[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cholerną lawendą. I mam dwóch synów, którzy są nastolatkami, co
znaczy, że są potwornie egoistyczni i dobrze im zrobi, jak poświęcą
trochę czasu dla innych. Przestań więc się na mnie dąsać.
Pete miał nadzieję, że rozbroi ją tymi szczerymi słowami, ale
ona za wszelką cenę nie chciała okazać, że choć trochę zważa na to,
co on mówi. %7łe zależy jej na nim. Dlatego oświadczyła cierpko:
59
RS
- Nie zatrzymam tego psa.
- Nie?
- Nie - powtórzyła zdecydowanie. - Owszem, opiekowałam się
nim. Ale robiłam to tylko dlatego, że nie chciałam, by go uśpiono.
Teraz jest już z nim lepiej, więc poszukam mu jakiegoś domu i
pozbędę się go wreszcie.
- Dobra, zrób to. Pokaż, jaka jesteś wredna.
- Jestem wredna.
Ta rozmowa była tak głupia, że nie zamierzał jej ciągnąć.
Zamiast tego chwycił ją w ramiona i zaczął całować. Bo co miał
zrobić? Stała tak, z rękami wspartymi na biodrach i patrzyła na niego
wyzywająco.
Zatopił ręce w jej bujnej, wilgotnej czuprynie, przyciągnął ją
mocno do siebie. Oddawała mu pocałunki tak, jakby była najbardziej
samotną istotą na ziemi. Jakby robiła to po raz pierwszy. Jakby
umierała z pragnienia, by ktoś ją dotykał, przytulał.
Pomyślał, że to nie chodzi o niego. Po prostu była zbyt długo
sama. Zagubiona i nieszczęśliwa po śmierci męża. A jego pocałunki i
pożądanie, które czuła, jakby otwierały drzwi zatrzaśnięte przez ból i
cierpienie.
Jednak, choć wiedział to wszystko, przez tę krótką chwilę
napawał się tymi pocałunkami, zapachem jej skóry, westchnieniami
rozkoszy. Aż do chwili, gdy ukąsiła go w szyję.
- Ugryzłaś mnie - powiedział, otwierając raptownie oczy i
patrząc na nią ze zdziwieniem.
- Cóż. Nie jadłam lunchu.
60
RS
- Ugryzłaś mnie, i to całkiem mocno.
- Chcesz powiedzieć, MacDougal, że nie doświadczyłeś nigdy
miłosnych ukąszeń?
- Campbell, ty ze mną flirtujesz! Przecież od czasu, jak wróciłaś
do domu, tylko się na mnie wściekałaś!
- Tak jak na wszystkich, nie bierz tego do siebie. Tymczasem
jednak myślę tylko o tym, by cię schrupać na lunch.
Nie stracił poczucia rzeczywistości. Delikatne promienie słońca
wlewały się przez okna. Widać było cały kurz w pokoju. Ptaki za
oknem śpiewały. Czuć było zapach kiepskiej kawy i świeży aromat
migdałowca dolatujący zza okna. Jednak Pete widział tylko
zmierzwione włosy, smutne oczy, usta obrzmiałe od pocałunków.
Wpatrywała się w niego w napięciu.
- O co chodzi? - spytał łagodnie.
- Może próbuję cię odstraszyć.
- I myślisz, że ci się uda?
Milczała. Potem dotknęła palcem jego policzka.
- Tak, Pete. Nie wiem, dlaczego wciąż mnie całujesz. Nie wiem,
dlaczego starasz się mi pomóc. Musisz wiedzieć, że jestem chodzącą
katastrofą. Nie pasuję do twojego życia, nie ma dla mnie miejsca w
życiu twoich synów. Nie jestem gotowa na żaden związek. Zresztą w
ogóle do niczego się nie nadaję.
- I co z tego?
Na jej ustach pojawił się uśmiech, chyba pierwszy spontaniczny,
jaki u niej widział.
61
RS
- Nie żartuj sobie ze mnie. Mówię poważnie. Jeżeli nie
zrezygnujesz, możesz mieć kłopoty. Więc następnym razem dobrze
się zastanów, nim znów będziesz chciał mnie pocałować.
Powoli wyswobodziła się z jego ramion, odwróciła się i po
prostu wyszła z domu. Siatkowe drzwi cicho zatrzasnęły się za nią.
Stał ogłupiały, nie wiedząc, co ma ze sobą począć.
62
RS
ROZDZIAA PITY
Wszystko szło zle przez okrągły tydzień i Camille była
przekonana, że to przez Pete'a. Wyprowadził ją z równowagi. Nie
dość, że jej idol z dzieciństwa przemienił się w mężczyznę, który był
nią wyraznie zainteresowany, to jeszcze fascynacja okazała się
wzajemna.
Była przekonana, że to nic poważnego. Musiała się tylko od
niego zdystansować. Dlatego próbowała kryć się w domu, jak robiła
przez pierwsze tygodnie po powrocie, ale teraz trudno było tak
postępować. Nieszczęsny pies wymagał opieki i trzeba było mu
poświęcać dużo czasu. Lawenda też nie mogła rosnąć tak, jak sama
chciała. A synowie Pete'a wciąż przychodzili, by jej pomagać.
Camille szła drogą prowadzącą z domu siostry do jej sklepu
 Ziołowa Oaza". Chmury zaczęły się zbierać już przed południem, a
teraz gnały po niebie, zapowiadając deszcz. Ponieważ Camille
musiała zejść z pola w obawie przed burzą, uznała, że to dobra pora,
by poszukać siostry i rozmówić się z nią.
Miała nadzieję, że zastanie Violet samą, ale gdy wetknęła głowę
przez drzwi, zauważyła co najmniej trzy osoby rozglądające się po
królestwie siostry, nie mówiąc już o licznych kotach.
Na dzwięk obcych głosów natychmiast się wycofała i skierowała
do szklarni, ale niestety podążyły za nią dwa persy, które domagały
się pieszczot, ocierając się o jej nogi. Wreszcie pochyliła się, by je
pogłaskać, i mruknęła pod nosem:
63
RS
- Killer, przecież jesteś psem. Dlaczego nie pogonisz tych
cholernych kotów?
Nie musiała oglądać się za siebie, by wiedzieć, że wilczur jest
tuż za nią. Killer wciąż warczał na wszystko i wszystkich z nią
włącznie, ale od kilku dni chodził za nią krok w krok. Nie opuszczał
jej, gdy szła do łazienki, do kuchni, do sypialni. Siedział sobie
cierpliwie i czekał, aż skończy robić to, co właśnie robiła, tak jak
teraz, gdy patrzył, jak głaszcze dwa namolne koty.
Gdy futrzaki się wreszcie odczepiły, Camille wsunęła ręce w
kieszenie dżinsów i zaczęła przechadzać się po pierwszej szklarni.
Zbudowali ją jeszcze jej rodzice. Nie była taka nowoczesna jak ta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •