[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zabronione, że pociągają za sobą wiekuiste kary i co może większe uczyni na mnie wraże-
nie że im słodsze i bardziej urocze, tym niebo będzie hojniejsze w nagrodzeniu takiego po-
święcenia; ale przyznajcie, iż dla serc naszych, takich jakie nam dano, stanowią one na ziemi
najwyższą szczęśliwość.
To zakończenie wróciło Tybercemu dobry humor. Zgodził się, że to, co mówię, nie jest
zupełnie pozbawione rozsądku. Jedynym jego zarzutem było pytanie, czemu nie trzymam się
tych zasad i nie umiem poświęcić mej miłości w zamian za nagrodę, o której mam tak wyso-
kie pojęcie.
Ach, przyjacielu! odparłem w tym właśnie uznaję swą słabość i nędzę. Niestety!
obowiązkiem moim byłoby postępować tak, jak rozumuję, ale czy mam siłę? jakiejż pomocy
potrzebowałbym, aby zapomnieć o uroku Manon!
Niech mi Bóg odpuści rzekł Tybercy mam uczucie, że się w tobie odrodził duch pa-
nów jansenistów.
Nie wiem, czym jestem odparłem i nie widzę zbyt jasno, czym bym powinien być,
ale stwierdzam na sobie aż nadto prawdę tego, co oni powiadają.
Rozmowa ta zdała się bodaj na tyle, iż odświeżyła w Tybercym współczucie. Zrozumiał,
że w moich wybrykach więcej jest słabości niż złej woli. W dalszym biegu wydarzeń zacny
przyjaciel okazał się tym skłonniejszy do udzielenia mi pomocy, bez której byłbym nieza-
wodnie zginął w nędzy. Jednak niczym nie zdradziłem zamiaru ucieczki. Prosiłem tylko, aby
35
doręczył list; przygotowałem ten list jeszcze przed przybyciem Tybercego, a nietrudno było
znalezć pretekst usprawiedliwiający to zlecenie. Dopełnił go z całą sumiennością; jeszcze
tego dnia Lescaut otrzymał moje pismo.
Odwiedził mnie nazajutrz i przemycił się szczęśliwie pod imieniem brata. Ucieszyłem się
jego widokiem. Zamknąłem starannie drzwi.
Nie traćmy ani chwili rzekłem mów przede wszystkim, co wiesz o Manon, a pózniej
daj radę, jak skruszyć moje łańcuchy.
Upewnił, że nie widział siostry od chwili mego uwięzienia; dopiero po wielu trudach do-
wiedział się o jej i moim losie; parę razy zgłaszał się do Szpitala, ale odmówiono mu wstępu.
Nieszczęsny G*** M*** wykrzyknąłem jakże mi drogo zapłacisz!
Co się tyczy tego oswobodzenia ciągnął Lescaut jest to mniej łatwe, niż sobie wy-
obrażasz. Spędziłem z dwoma przyjaciółmi wczorajszy dzień na oględzinach tego domu; do-
szliśmy do wniosku, iż skoro okna twoje (jak doniosłeś) wychodzą na podwórze otoczone
budynkami, bardzo trudno będzie cię wydobyć. Cela twoja mieści się zresztą na trzecim pię-
trze, a nie możemy wprowadzić tu drabin ani sznurów. Od zewnątrz nie widzę tedy sposobu.
Trzeba by chyba postarać się o pomoc w samym klasztorze.
Nie odparłem rozpatrzyłem wszystko, zwłaszcza od czasu gdy, dzięki pobłażliwości
superiora, więzienie moje jest mniej ścisłe. Nie zamykają mnie już na klucz, przechadzam się
swobodnie po-krużgankach; cały szkopuł stanowią ciężkie wrota, tak pilnie zamykane w
dzień i w nocy, że niepodobieństwem jest, aby prosta zręczność mogła mnie ocalić.
Poczekaj rzekłem podumawszy chwilę czy mógłbyś przynieść mi pistolet?
Bardzo łatwo odparł Lescaut czyżbyś miał zamiar zabijać kogo?
Upewniłem, że zamiar ten tak bardzo jest ode mnie daleki, iż zbyteczne jest nawet, aby pi-
stolet był nabity.
Przynieś jutro dodałem i czekaj o jedenastej wieczór na wprost bramy z paroma
przyjaciółmi; mam nadzieję, że uda mi się wydostać.
Próżno nalegał, abym mu powiedział więcej. Rzekłem, iż tego rodzaju zamiar nabiera cech
rozsądku, dopiero wówczas, gdy go uwieńczy powodzenie. Prosiłem, by skrócił swą bytność,
iżby tym łatwiej pozwolono mu odwiedzić mnie nazajutrz. Wpuszczono go bez trudności, jak
za pierwszym razem. Wyglądał poważnie, tak że nie było człowieka, który by go nie wziął za
jakąś szanowną osobistość.
Skoro posiadłem narzędzie mej wolności, prawienie wątpiłem już o powodzeniu. Pomysł
był oryginalny i śmiały, ale do czegóż nie byłem zdolny wobec ożywiających mnie pobudek?
Od czasu jak mi było wolno wychodzić z pokoju i przechadzać się po krużgankach, zauwa-
żyłem, iż odzwierny odnosi co wieczór klucz superiorowi, po czym w całym domu zalega
głęboka cisza, świadcząca, że wszyscy udali się na spoczynek. Mogłem bez przeszkody do-
stać się do celi przełożonego. Zamiarem moim było wydrzeć mu klucze strasząc pistoletem, w
razie gdyby się wzdragał; następnie zaś posłużyć się nimi, aby się dostać na ulicę. Niecierpli-
wie oczekiwałem chwili. Odzwierny przyszedł o zwykłej porze, nieco po dziewiątej. Przecze-
kałem jeszcze godzinę, aby się upewnić, że zakonnicy i służba śpią. Ruszyłem wreszcie,
trzymając broń i świecę. Zapukałem do drzwi zrazu łagodnie, aby obudzić ojca bez hałasu.
Usłyszał za drugim pukaniem; myśląc, że to jakiś zakonnik zasłabł i potrzebuje pomocy,
wstał, aby mi otworzyć. Był mimo to na tyle ostrożny, iż spytał przez drzwi, kto to taki i cze-
go żąda. Musiałem wymienić imię; przybrałem ton boleściwy, aby dać do poznania, iż czuję
się niedobrze.
Ach, to ty, drogi synu? rzekł otwierając cóż cię sprowadza tak pózno?
Wszedłem i pociągnąwszy zakonnika w kąt celi, oświadczyłem, iż nie podobna mi się zo-
stać tu dłużej.
36
Noc rzekłem jest bardzo sposobną porą, aby wyjść nie będąc widzianym; spodzie-
wam się, ojcze, po twej życzliwości, że zgodzisz się otworzyć mi drzwi albo użyczysz klucza,
abym je sam otworzył.
Zdumiał się wyraznie. Stał chwilę nieruchomo, patrząc na mnie. Ponieważ nie miałem cza-
su do stracenia, dodałem zwięzle, iż jestem wzruszony dowodami jego dobroci, ale że swobo-
da jest najcenniejszym z dóbr, zwłaszcza dla mnie, któremu wydarto ją tak niesprawiedliwie.
Postanowiłem tedy (ciągnąłem) odzyskać ją tej nocy za wszelką cenę; z obawy zaś, aby mu
nie przyszła ochota wołać o pomoc, ukazałem dość przyzwoitą rację milczenia, którą miałem
za pasem.
Pistolet! rzekł. Jak to! synu, chcesz mi odebrać życie w zamian za względy, które
miałem dla ciebie!
Niech Bóg broni! odparłem. Przypuszczam, iż ojciec ma zbyt wiele rozsądku, aby
mnie zmuszać do tej ostateczności, ale chcę być wolny i jestem gotów na wszystko. Jeśli za-
miar chybi z twej winy, wybiła twoja ostatnia godzina.
Ależ, drogi synu odparł blady, z wylękłą twarzą co ja ci zrobiłem? jaką masz przy-
czynę pragnąć mojej śmierci?
Ech, nie! odparłem zniecierpliwiony. Nie mam zamiaru zabijać cię, ojcze; jeśli
chcesz żyć, otwórz bramę, a zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]