[ Pobierz całość w formacie PDF ]
znajdowała się załoga złożona z 80 marynarzy, prócz niej 14 pasażerów, astronomów, przyrodników i ich sztab.
Statek zabrał odpowiednią ilość żywności i wyposażenie na osiemnaście miesięcy oraz 10 dział lafetowych i 12
mniejszych armat. Pod pokładem umieszczono poriadto dziesiątki olbrzymich beczek z kiszoną kapustą, pastą
bulionową, marmoladą z marchwi i słód istny sklep jarzynowy. Marynarze krzywią się istotnie, nie było to
zbyt imponujące. Gdy 13 listopada Endeavour" zawija do Rio de Janeiro, trudno wytłumaczyć rezydującemu
tam wicekrólowi portugalskiemu, że ma do czynienia z jednostką marynarki angielskiej, a nie z jakimś statkiem
handlowym.
Po kilkutygodniowym odpoczynku w cudownym porcie Ende- avour" ruszyła w dalszą podróż i popłynęła
wzdłuż wybrzeża na południe. W połowie stycznia 1769 opłynęła w rekordowym czasie Przylądek Horn, a w
osiem tygodni pózniej, 11 kwietnia 1769, wynurzyły się z morza góry Tahiti. Pierwszy cel podróży został osiąg-
nięty..
Cookowi kamień spadł z serca. Ponieważ nie miał na pokładzie chronometrów, owych szczególnie
dokładnych zegarów, które właśnie w tym czasie zostały wynalezione przez Francuzów, ale były taką samą
rzadkością jak niedawno temu sporządzone sekstanse lustrzane, musiał oznaczać położenie statku bardzo
skomplikowanym sposobem astronomicznym. Przy tej metodzie błędy były prawie nieuniknione. Szczęśliwym
trafem dotarł jednak od razu do Tahiti W jego dzienniku okrętowym nie ma oczywiście ani słowa o troskach,
które go nieraz trapiły. Westchnienie ulgi dobywa się z jego piersi, gdy notuje, że do tej pory nie było ani
jednego wypadku szkorbutu. Z okazji lądowania w Zatoce Królewskiej (dzisiejszej zatoce Matavay) tak pisze:
Czwartek, -13 kwietnia 1769. Zawinąłem o piątej godzinie rano do Zatoki Królewskiej i rzuciłem kotwicę
na głębokości 13 sążni (24 m). Tylko bardzo niewielu ludzi było zapisanych na liście chorych, i to z powodu
drobnych dolegliwości. Z początku nie chcieli jeść kwaszonej kapusty, dopóki nie chwyciłem się środka, który u
marynarzy, jak widziałem, zawsze prowadzi do celu. Kazałem mianowicie codziennie podawać kwaszoną
kapustę na stół kapitański, częstowałem nią oficerów, a reszta załogi mogła jeść tyle kwaszonej kapusty, ile
chciała, albo też wcale jej nie jeść. Nie upłynął tydzień, a trzeba było każdemu odmierzać należną porcję.
Marynarz ma bowiem tę właściwość, że będzie zawsze szemrał na to, co mu się daje, choćby było nie wiedzieć
jak pożyteczne. Ale skoro tylko zobaczy, że przełożeni rzecz tę cenią, wyda mu się najlepszą w świecie."
Cook zapisał to spostrzeżenie po ośmiu miesiącach podróży, a na pokładzie, jak już podaliśmy, nie było ani
jednego wypadku szkorbutu. Rzecz niezwykła! Usuwa to u niego chwilowo na dalszy plan wszelkie inne
wrażenia. Dopiero po kilku dniach notuje w dzienniku okrętowym: Cała sceneria sprawia wrażenie, jak gdyby
pochodziła z poetycznych baśni opowiadających nam o Arkadii." Trzezwy Yorkshirczyk, widocznie
niezadowolony z tej nazbyt osobistej uwagi, wydaje równocześnie następujący rozkaz dzienny: Rozkazuję:
1. Zjednywać sobie wszelkimi godziwymi sposobami przychylność tubylców i obchodzić się i nimi z jak
największą życzliwością.
2. Wyznaczyć jednego lub kilku ludzi, którzy będą odpowiedzialni
za nabywanie od tubylców żywności, owoców i innych płodów rolnych. %7ładnemu oficerowi, marynarzowi lub
innemu członkowi załogi nie wolno bez mego specjalnego zezwolenia uprawiać handlu jakimikolwiek środkami
żywności, owocami lub innymi produktami.
3. Każdy, kto otrzyma polecenie wyjścia na ląd, winien ściśle je wykonać. Jeżeli z powodu niedbalstwa zgubi
lub pozwoli sobie ukraść broń lub narzędzia, będzie musiał pokryć pełną ich wartość. Ponadto spotka go
kara stosownie do stopnia przewinienia.
4. Tak samo karany będzie każdy schwytany na sprzeniewierzeniu, wymianie lub oferowaniu jakiegokolwiek
przedmiotu należącego do wyposażenia okrętu.
5. %7ładnego żelaza lub przedmiotu żelaznego, żadnych części odzieży i innych potrzebnych lub pożytecznych
przedmiotów nie wolno wymieniać na nic innego, jak tylko na żywność."
Rozkaz ten jest z wielu względów pouczający. Ujawnia on problemy, nad jakimi zastanawiał się Cook, gdy
Tahiti wyłoniło się przed nim z morza. Przede wszystkim należało nawiązać przyjazne stosunki z tubylcami.
Cook wiedział aż nazbyt dobrze, jak łatwo marynarze, zabijaki w gorącej wodzie kąpane, pociągali za cyngiel.
Pamiętał doskonale opis podróży swego poprzednika Wallisa. Zaszły wtedy podczas lądowania pożałowania
godne wypadki, Anglicy strzelali, na wybrzeżu leżeli zabici i ranni. To nie powinno się powtórzyć. Musi
postawić sprawę jasno. Jeżeli się coś takiego zdarzy, nie tylko nie będzie bronił swych ludzi, lecz karał surowo.
Następnie należało nabyć jak największe ilości owoców i płodów rolnych. Czekała ich daleka podróż i
ciągle groziła zmora szkorbutu. Zapewne, kwaszona kapusta była bardzo pożyteczna. Ale tylko ten, komu przez
trzy ćwierci roku podają ją codziennie jako główne danie, może zrozumieć, jak niesłychanie ważna jest odmiana
w posiłkach. Cook nie mógł dopuścić do tego, aby mu pomieszał szyki dziki" handel wymienny) który
wywołuje niesnaski i powoduje wzrost cen. Los jego wyprawy zależał, być może, od tego, czy będzie w tej
sprawie twardy i nieugięty.
On sam chyba miał wątpliwości, czy potrafi przeprowadzić punkty 4 i 5 swego rozkazu. Analizując
meldunki Wallisa, uświadomił sobie, że tu grozi główne niebezpieczeństwo. Wallis nie uporał się z tymi
problemami i przekreślił swoją karierę. Jemu, Cookowi, nie
śmie coś takiego się zdarzyć. Ale naturalnie i on nie mógł powstrzymać biegu świata, a cóż dopiero cofnąć go.
Przede wszystkim jednak nie wolno mu było pisnąć ani słówka o tym, co wiedział.
Wiedział mianowicie, że ludzie na Tahiti żyją jeszcze w epoce kamiennej, ale poznali już w pełni wartość i
znaczenie techniczne metali, a zwłaszcza żelaza, i szaleją wprost za żelaznymi gwozdziami. 19 marca 1767
Wallis rzucił kotwicę u wybrzeża Tahiti. Już nazajutrz Brytyjczycy zakupywali wszystko, co chcieli, za
gwozdzie świnie, banany, bataty, orzechy kokosowe, kury, a nawet psy, uchodzące u dzikich za wielki
przysmak.
Tubylcy, naiwne dzieci przyrody, zastanawiając się głęboko, na jakim nieznanym gatunku drzew
[ Pobierz całość w formacie PDF ]