im się te udało. Ale kamienne domy stały nadal,
choć bez dachów i okien, częściowo zachowały się zwietrzałe jezdnie, wzdłuż których ciągnęły się
szeregi okaleczałych, pozbawionych kory, wysokich pni drzew. W najlepszym stanie przetrwał stary
zamek na wzgórzu górującym ponad miastem. Liczył już ponad tysiąc lat, ale mury wzniesione
z potężnych kamiennych płyt nie poddały się atakom wiatru ani deszczu.
Archeolodzy posmarowali rozeschnięte drewno kleistą zaprawą, ułożyli na miejscu rozrzucone
kamienie i cegły, starannie uprzątnęli z ulic stuletni brud i kurz i w jasny, słoneczny dzień miasto
sprawiało wrażenie, że choć jest trochę zrujnowane, stare, ale za to czyste i niemal żyjące. Jak gdyby
ludzie opuścili je dopiero niedawno.
Mieszkańcy byli niedużego wzrostu, niżsi od przeciętnych Ziemian, lecz bardzo do nich podobni,
i gdy Alicja weszła do jednego ze zrekonstruowanych domów, okazało się, że łóżko, stół i krzesła są
jak gdyby specjalnie dla niej wykonane.
Na stacji stał mały pociąg. Parowóz miał długi komin, a wagoniki z dużymi okrągłymi oknami
i wygiętymi dachami przypominały starodawne karety.
Jeden z archeologów, specjalista od restauracji zabytków, który ze stosu zardzewiałego złomu
rekonstruował parowóz oraz cały pociąg, długo nie wypuszczał gości ze stacji strasznie chciał, by
należycie ocenili, z jaką pieczołowitością odtworzył wszystkie pokrętła, przyciski i wyłączniki
w starym pojezdzie.
Następnie goście zwiedzili muzeum, w którym zgromadzono wszystkie drobne przedmioty
znalezione w mieście obrazy, statuetki, naczynia, odzież, sprzęty domowe, ozdoby i tak dalej.
Archeolodzy najwyrazniej musieli się ogromnie natrudzić, by przywrócić tym przedmiotom ich
dawny wygląd.
Powiedzcie mi spytał Pietrow, gdy goście kończyli już zwiedzanie muzeum czy udało się
wam dokładnie ustalić, kiedy zginęła Koleida i co było przyczyną jej zagłady?
Tak odparł malutki archeolog Rrrr. Przeczytałem szczątki gazet oraz czasopism i znalazłem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]