[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rose postukała w swą kartę magnetyczną, by zwrócić uwagę Lisy, że chce
zapłacić. Zauważyła już wcześniej, że nikt korzystający z baru nie płacił tutaj go-
tówką. Kilka sekund pózniej Lisa podała Rose kartkę. Podpisała się na niej szybko
- tak samo, jak uczynił to Duncan we włoskiej restauracji. Z jednym małym wyjąt-
kiem. Nie spojrzała na sumę... Ale ile może kosztować marchewka z trawą? To
zresztą było bez znaczenia. Wszystko szło dobrze. Rose kontrolowała sytuację
- Dziękuję. - Duncan uniósł szklankę i upił łyk.
Rose z równie światową miną podniosła swoją do ust i...
I odebrało jej dech.
- Ależ to pachnie jak kupa kompostu! - A smakowało jeszcze gorzej.
- Wiem - przychylił się do tej opinii.
- Musi być naprawdę bardzo, bardzo zdrowe.
S
R
- Mam taką nadzieję. - Chwycił głęboki oddech i jednym śmiałym haustem
wypił resztę napoju.
Podziwiała go, że nie zwymiotował. Rozejrzała się po barze w poszukiwaniu
słonych orzeszków, prażonych chrupek lub czekolady... Czegokolwiek.
- Zapewniam cię, że smakuje lepiej niż pachnie - stwierdził Duncan, krzywiąc
się mimowolnie.
Rose śmiało podała mu swoją szklankę.
- Proszę, możesz wypić także mój. Liso, poproszę o zwykły sok pomarańczo-
wy.
Duncan roześmiał się i odstawił jej szklankę na bar.
Niech się śmieje, myślała rozdrażniona. Sok pomarańczowy być może brzmi
pospolicie, ale za to smakuje, jak powinien smakować prawdziwy sok.
- Liso, dla mnie też sok pomarańczowy! - powiedział Duncan, nadal się śmie-
jąc.
Rozśmieszyła go. To był dobry znak. Musiała teraz zachęcić go do mówienia.
To by ich do siebie zbliżyło.
- Opowiedz mi coś więcej o tej kampanii reklamowej, która przysparza wam
kłopotów - poprosiła, gdy Lisa postawiła przed nimi nowe drinki.
- Nie chciałbym cię zanudzać... - Głos Duncana pozbawiony był entuzjazmu.
- Ależ mnie to naprawdę interesuje! - zaprotestowała z ożywieniem. - Jestem
ciekawa, jaki to interes nie idzie, mimo że reklamują go Burke i Bernard.
Duncan oparł łokcie na barze i ponuro popatrzył na szklankę.
- Sieć supermarketów Bread Basket Foods - powiedział zrezygnowanym to-
nem. - Robisz tam może zakupy?
- Nie.
- Podobnie jak reszta mieszkańców Houston. - Westchnął głęboko. - I nie po-
trafię zrozumieć, dlaczego. Mają konkurencyjne ceny. Ośrodki badań opinii pu-
blicznej twierdzą przecież, że cena towaru jest podstawowym czynnikiem warunku-
S
R
jącym wybór sklepu.
- Może powinieneś zmienić sposób reklamy? - zasugerowała, ale zaraz poczu-
ła się głupio.
Cóż ona wie? Przecież Duncan jest profesjonalistą.
- Owszem - przycisnął ręcznik do twarzy - przekonaliśmy ich, by podnieśli
budżet przeznaczony na reklamę. - Głos miał stłumiony, dopóki nie odsunął od
twarzy ręcznika. - Zmieniliśmy charakter kampanii, ale nadal sukcesu nie widać.
Rose pomyślała o wielkim supermarkecie znajdującym się niedaleko jej skle-
pu. Gdy budowano go kilka lat temu, lokalna społeczność ostro protestowała, po-
nieważ architektura ogromnego budynku nie pasowała do otoczenia. Po długich
negocjacjach Bread Basket zgodzili się obniżyć na dachu jaskrawe logo, ale plasti-
kowe flagi, muzyka rycząca z głośników i mocno oświetlony parking nadal dener-
wowały mieszkańców.
- Szczerze mówiąc, nie mam nic przeciwko temu, żeby Bread Basket zban-
krutował - powiedziała nieżyczliwie Rose.
- Dlaczego? - obruszył się Duncan.
- Należę do stowarzyszenia miejscowych kupców. Gdy Bread Basket zaczęli
budować, narazili się nam wszystkim. Mimo to większość z nas przynajmniej raz
odwiedziła ich sklep. Gdyby byli tak wspaniali, jak się reklamują, mieszkańcy Vil-
lage mimo wszystko robiliby tam zakupy.
- Nie mogę uwierzyć, że nie ma ludzi, którzy chcą zaoszczędzić pieniądze -
powiedział Duncan, upijając łyk soku.
- A ty robisz zakupy w Bread Basket? - Spojrzała mu w oczy.
- Nie, ale ja niezbyt często w ogóle robię zakupy...
- Dlaczego?
- Po prostu rzadko coś gotuję. - Wzruszył ramionami.
- Ale jeśli musisz coś ugotować, robisz zakupy w Bread Basket? - naciskała.
- Wiem, do czego zmierzasz - nachmurzył się - ale ja nie jestem typowym
S
R
klientem supermarketu. A poza tym, nie mam tego sklepu blisko domu.
- Czy ceny w sklepie, w którym robisz zakupy, są wyższe niż w Bread Ba-
sket?
Duncan poruszył się na stołku i rzucił jej poirytowane spojrzenie. Rose odpo-
wiedziała mu łagodnym uśmiechem.
- Istotnie, są nieco wyższe - przyznał niechętnie. - Mówiłem ci już, że super-
markety Bread Basket mają najniższe ceny w mieście.
- A przecież ośrodki badania opinii uważają, że cena jest najważniejsza przy
wyborze sklepu...
- W porządku - przerwał jej z irytacją - przyznałem już, że ta firma sprawia
nam kłopot. - Wypił ostatni łyk soku. - Nie przywykliśmy do porażek - dodał.
Rose wyczuła, jak bolesne to było wyznanie.
- To nie jest wasza porażka - pocieszyła go. - To wyłącznie porażka Bread
Basket.
- Co masz na myśli?
- Widziałam wasze reklamy i być może dałabym się na nie złapać. Ale praw-
da jest oczywista: zakupy w Bread Basket sprawiają mi za wiele kłopotu.
- Dlaczego?
Obserwował ją przenikliwym wzrokiem; wsłuchiwał się w każde jej słowo.
Rose powoli nabierała pewności siebie. I kto by pomyślał, że to ona - Rose Franklin
- udziela rady Duncanowi Burke'owi!
- Bread Basket oferują korzystne ceny, ponieważ sprzedają produkty w du-
żych opakowaniach - ciągnęła. - Mnie to zupełnie nie odpowiada. Mieszkam sa-
ma... Po co mi dziesięć kilo proszku do prania? A zakup kilku podstawowych arty-
kułów trwa tam nieskończenie długo. Mleko znajduje się z tyłu, chleb po drugiej
stronie, a pomiędzy nimi, na przestrzeni wielkości boiska piłkarskiego, regały z pie-
luchami!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]