[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystko daje ci równowagę. Ale czasami człowiek
WYSPA KWIATÓW
89
musi przejechać się górską kolejką, skoczyć na spado
chronie czy rzucić się w fale oceanu. Adrenalina nadaje
życiu sens. Sztuką jest utrzymanie równowagi.
Tak, pomyślała Laine. Vanessa nigdy nie opanowała tej
sztuki. Ciągle szukała nowych wyzwań, ale nigdy nie
potrafiła się cieszyć tymi, w których akurat uczestniczyła.
A ja być może przesadzam w drugą stronę, myśląc zbyt
wiele o stabilizacji. Za dużo książek, a za mało działań.
- Od lat nie jechałam kolejką górską. - Uśmiechnęła się
do niego. - Można powiedzieć, że najwyższa pora na to.
Spójrz! - Przytknęła nos do szyby. - Te złowrogie mgły
wyglądają jak żywcem wyjęte z Makbeta". Chciałabym
zobaczyć błyskawicę, Dillon. Naprawdę chciałabym.
Uśmiechnął się na widok pożądliwego oczekiwania
na jej twarzy.
- Zobaczymy, co da się zrobić.
Samolot wytracał wysokość. Chmury po chwili zu
pełnie zniknęły. Ich oczom ukazała się ziemia zmoczona
deszczem i pełna świeżych kolorów. Kiedy wylądowali,
Laine czuła się jak dziecko, które nie dostało wymarzo
nej zabawki.
- Za kilka dni znów cię zabiorę, jeśli będziesz chcia
ła - powiedział Dillon, kierując samolot w stronę han
garów.
- O tak, proszę. Bardzo bym chciała. Nie wiem, jak
ci dziękować...
- Odrób pracę domową - polecił, wyłączając silniki.
- Dam ci kilka książek, żebyś mogła poczytać o przy
rządach pokładowych.
- Tak jest! - Odparła z podejrzaną pokorą, co spra-
90 NORA ROBERTS
wiło, że Dillon przyjrzał się jej uważnie, nim wyskoczył
z samolotu.
Brak doświadczenia sprawił, że wysiadanie zajęło Lai
ne więcej czasu. Dillon wykorzystał to i wyciągnął ją, nim
uporała się z tym sama. Stali blisko siebie w zacinającym
deszczu. Opierał dłonie o jej talię. Przez przemoczoną
bluzkę czuła ciepło jego ciała. Ciemne kosmyki włosów
opadły mu na czoło. Czuła się w jego ramionach tak pew
nie, jakby była w nich od zawsze. I jakby na zawsze miała
już w nich pozostać. Fala miłości zalała jej serce.
- Mokniesz - szepnęła, przykładając dłoń do jego
twarzy.
- Ty również.
- Nie zwracam na to uwagi.
Westchnąwszy, Dillon oparł brodę na jej głowie.
- Miri mnie zabije, jeśli przeze mnie się przeziębisz.
- Nie jest mi zimno - mruknęła, czując się cudownie
z powodu ich bliskości.
- Ty drżysz. - Niespodziewanie Dillon przyciągnął ją
do swego boku i ruszył przed siebie. - Idziemy do mojego
biura. Musisz wyschnąć, zanim wrócimy do domu.
Deszcz przestał padać, promienie słońca wyjrzały
zza chmur. Laine spojrzała w stronę budynku, w którym
mieściło się biuro Dillona. Z uśmiechem odrzuciła mo
kre kosmyki włosów z oczu i wyswobodziła się z uści
sku Dillona.
- Zcigamy się! - krzyknęła i popędziła po mokrej
ziemi.
Złapał ją tuż przy drzwiach, śmiejąc się i z trudem
łapiąc oddech. Laine z lekkością otoczyła rękami jego
WYSPA KWIATÓW 91
szyję. Zmiali się teraz razem. Czuła się jak młoda, głu
piutka i bezgranicznie zakochana dziewczyna.
- Ale jesteś szybka - zauważył Dillon.
Odchyliła głowę, żeby odwzajemnić jego uśmiech.
- Kiedy żyjesz w klasztorze, uczysz się być szyb
kim. Wyścig do łazienki jest brutalny.
Dillon sprawdził wiadomości, zamienił kilka zdań ze
swoją sekretarką, po czym zabrał Laine z powrotem do
domu.
Słońce właśnie zachodziło, kiedy usadowiła się na
werandzie w towarzystwie Dillona i ojca.
Niebo wyglądało oszałamiająco. Intensywny tropi
kalny błękit zmieniał się w złoto i purpurę. Niskie kłę-
biaste chmury mieniły się odcieniami różu i fioletu. Za
padał zmrok i świat wokół wyglądał jak senne marze
nie. Laine siedziała cicho w wiklinowym fotelu, myśląc
o minionym dniu. W tle słyszała rozmowę mężczyzn.
Po raz pierwszy w swoim dorosłym życiu czuła, że jest
psychicznie i fizycznie zrelaksowana.
Kapitan wstał, mówiąc coś na temat przygotowania ka
wy, i wszedł do domu. Laine uśmiechnęła się do niego,
kiedy ją mijał. Podkuliła nogi i spoglądała na pierwsze
gwiazdy, pojawiające się właśnie na niebie.
- Jesteś dziś bardzo cicha. - Dillon odchylił się na
krześle i Laine usłyszała dzwięk jego zapalniczki.
- Właśnie myślałam o tym, jak tu pięknie - wes
tchnęła z zadowoleniem. - To jest chyba najcudowniej
sze miejsce na świecie.
- Piękniejsze niż Paryż?
92 NORA ROBERTS
Słysząc, jak szorstko to powiedział, odwróciła się
i popatrzyła na niego pytająco. Blask księżyca oświetlał
jej twarz.
- Jest zupełnie inne niż Paryż - odpowiedziała. -
Niektóre miejsca w Paryżu z wiekiem nabrały szlachet
nego piękna. Inne są eleganckie i dostojne. Paryż jest
jak kobieta, której często mówią, że jest czarująca. Ale
tutaj piękno jest bliższe natury. Ta wyspa jest wiecznie
młoda i niewinna.
- Wielu ludzi męczy niewinność. - Dillon zaciągnął
się głęboko.
- Pewnie to prawda - zgodziła się, zastanawiając się,
dlaczego Dillon jest taki zdystansowany i krytyczny.
- W tym świetle wyglądasz zupełnie jak twoja matka
- powiedział nagle.
Laine poczuła, że przeszył ją chłód.
- Skąd ty to możesz wiedzieć? Przecież nigdy nie
spotkałeś mojej matki.
- Kapitan ma jej zdjęcie. - Dillon odwrócił się do
niej, ale jego twarz pozostawała w mroku. - Przypomi
nasz ją w każdym calu.
- Z całą pewnością. - Kapitan pojawił się z tacą za
stawioną kubkami z kawą. Postawił ją na okrągłym sto
liku, wyprostował się i przyjrzał Laine. - To niezwykłe.
Zwiatło pada na ciebie w taki szczególny sposób albo
masz taki szczególny wyraz twarzy. Nagle zmieniasz się
w swojÄ… matkÄ™ sprzed dwudziestu lat.
- Nie jestem Vanessa. - Laine wstała gwałtownie ze
swego krzesła, a jej głos trząsł się z wściekłości. -I nie
jestem taka jak Vanessa. - Azy napływały jej do oczu,
WYSPA KWIATÓW 93
co pogłębiało jej rozpacz. Ojciec patrzył na nią ze zdu
mieniem. - Nie jestem taka jak ona. Nie chcę być z nią
porównywana. - Wściekła na obu mężczyzn i na siebie
samą, odwróciła się i wyszła, trzaskając przeszklonymi
drzwiami. Biegnąc po schodach, wpadła na Miri. Wy
jąkała słowa przeprosin, dobiegła do końca schodów
i zniknęła w swoim pokoju.
Zdenerwowana Laine robiła trzecie okrążenie wokół
swojego pokoju, kiedy weszła Miri.
- Co ma znaczyć to bieganie i trzaskanie drzwiami
w moim domu? - zapytała, krzyżując ręce na obfitym
biuście.
Laine opadła na łóżko i rozpłakała się, choć bardzo
starała się zapanować nad łzami. Miri podeszła do niej,
szepcząc coś w swoim języku, i przytuliła ją.
- Cały Dillon - mruknęła, kołysząc Laine.
- To nie przez Dillona - wydusiła Laine. Ten mat
czyny uścisk był dla niej czymś nowym i przytłaczają
cym. - To przez... to przez nich obu. - Poczuła, że
brakuje jej tlenu. - Nie jestem do niej podobna, Miri.
Nie jestem do niej podobna ani trochÄ™.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]