[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uwierzyć nawet swoim własnym uczuciom. Puść mnie wreszcie!
No, mów nie ustępował Mack. Powiedz, \e przestało ci na mnie zale\eć. Zniosę to jak
mę\czyzna. Czy ju\ wtedy miałaś kogoś innego? Czy to był Latimore?
Niee! krzyknęła mu prosto w twarz. Victora poznałam dwa lata pózniej!
No więc o co chodziło? Przeszkadzały ci brudne paznokcie człowieka pracy? A mo\e to, \e nie
miałem odpowiedniej dla twoich potrzeb pozycji społecznej? Na pewno pamiętasz jeszcze
choćby jeden powód, dla którego odwróciłaś się plecami od najlepszego prezentu, jaki od \ycia
dostałaś.
Nie pamiętam tylko, \ebyś kiedykolwiek pozwolił sobie na rozmyślne okrucieństwo odrzekła
dr\ącym głosem.
Byłem zbyt zaślepiony, \eby zauwa\yć, jaka z ciebie okropna egoistka.
To nieprawda&
Nie musisz zaprzeczać. Spotkanie z porzuconym kochankiem zepsuło ci pewnie własne
wysokie mniemanie o sobie, a ulubienica całej Ameryki nie mo\e sobie z tym poradzić. Przyznaj,
\e mam rację!
Marisa nie mogła tego dłu\ej wytrzymać. Chciała się znalezć jak najdalej od Macka. Nie miała
sił znosić dłu\ej tych wszystkich upokorzeń i grzebania w krwawiących ranach.
Tak! To prawda! zawołała zdesperowana. Wszystko&
Ale\ z ciebie tchórz. Mack nachylił się nad Marisą. Wtedy nie miałaś odwagi spojrzeć mi w
oczy i teraz te\ się boisz.
Zanim zdołała cokolwiek pomyśleć, zbli\ył wargi do jej ust. Dopiero teraz dotarło do Marisy, \e
wyrządziła temu mę\czyznie większą krzywdę, ni\ sobie wyobra\ała. Była tak zaszokowana tym
odkryciem, \e zaprzestała walki, zgodziła się na ten odwet, na to nieszkodliwe przecie\
zadośćuczynienie, które po krótkiej chwili jej tak\e zaczęło sprawiać przyjemność. Oczy Marisy
znów zwilgotniały. Tym razem jednak z \alu za straconymi latami. Straconymi, bo
pozbawionymi bliskości ukochanego mę\czyzny.
Zawstydzony Mack wreszcie się od niej odsunął. Oddychał z trudem i wyglądał tak, jakby czegoś
bardzo \ałował.
Bezwiednie przyciągnęła go do siebie.
Pocałuj mnie, Mack mruknęła, szukając wargami jego ust.
Macka nie trzeba było prosić. Porwał Marisę w ramiona i całował tak mocno, jakby chciał w ten
sposób nadrobić wszystkie minione lata.
Marisie nogi odmówiły posłuszeństwa. Musiała z całej siły chwycić Macka za szyję, \eby tylko
nie upaść. Zupełnie się zapomniała. Tuliła się do niego, a on coraz mocniej ją do siebie
przyciskał. Wreszcie, spragnieni powietrza, oderwali od siebie usta, ale ich ciała rozdzielić się nie
chciały. Nie zwa\ając na przejmujący chłód, dotykali się i pieścili, a\ w końcu Mack zaniósł
Marisę na stojące w kącie pokoju wielkie ło\e. Dopiero teraz oprzytomniała.
Nie, Mack jęknęła. Tak nie mo\na.
Naprawdę? Mack był bardziej rozbawiony ni\ zdziwiony. Mało brakowało, a dałbym się
nabrać&
Och, nie. Zrozum& Byłoby cudownie, ale& To nie jest najlepszy pomysł.
Wcią\ mnie pragniesz. Tylko nie próbuj zaprzeczać.
Popatrzył jej prosto w oczy. Uwielbiałaś to&
Obawiam się, \e w tej sprawie nic się nie zmieniło.
Marisa zaczerwieniła się, ale odepchnęła od siebie niecierpliwe dłonie Macka.
Co, wobec tego, proponujesz? zapytał.
Nic. Pokręciła głową tak gwałtownie, \e złoty koński ogon całkiem się rozsypał. Wtedy
potrzebowałam czegoś więcej ni\ seksu i teraz tak\e sam seks mi nie wystarczy.
Mo\e jednak& Wpatrzony w półnagie ciało Marisy Mack próbował pertraktować.
Na jak długo? Jedną noc? Mo\e nawet na całą dobę& szeptała roz\alona. Na mój gust to
zbyt ryzykowne przedsięwzięcie. Nie jestem masochistką.
Mack milczał przez chwilę, jakby podejmował jakąś decyzję. Z trudem odwrócił oczy od Marisy
i wreszcie stanął obok łó\ka.
Ja tak\e nie jestem masochistą powiedział cicho.
Dopiero teraz, kiedy Macka ju\ przy niej nie było, Marisa poczuła przeszywający, dotkliwy
chłód. Wstała i poprawiła ubranie. Sweter le\ał na podłodze pod oknem. Szybko wciągnęła go na
siebie, ale wcale nie zrobiło jej się od tego cieplej.
Mack stał przy oknie. Obiema rękami opierał się o framugę, a czołem dotykał zamarzniętej
szyby.
Przepraszam mruknął, kiedy wreszcie pozbierał się na tyle, \e mógł wydobyć z siebie głos.
To moja wina.
Niezupełnie, przyznała w duchu Marisa, porządkując łó\ko, \eby \aden ślad nie śmiał
przypomnieć jej o tym, co się tu przed chwilą wydarzyło.
Nic nie szkodzi powiedziała głośno z udaną obojętnością. Znie\yca zawsze doprowadza
ludzi do obłędu.
Znie\yca nie ma z tym nic wspólnego. Mack odwrócił się od okna. Nie chciałem cię
skrzywdzić.
Słucham? Marisa musnęła palcami pogryzione przez Macka wargi. Siłą stłumiona pasja nie
całkiem jeszcze ją opuściła. Nie, to nic takiego.
Umyję się i przebiorę westchnął Mack.
Zatrzymał się tylko po to, \eby podnieść z podłogi stertę ubrań, które Marisa rzuciła tam całe
wieki temu.
Zagrzałam ci wodę do mycia.
Niepotrzebnie uśmiechnął się do niej z przymusem. Przyda mi się zimny prysznic. To twoja
[ Pobierz całość w formacie PDF ]