[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zaraz wyleciałam go szukać.
 Hej  odezwał się Blake, pojawiając się na mojej drodze.  Nie wyglądasz najlepiej.
Przez całą biologię siedziałam z twarzą w książce. Westchnęłam, zamykając drzwi.
 No, nie jestem w sosie.
 Głodna?  Kiedy potrząsnęłam głową, pociągnął mój plecak.  Ja też nie. Znam
miejsce, bez jedzenia i bez ludzi.
Jak dla mnie brzmi świetnie, bo mój żołądek nie wytrzymałby widoku Dee i Adama
docierających do drugiej bazy przy stole. Okazało się, że Blake'owi chodziło o puste
audytorium. Idealnie.
Usiedliśmy na tyłach, kładąc nogi na oparcie siedzeń przed nami. Blake wyciągnął z
torby jabłko.
 Czy Daemon się wczoraj uspokoił?
Jęknęłam w duchu.
 No.. nie bardzo.
 Tego się obawiałem.  Nastała przerwa, gdy wgryzł się w czerwony, błyszczący owoc.
 Naprawdę nie byłaś w niebezpieczeństwie. Gdybyś nie zatrzymała noża, któryś z nas by
to zrobił.
 Wiem.  Odchyliłam się i położyłam głowę na oparciu.  On po prostu nie chce mnie
widzieć rannej.  I powiedzenie tego mnie bolało, bo wiedziałam, że miał dobre intencje,
ale musi mnie widzieć jako równą sobie. Nie kogoś słabego, potrzebującego ratowania.
 To godne podziwu.  Blake uśmiechnął się zza jabłka.  Wiesz, że nie lubię tego
młotka, ale on się o ciebie troszczy. I przepraszam. Nie chciałem doprowadzić do kłótni
między wami.
 To nie twoja wina.  Poklepałam go po kolanie. Nie byłam zaskoczona lekkim
prądem.  Wszystko będzie dobrze.
Blake pokiwał głową.
 Mogę cię o coś zapytać?
 Jasne.
Zanim kontynuował, wziął kolejny gryz jabłka.
 Czy to Daemon cię uleczył? Pytam, bo pomoże mi to lepiej zrozumieć twoją moc,
jeśli będę wiedział, kto cię zmienił.
Poczułam nagły niepokój.
 Czemu myślisz, że to był on?
Blake spojrzał na mnie znacząco.
 To by wyjaśniało, dlaczego tak blisko jesteście. Ja i mój przyjaciel też byliśmy potem
blisko. Zawsze wiedziałem, gdy był w pobliżu. Byliśmy jak dwie połowy całości. To była
silna... więz.
Nawet armia Arum nie zmusiłaby mnie do przyznania, że to był Daemon.
 Dobrze wiedzieć, ale nie o to chodzi.  Ale i tak nie powstrzymałam ciekawości. 
Powiedziałeś, że byliście blisko. Czy przez to... ci się podobał?
 Co?  Zaśmiał się.  Nie. Byliśmy jak bracia, ale to połączenie  czy co to tam jest 
nie zmusza nas, by coś czuć. To tylko nas zbliża do tego, co nas uleczył. To silniejsze niż
więz rodzinna, ale nic związanego z atrakcyjnością seksualną czy emocjami.
Spuściłam wzrok, zanim mógł zobaczyć falę łez, która paliły mnie w oczy. Zwietnie.
Jestem największą kretynką na świecie. Cały ten czas wypominałam Daemonowi kosmiczne
połączenie, a to nie to przez niego przemawiało.
 No cóż, dobrze wiedzieć.  Nawet dla mnie mój głos zabrzmiał dziwnie.  Ale...
czemu to takie ważne, kto mnie uleczył?
Spojrzał na mnie, jakby wątpił w moje IQ, kończąc jabłko.
 Bo słyszałem, że siła Luxen, który cię uleczył, jest wskazówką do tego, jak silna ty
będziesz. A przynajmniej coś takiego powiedziała Liz. Jej moc i ograniczenia były takie
same, jak u tego, co ją uleczył. Jak u mnie.
 Och.  Cóż, to wyjaśniało, dlaczego wywaliłam w kosmos satelitę. Gdyby Daemon
wiedział, jego ego napuchłoby jeszcze bardziej. Zaczęłam się uśmiechać, ale myślenie o
nim przyprawiało mnie o ból w piersi.
 I dlatego pomyślałem, że to Daemon, ale on jest dość potężny. Bez obrazy, ale ty nie
zrobiłaś niczego nadzwyczajnego, więc...
 Jezu, dzięki?  Zaśmiałam się na jego zmartwione spojrzenie.  Niech będzie, ale to
nie ktoś, kogo byś kiedykolwiek podejrzewał, i tylko tyle ci mogę powiedzieć, okay?
 No dobra.  Uniósł ogryzek jabłka i zmarszczył brwi.  Nie ufasz mi, nie?
Już miałam powiedzieć, że ufam, ale się powstrzymałam. Ktoś zasługiwał na moją
szczerość.
 Nie bierz tego do siebie, ale teraz biorąc pod uwagę wszystko, zaufanie nie
przychodzi mi łatwo.
Blake spojrzał na mnie kątem oka i uśmiechnął się.
 Popieram.
***
Jeśli zobaczę jeszcze jakiś nóż w przeciągu następnych dziesięciu lat, będę
potrzebowała długoterminowej opieki psychiatrycznej. Nie bawiło mnie spędzanie czasu,
kiedy rzuca się we mnie nożem.
Na szczęście udało mi się zatrzymać każdy z nich. A bez Daemona Blake pozostał w
jednym kawałku.
Potem zaczął rzucać we mnie bezpieczniejszymi rzeczami, jak poduszki i książki. Po
kilku godzinach byłam mistrzynią w niejedzeniu materiału. Ale nie pozwoliłam ani razu
książce uderzyć we mnie lub w podłogę. To by było bezczeszczenie.
To wydawało się idiotyczne, zaczynać od noży, a kończyć na poduszkach, ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •