[ Pobierz całość w formacie PDF ]
myślisz, po co tak naprawdę tu przyjechaliśmy?
O, to jest chyba pochlebstwo. Uśmiechnęła się.
Tak, oczywiście. Uniósł się i oparł na łokciu.
Przecież mówiłam, że tak właśnie jest. Jesteś zarozumiały!
Coo? O czym ty w ogóle mówisz!?
Sądzisz, że możesz odsunąć moje myśli od skarbu, kochając się
ze mną, kiedy tylko tego zapragniesz? No cóż, to nie działa w ten sposób.
132
RS
Właśnie widzę wymamrotał. W każdym razie, to jest twoja
strata, twoje nieszczęście.
Jane uniosła się i spojrzała na niego z góry, ciskając pioruny.
To jest najbardziej aroganckie stwierdzenie, jakie w życiu
słyszałam!
Chciałem ci tylko pokazać, co jest w życiu naprawdę istotne!
Uderzył z całej siły pięścią w ziemię. Twoja hierarchia wartości jest
bardzo dziwna.
Doprawdy? A twoim zdaniem najważniejsze jest upewnić się, czy
zaznałam odpowiednio dużo seksu! Bardzo miło z twojej strony, ale już
dziękuję! Następnym razem wcale do ciebie nie przyjdę.
Wróciła do swojego śpiwora, robiąc przy tym dużo zamieszania.
Miała nadzieję, że Jed powie coś jeszcze, ale nie zrobił tego. Nie miała
innego wyboru, jak tylko obrócić się na bok i zasnąć.
133
RS
Rozdział dziesiąty
Masz klapki na oczach powiedział Jed następnego dnia.
Płynęli w dół rzeki. Jane i Garcia w dużej łodzi, a pozostała dwójka
w jednoosobowych kajakach.
Czuła, że chce ją poniżyć w oczach przewodników. Skrzywiła się
niezadowolona.
Nie widzisz, co się dzieje dookoła ciebie.
To złoto wtrącił Garcia. Złoto może doprowadzić do
większego obłędu niż słońce na pustyni. Oślepia ludzi na wszystko inne
wokół.
Mnie to nie dotyczy. Zaczęła się bronić. Mam kilka innych
spraw na głowie.
Chcąc odwieść Jeda od tego tematu, spróbowała uwodzić go
uśmiechem spostrzegła jednak, że zmierzają donikąd. Jed nie chciał
poddać się duchowi przygody. Musiała sama sobie radzić z tym proble-
mem.
Nie ma znaczenia, czy znajdziemy złoto, czy nie. Samo
obserwowanie was jest już wystarczającą atrakcją odezwał się Garcia,
gdy mijali zakręt na rzece.
Miło mi to słyszeć odparł Jed. Co ty na to, żebyśmy
zapomnieli o skarbie i skupili się na wiosłowaniu po tej uroczej rzece?
Nigdy w życiu. Jane zmrużyła oczy.
No właśnie jęknął Jed. Zlepcy. Uśmiechnęła się, patrząc,
jak przyspiesza, zostawiając ich łódz za sobą.
134
RS
Może masz rację powiedziała do siebie, bo nie mógł już jej
słyszeć. Nie widzę niczego złego w pożądaniu.
Słyszał ją Garcia.
Istotnie, nie ma w tym nic złego powiedział. Musisz tylko
bardzo dobrze uważać na to, z czego rezygnujesz. Może się to okazać
bardziej wartościowe niż to, czego pragniesz za wszelką cenę.
Nie jestem głupia, Garcia powiedziała, patrząc na Jeda.
Pozwól, że sam to ocenię. W każdym razie, możesz zyskać coś
jeszcze prócz złota.
A, to ciekawe!
Dam ci plan roześmiał się ale będzie cię to kosztowało twój
udział w skarbie.
Zamrugała, zaskoczona jego propozycją.
Cały mój udział? Bardzo ciekawe, co mi zaoferujesz w zamian?
No... Jeda, oczywiście.
Jeda?! Roześmiała się. W zamian za mój udział? Zupełnie
nie rozumiem, co chciałeś przez to powiedzieć.
Ciągnął dalej, wcale nie zmieszany.
Sprowadzę Kupidyna dla dwojga głupich kochanków,
zagubionych w środku największego lasu tropikalnego. Mogę się założyć,
że zanim znajdziemy skarb, senior Smith zechce, abyś została jego
oblubienicą.
O nie, dziękuję. Roześmiała się serdecznie. Zdecydowanie
wolę swoją część złota.
W porządku. Pamiętaj tylko, że moja oferta jest ciągle aktualna.
Jeżeli zechcesz skorzystać, powiedz mi o tym.
135
RS
A nie spuścisz ceny?
Oczywiście, że nie powiedział z całą powagą.
Rzeka rozszerzyła się w dość spore jezioro. Jed zwolnił, czekając na
pozostałych. Gdy podpłynęli do jego kajaka, uderzył wiosłem w wodę
przy burcie łodzi tak, że ochlapał Jane.
Przepraszam, ale wyraznie potrzebujesz ochłody.
Bardzo dziękuję odparowała. Garcia pokręcił głową i spojrzał
na Esachma.
Hej, amigo.
Eę? mruknął przewodnik.
Muszę cię ostrzec przed nimi.
O, to zbędne. Nie przejmuję się, wszystko widziałem.
Uśmiechnął się złośliwie, sugerując im, że jeżeli mają ochotę robić z siebie
głupców, to nikt im nie będzie w tym przeszkadzał.
No widzisz. Jane spojrzała na Jeda. Myślą, że zachowujesz
się jak dzieciak.
Coo? Dzieciak?! Garcia!
Ja nic nie mówiłem. Garcia założył ręce. Słysząc to, Jed uniósł
wysoko wiosło i uderzył z impetem w powierzchnię wody, oblewając ich.
Garcia otarł twarz i wzruszył ramionami, jakby nic się nie stało.
Popatrz ciągnęła Jane. To jest prawdziwy mężczyzna, nie
będzie się z tobą kłócił.
Garcia popatrzył na nią, dając do zrozumienia, że ma już dosyć tej
rozmowy.
Czas na lunch oświadczył. Zdjął kamizelkę ratunkową i rzucił
ją na dno łodzi. Może jak coś zjecie, to się wam humory poprawią.
136
RS
Jane zrobiła to samo.
O Boże, jak ja tego nienawidzę. Mam nadzieję, że już jej nie
założę.
Będziesz ją nosić bez gadania, dopóki będziemy płynąć tą rzeką!
krzyknął Jed. Pamiętaj, że ocaliła ci życie na wodospadzie.
Ja się nie rozbieram, dopóki nie stanę na suchym lądzie. Przez
całe życie na tej piekielnej rzece nigdy nie czułem się tak bezpieczny jak
teraz, z tym na grzbiecie wyjaśnił Esachmo, klepiąc się po kamizelce i
uśmiechając się. Pomaga mi zwalczyć moje lęki.
Lęki? powtórzyła Jane, zdumiona angielszczyzną Esachmo.
Do czego to doszło w tym pierwotnym świecie!
Wzięła wiosło i zaczęła kierować łódz do brzegu. Esachmo podążał
tuż za nią.
Jed stał w kajaku, starając się ominąć wystającą skałę. Gdy zrównali
się z nim, Garcia wyciągnął swoje wiosło i uderzył w piersi tak, że stracił
równowagę.
Słysząc krzyk, Jane odwróciła się i zobaczyła, jak wpada do wody.
Nie mogła powstrzymać się od śmiechu, widząc, jak się bezradnie miota.
Ale ci się dziś dostaje! wykrzyknęła. Próbował płynąć, ale
koszula, która przy upadku nabrała powietrza, krępowała mu ruchy.
Spróbował złapać się burty łodzi, jednak zle obliczył odległość i ponownie
się zanurzył.
Podaj mi rękę! krzyknął.
Wyciągnęła wiosło w jego kierunku, lecz było już za pózno. Ujrzała
ze zdumieniem, jak idzie pod wodę. Roześmiała się, czekając cierpliwie,
aż się wynurzy. Minęło już kilka sekund.
137
RS
Oooch... Garcia wychylił się, szukając go wzrokiem.
Widzisz go? Jane zaniepokoiła się. Garcia nie odpowiedział.
Zerknął z przestrachem na zegarek.
Dwadzieścia sekund powiedział. Jeda nie było nigdzie widać.
Garcia! Mów, co się dzieje!
Ponownie nic nie odpowiedział. Podniósł dłoń do ucha, jakby czegoś
nasłuchiwał. Minęło następne dziesięć, potem dwadzieścia sekund.
Jane wpadła w panikę.
Co się z nim dzieje?! Wpatrywała się w wodę.
Garcia oznajmił, że minęło pięćdziesiąt sekund.
W tej odnodze rzeki nie ma piranii, prawda? Odwróciła się,
spoglądając mu w oczy.
Nie, nie ma odparł.
Czyżby woda uniosła go z prądem? Spojrzała przed siebie, ale nic
nie dojrzała.
Półtorej minuty.
Nie widzę żadnych krokodyli. Nie zdawała sobie sprawy, że
jej glos uniósł się histerycznie.
Esachmo siedział w swoim kajaku. Sprawiał wrażenie zupełnie
obojętnego. Jane spojrzała na niego wściekła.
Zrób coś! odezwał się Garcia. Teraz i on był niespokojny.
Pchnął energicznie wiosłem, obracając łódz w nadziei, że ujrzy coś pod jej
dnem.
Wychylił się i zanurzył głowę pod wodę, lecz nic nie zobaczył.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]