[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jednego esemesa. Wszystkie od Harry'ego.
Najpierw oddzwoniła pod numer, z którego dzwoniono ostatnio. Ktoś
odebrał już po pierwszym dzwonku.
- Tato, to ja. Dzięki Bogu! Tak się martwiłam. - Charlotte! Gdzie jesteś?
- Jack i ja...
Ugryzła się w język, drętwiejąc. To nie ojciec. Ojciec nie nazywał jej Charlotte,
odkąd skończyła drugą klasę.
- Charlotte? Kochanie, jesteś... Rozłączyła się z jękiem rozpaczy.
- Jedz, Jack Jedz! Spełnił polecenie.
- Co się stało?
- Ktoś udawał Harry'ego. Chciał wiedzieć, gdzie jestem.
- Sprawdz wiadomości.
Wcisnęła przycisk. Na dzwięk głosu ojca odetchnęła z ogromną ulgą.
Charłey, jest małe opóznienie. Mam nadzieję, że zdążę na pózną kolację.
Kocham cię.
Odsłuchując drugą wiadomość, zmarszczyła brwi.
Charley, sytuacja się skomplikowała. Wyjaśnię ci wszystko na miej-
scu. Posłuchaj... Bądz ostrożna. Zostań z Jackiem. Nie ufaj nikomu
nieznajomemu. Mój samolot przylatuje na Dulles dziesięć po siódmej.
W trzeciej i ostatniej wiadomości wyraznie słyszała panikę w jego głosie.
Gdzie jesteś? Wsiadam do samolotu w Paryżu. Kiedy odsłuchasz wiadomość,
zaraz zadzwoń, żebym wiedział, że wszystko z tobą w porządku.
Potem przeczytała esemesa.
GREEN LANTERN, EWAKUACJA DO SZKOCJI
Ich tajemny szyfr. Wpatrywała się w te słowa, mając wrażenie, że nagle z
wnętrza samochodu wypompowano całe powietrze.
- Coś nie tak?
- Zmiana planów. Jedziemy na Wzgórze Kapitolu. Do Szkocji... do hotelu St.
Regis.
W drodze wyjaśniła mu znaczenie zakodowanej informacji. Kiedy skończyła,
mąż zerknął na nią.
- To jakiś dowcip?
- Raczej nie. Harry nigdy by tego nie napisał, gdyby nie chodziło o coś
poważnego.
- Może to nie on wysłał wiadomość? Zmroziła ją ta myśl, ale tylko na
moment.
- Nie, nikt inny nie mógł znać naszego kodu. Nawet matka nie znała całego.
To na pewno od Harry'ego.
- Nie widzę w tym sensu. Uznałbym to za jakąś konspiracyjną grę
towarzyską, ale twierdzisz, że to prawda. - Perez zatrzymał samochód przed
hotelem. - Twój ojciec jest szpiegiem czy co?
Z rozmachem otworzyła drzwi.
- Zaczekaj. Zaraz wracam.
Po chwili przywitała się z recepcjonistą. Wyciągnęła z portfela zdjęcie
Harry'ego. Człowiek za ladą przyjrzał się fotografii spod zmrużonych powiek
i skinął głową.
- Tak, był tu. Szukał jakiejś kobiety. Przypuszczam, że pani. Poszedł zaczekać
w barze.
Podziękowała mu i pobiegła do holu. Od razu jednak zorientowała się, że ojca
nie ma.
Skręciła do baru. Barman był zajęty obsługiwaniem klientki, olśniewająco
pięknej rudowłosej kobiety. Gdy czekała, aż skończy, jej uwagę przykuł ekran
telewizora za barem. Nadawano wiadomości. Strzelanina na Dulles. Ofiarą
był policjant. Ziarniste zdjęcie podejrzanego.
Harry. To niemożliwe.
- Czym mogę służyć?
Spojrzała na barmana. Trzymała w ręku fotografię ojca, zamierzając zapytać,
czy barman go widział i czy może wie, dokąd poszedł. Zmieniła jednak
zdanie, przecząco pokręciła głową i wsunęła zdjęcie do kieszeni. Nie mogła
ryzykować, że rozpozna Harry'ego i podniesie alarm.
- Nie, dziękuję. Przypomniałam sobie właśnie... Przepraszam.
Wyszła szybkim krokiem, czując na sobie wzrok barmana. Mijając recepcję,
spojrzała w stronę siedzącego za ladą mężczyzny. Rozmawiał przez telefon;
na jej widok szybko odwrócił oczy.
Gdyby ci bandyci dostali to, czego szukali, nie złożyliby jej wizyty w szpitalu.
To była dobra wiadomość.
Była też zła wiadomość. Harry'ego poszukiwano w związku z morderstwem
policjanta. Ten fragment bajeczki agenta okazał się prawdziwy.
Policja na pewno już wiedziała, kim jest, gdzie pracuje i mieszka. I gdzie
mieszka Charley. Zbierano nazwiska przyjaciół i współpracowników. Harry
nie będzie mógł korzystać z kart kredytowych ani swojej komórki. Będzie
miał zakaz wstępu do własnego domu i wsiadania do własnego samochodu.
Zcigają go dwie grupy - fałszywa i prawdziwa policja.
Mąż z kwaśną miną czekał na nią przed wejściem do hotelu.
- Udało się?
- Był tu. Już go nie ma.
- Słuchałem wiadomości w radiu i...
- Wiem - przerwała mu. - Widziałam w telewizji. W barze. Podbiegli do
swojego bmw i wskoczyli do środka.
- Może to byli prawdziwi agenci?
- Wykluczone - odparła. - Mama mieszka niedaleko. Może się z nią
kontaktował.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]