[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Będziemy musieli improwizować, myślał. Ale jakoś sobie poradzimy. Postanowił nie
zaprzątać już sobie dłużej głowy Resnickiem, Alice, Domem w Egremont i Władcami.
Bez wątpienia nie byłoby całej sprawy, gdyby postąpił zgodnie z ich żądaniem i zastrze-
lił Weinbergera. Z drugiej jednak strony, mogło to nic nie dać. Być może wszystko pro-
wadzi nieuchronnie do jego przedwczesnego odejścia. A potem, utrzymując szczegóły
skandalu w ścisłej tajemnicy w murach Domu, będą twierdzić, że Jim po prostu osza-
lał...
A właśnie czuł się teraz szczególnie rozsądny i zrównoważony. Czyż ponadto nie
wpadł na trop trop kręty, mylny, niewyrazny ukrytych Władców? Podobnie jak
wytropił ukrytą krainę Zmierci, hen, daleko, poza kryształowymi kazamatami oczeku-
jącymi na dusze.
Jeśli nawet nie mogę sprostać intrygom... to mogę stawić czoła Zmierci, szepnął do
siebie. I to jest moja przygoda.
Wjechał na swoje piętro, wszedł do mieszkania i natychmiast schował do walizki
rozpylacz trupiego potu i odtwarzacz. Potem wyglądając oknem przypomniał sobie o
nie przeczytanym jeszcze liście spoczywającym w kieszeni marynarki.
Sięgnął więc do niej wyjmując niezaklejoną kopertę.
List Resnicka zawierał tylko trzy słowa:
Daj mu to .
Jakkolwiek podpisany był tylko inicjałami, charakter pisma Resnicka był nietrudny
do rozpoznania. Pisząc, wyginał litery w ten sam dziwaczny sposób, jak swoje ciało gdy
mówił; zupełnie jakby i litery się jąkały, zaś stojąc spokojnie byłyby nieczytelne.
Jim gapił się w pismo długi czas, bardziej rozbawiony niż zdziwiony. Daj mu to .
110
List był po prostu czekiem in blanco. Niewiarygodne, by na podstawie tak lakonicz-
nej wzmianki ktoś wręczył mu śmiercionośną broń nawet mimo tego, że był prze-
wodnikiem w Domu Zmierci. Och, jak to wyglądało na ukartowane, nawet jeśli Resnick
udawał, że jest przeciwny pozornie spontanicznej propozycji Alice. Na początku był
przeciwny.
Tak, istnieją Władcy i terminatorzy Władców, których lojalność wobec systemu
musi być wszechstronnie i wnikliwie sprawdzona; choćby nawet kosztem przypadko-
wego klienta, a nawet przewodnika...
A, cholera, pomyślał. Pocisk uderza tego, w kogo jest wymierzona broń. Lepiej strze-
lać niż być celem. W sensie metaforycznym, oczywiście. Nigdy serio nie myślał o tym,
by zrobić z broni użytek. Nathan może by tak postąpił, ale Nathan zachowywał się ry-
zykownie w tych sprawach. Był niepewny.
Albo diabelnie pewny.
Wsuwając kopertę do kieszeni Jim ruszył do Oktagonu. Pogwizdywał pod nosem.
Kości rzucone . Kości? Tak, trupia czaszka i piszczele...
Jednak gdy tak szedł, wbrew wcześniejszej decyzji nie potrafił odgonić natrętnych
myśli o Resnicku i zagadkowej z nim rozmowie.
Co, u diabła, wyprawia się w Egremont? W co uwikłani są Resnick, Alice, Urzędnik
Bekker i Zmierć tylko wie kto jeszcze?
Gdyby tylko potrafił dotrzeć do zródła paranoicznej furii Resnicka... Czuł, że tym
zródłem jest... on sam, Jim. To było po prostu śmieszne. W jaki sposób on może być od-
powiedzialny za to, co Resnick mówi lub co sobie wyobraża? A rzeczywiście bliski jest
nerwowego załamania. Mistrz pysznił się przed samym sobą, że tak wysoko zaszedł po
szczeblach hierarchii społecznej, oczekiwał nagrody za swe wspaniałe rządy w Domu.
A tu ta nagła śmierć Normana Harpera stała się przysłowiowym kubłem zimnej wody
wylanym na jego rozgorączkowaną głowę.
A najgorsze było to, że pomimo najprzeróżniejszych układów i stosunków panują-
cych w Domach, tutaj ostatecznym panem życia i śmierci był Resnick. Panem każdego,
nie wyłączając Jima.
Ostatecznym panem Zmierci, zaśmiał się sarkastycznie Jim. Jak mało Resnick wie;
jak niewiele wie każdy z nich. Prawdę znają tylko Jim i Nathan. Tylko oni pogonili za
Zmiercią. Tylko oni dotarli w tamtą krainę.
Jakkolwiek toczy się tutaj jakaś niezwykle skomplikowana gra polityczna, to z całą
pewnością żadna z sił uwikłanych w tę rozgrywkę nie orientuje się, jakie jest rzeczywi-
ste oblicze Zmierci. Gdyby jakaś grupa poznała Zmierć, a mimo to nadal utrzymywała
Domy, byłoby to potworne. Resnick wierzy, że jest z tych czy innych racji politycznych
kuszony, toteż uczyni wszystko, by sprostać zadaniu i nie stać się tylko przynętą...
A inni ludzie? Inni posłuchają. Zapewne. Chyba.
111
Gdy Jim kroczył dziedzińcem rozciągającym się przed gmachem Oktagonu, obuwie
głośno chrzęściło na żwirze. Skłoniło go to do zastanowienia się nad wytrzymałością
butów na twardszym terenie. Nie czuł jednak ostrych, drobnych kamyków przez gumo-
wą podeszwę, toteż uznał, że to obuwie wystarczy.
Zgłosił się przy głównym biurku. Służbę pełniła ta sama urzędniczka, co poprzednio,
ubrana w biały mundur. Ale do gabinetu Bekkera prowadził go już inny goniec.
A, to znowu ty niezbyt gościnnie przywitał go Bekker.
Jim wyciągnął nad blatem biurka dłoń z kopertą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]