[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ozdobne kolumny. Wystawały przed mur na tyle, iż wklinowawszy się między dwie z nich i
przenosząc ciężar ciała z ramion na obnażone kolana, Cymmerianin zdołał wspiąć się pod
szczyt fasady. Następnie zacisnął potężne dłonie na rzezbionym karniszu nad głową i
podciągnął się do jego skraju. Rozejrzawszy się, czy nigdzie nie widać strażników, wspiął się
wyżej i ukrył w głębokim cieniu pod parapetem. Przeczekał tam w bezruchu, aż przejdzie
patrol wartowników, po czym jak cień polującej sowy przekradł się do centralnego
zwieńczenia pałacu. Wspinaczka była tu o wiele łatwiejsza dzięki ornamentalnej balustradzie
i kratom dla pnączy. Po paru chwilach dotarł do balkonu komnaty sypialnej księżniczki.
Wewnątrz panował zupełny mrok, Conan dostrzegł jednak poruszenie zasłon  i
majaczący w ciemnościach owal twarzy. Po chwili z ulgą stwierdził, że to Afriandra.
Dziewczyna w bladej jedwabnej koszuli nocnej nie mogła rozpoznać go w mroku, lecz gdy w
końcu przyjrzała się przybyszowi, rozsunęła zasłony i z gracją wsunęła mu się w ramiona.
 Odpoczywałam  szepnęła.  Zniłeś mi się. Czułam, że przyjdziesz.
 Na Croma, rzeczywiście musisz być wróżbitką, bo zachowywałem się cicho 
odpowiedział, wsunął jej dłoń pod brodę i zajrzał w twarz.  Teraz także widzisz przyszłość?
 Trudno powiedzieć& Co chwila nachodzi mnie dziwne uczucie, ale nie
dostrzegam niczego niezwykłego.
 Wiem, że rano zemdlałaś. Czujesz się już lepiej?  Przesunął dłonią po jej czole,
by sprawdzić, czy nie ma gorączki.  Pamiętasz, co cię tak wzburzyło?
 To samo, co przedtem, podczas wizyty Anaksymandra& chociaż nie, tym razem
było jeszcze straszniejsze. Pielgrzymów z Sarku spotka jakieś potworne nieszczęście.
Widziałam, jak pochłaniają ich płomienie. Ich skóra była sczerniała i pokryta pęcherzami, a
ciała zamieniły się w dymiące, pokręcone szczątki.  Głos dziewczyny zadrżał. Zadygotała
w ramionach Cymmerianina.  Co gorsza, gdy rozejrzałam się wokół, zobaczyłam, że ta
sama pożoga pochłania rodowitych Qjaran, ludzi, których dobrze znam! Tuż potem miałam
wrażenie, że mury miasta oddalają się ode mnie w szalonym pędzie. Czułam, że znalazłam się
zupełnie sama na wietrznym pustkowiu. Padał na mnie z góry wielki, ciągle rosnący cień.
Bałam się rozejrzeć& potem chyba zemdlałam.
Zadrżała ponownie i przytuliła się impulsywnie do Conana. Cymmerianin objął ją
silniej ramionami, zastanawiając się nad jej wizją.
 Istotnie, przykro się robi, gdy człowiek patrzy na owrzodzenia, pęcherze i rany
biedaków z Sarku. Niczego więcej nie potrzeba, by niejedna szlachcianka się popłakała. Może
tym razem po prostu zaszkodził ci trunek. Byłaś zmartwiona&
 Nie, Conanie! Jestem pewna, że to było ostrzeżenie od bogini!  Afriandra
odsunęła się do Cymmerianina, przyglądając się, jak zareaguje na jej słowa.  W moich
widzeniach pełno jest złowieszczych zwiastunów, jak nad zdychającym na pustyni osłem.
Sark i wszystkich jego mieszkańców czeka straszliwe przeznaczenie& a może nie jego, lecz
Qjarę?! Sama nie wiem!
 No już, wszystko będzie dobrze, dziewczyno  pocieszył ją Conan, chociaż sam
poczuł przypływ nieokreślonego strachu  dreszcz obawy przed tą ognistą zagładą, której
podmuch omiótł księżniczkę.
Tymczasem Afriandra wciągnęła go do wnętrza komnaty. Tuliła się do niego zrazu z
rozpaczą, pózniej coraz namiętniej& jak gdyby jutro miało nie nadejść.
Conan opuścił pałac inną drogą. Dostał się na niski fragment gładkiego muru,
pozwalającego na bezpieczny skok na miękką murawę. Znalazł się dzięki temu obok
zamkniętej, lecz niestrzeżonej furtki przy świątyni Sadity. Wspiął się na nią i dostał na
znajomy dziedziniec z sadzawką z liliami. W tym samym miejscu Afriandra wyznaczyła mu
pierwsze spotkanie. Wówczas dziedziniec zalany był blaskiem księżyca, lecz obecnie
panowały na nim zupełne ciemności.
Tu właśnie zaczaili się jego nieprzyjaciele.
 Hej, do mnie!  rozległ się z drugiej strony sadzawki odbijający się echem ostry
głos.  To cudzoziemiec!
Chociaż Conan zerwał się do biegu, natychmiast zorientował się, że niewidoczny
przeciwnik zagradza mu drogę. Był to wysoki, harmonijnie zbudowany mężczyzna bez zbroi,
w sandałach i lekkiej tunice świątynnego wojownika.
 Zatrzymaj się i czekaj na słuszną karę!
Przeciwnik uniemożliwił Conanowi okrążenie sadzawki. W jego przenikliwym,
młodzieńczym głosie brzmiała ta sama nuta żołdackiej arogancji, którą Conan tak
bezgranicznie pogardzał u Zajusa.
 Boisz się sprawiedliwości bogini?  zawołał przeciwnik, potrząsając drugim,
doskonale wyostrzonym jak u wszystkich szermierzy Sadity mieczem.
Cymmerianin błyskawicznie wyszarpnął zza pasa swój ilbarsyjski nóż. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •