[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bre sny.
%7łołądek trochę jej dokuczał. Pewnie z powodu przeżyć wczorajszego dnia. Posta-
nowiła jednak nie myśleć o wizycie Valentina. Jeśli zdoła nie myśleć o niczym smutnym
i wstać bardzo ostrożnie, to może uda się uniknąć torsji.
Otworzyła oczy, powoli rozejrzała się po pokoju. Pierwszą rzeczą, jaka zwróciła jej
uwagę, był stojący na nocnym stoliku kubek. Z kubka unosiła się para. Obok na talerzy-
ku leżał plasterek sera, dwa krakersy i mała kiść winogron.
R
L
T
Faith usiadła bardzo ostrożnie, żeby nie narazić żołądka na niepotrzebne wstrząsy.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jest zupełnie naga.
- Tino! - zawołała.
Zdumiała się, kiedy wszedł do pokoju, choć dowodów na jego obecność nie bra-
kowało.
- Dobrze się czujesz, picola madre mia? Napij się herbaty, a potem zaprowadzę cię
do łazienki.
Ujmująca była ta jego troskliwość, a jednak...
- Co ty tu robisz, Tino?
- Dbam o ciebie. Nie widać?
- Ale skąd się tu wziąłeś?
- Zostałem na noc.
- Spałeś w moim łóżku?
- Sofa jest trochę za krótka, a poza tym mógłbym nie usłyszeć, gdybyś czegoś po-
trzebowała.
Chwilę trwało, nim dotarło do Faith, że Tino spędził z nią calutką noc. Nie doma-
gał się seksu, tylko był. Na wszelki wypadek, gdyby go potrzebowała.
A więc to nie był sen. Rzeczywiście przespała całą noc w ramionach ukochanego.
- Powiedziałeś, że idziesz do domu.
- Niczego takiego nie mówiłem.
Rzeczywiście. Przypomniała sobie, że pocałował ją w rękę. Pomyślała, że to na
pożegnanie, a potem zaraz zasnęła.
- Napij się herbaty i zjedz coś - Tino się do niej uśmiechnął. - Doktor mi powie-
dział, że powinnaś jeść, nim wstaniesz z łóżka.
- Taylish też mi podawał krakersy i tonik bez bąbelków. - Faith westchnęła. - Zu-
pełnie zapomniałam.
- Jeśli wolisz tonik, to ci przyniosę - Tino jakby trochę posmutniał - ale doktor ra-
dził gorącą herbatę.
- Herbata jest w porządku - zapewniła go Faith.
R
L
T
Valentino wyszedł z pokoju, a Faith wypiła herbatę, zjadła ser i krakersy oraz kilka
winogron. Od razu się lepiej poczuła.
Tino zjawił się w sypialni niedługo potem. Nadal był nie ubrany, w samych tylko
jedwabnych bokserkach. Podniecający jak zwykle, a nawet bardziej.
- Rozebrałeś mnie, kiedy spałam - stwierdziła Faith.
- Gdybym to zrobił, nim zasnęłaś, to pewnie skończyłoby się jak zwykle.
- Nie! - zawołała. - Tylko nie to!
- Dlaczego? - spytał, siadając na skraju łóżka. - Lekarz ci zabronił?
- Nie lekarz - pokręciła głową.
Lekarz mówił, że większość poronień zdarza się w pierwszym trymestrze ciąży, bo
to są takie ciąże, które nie mają szans, więc same się usuwają z organizmu kobiety. Faith
nie chciała tego wszystkiego tłumaczyć kochankowi.
- Więc czemu nie chcesz seksu?
- Oficjalne statystyki mówią, że ponad trzynaście procent naturalnych poronień ma
miejsce w pierwszych trzech miesiącach ciąży. Naprawdę jest ich więcej, bo są kobiety,
które nie zdążą zauważyć, że zaszły w ciążę. Ale nawet gdyby ryzyko wynosiło jeden do
miliona, to ja i tak bym go nie podjęła.
- Jeśli seks mógłby zagrozić ciąży, to z niego zrezygnujemy - oznajmił Tino z peł-
nym przekonaniem. - Dziwię się, że lekarz, który się opiekował Maurą nam tego nie po-
wiedział.
- Bo właściwie nie ma dowodów, że seks rzeczywiście zagraża ciąży.
- A jednak ty wolisz nie ryzykować.
- No właśnie.
- Więc powstrzymamy się od seksu jak długo będzie trzeba - oznajmił z miną
człowieka poświęcającego się dla dobra sprawy. - Odbijemy sobie w noc poślubną.
- Nie będzie żadnego ślubu.
- Zobaczymy. - Wolał się z nią nie spierać, żeby znowu się nie zdenerwowała. -
Trzeba będzie ci pomóc?
- Nie jestem kaleką, Tino. Potrafię się sama umyć.
R
L
T
- Może to i lepiej. Gdybym musiał dłużej patrzeć na twoje nagie ciało, miałbym
spore kłopoty z samokontrolą.
- Ty nigdy się nie zmienisz - westchnęła, a potem się roześmiała.
Faith poszła do łazienki, a Tino przez ten czas ubrał się i odbył kilka ważnych
rozmów przez telefon. Gdy wyszła z łazienki już ubrana i śliczna jak wiosenny poranek
usadził ją na kanapie, sam usiadł obok niej, ułożył nogi Faith na swych kolanach i roz-
począł delikatny masaż stóp.
- Czemu to robisz? - spytała. - Przecież jeszcze nie jestem gruba i nie mam opuch-
niętych nóg.
- Jeśli ci to sprawia przykrość, to przestanę.
- Ani mi się waż. - Faith spiorunowała go wzrokiem. - Jest cudownie.
Valentino uśmiechnął się. Lubiła, kiedy jej masował stopy.
- No więc teraz mi powiedz - zaczął - czemu tak bardzo się boisz poronienia.
Wyraz rozanielenia zniknął z jej twarzy. Posmutniała.
- Ja straciłam wszystkich, których kochałam, Tino. Dlatego nie chcę ryzykować.
- Ale mojej mamy i mego syna nie straciłaś - zauważył. O sobie wolał nie wspo-
minać, bo wcale nie był pewien, czy może się zaliczyć do osób kochanych przez Faith.
- Gdyby życie ułożyło się tak jak chciałeś, to ich też by przy mnie nie było.
- Nieprawda.
- Byłeś zły, kiedy się okazało, że przyjaznię się z twoją mamą i uczę twego syna.
- Byłem wstrząśnięty, a to nie jest to samo. Przyznaję, paskudnie się zachowałem,
ale przecież bym ci ich nie odebrał, nawet gdybyś nie była ze mną w ciąży.
- Nie wiem czemu, ale jednak ci wierzę.
- Cieszę się. Ja naprawdę nie chciałem twojej krzywdy.
- Wiem - pogłaskała go po policzku.
- No więc sama widzisz, że nie wszystkich straciłaś.
- Kilka razy zdawało mi się, że mogę mieć rodzinę, ale nigdy nic z tego nie wy-
chodziło - wspominała Faith. - Najpierw straciłam rodziców, potem rodzinę zastępczą, z
którą mi było dobrze. Ci ludzie chcieli adoptować niemowlę i kiedy im się udało, mnie
oddali z powrotem do sierocińca.
R
L
T
- Coś okropnego. - Tino aż się wzdrygnął.
Faith wzruszyła ramionami, ale było widać, że wspomnienia sprawiają jej ból.
- Kiedy straciłam Taylisha i nasze dziecko... - Przerwała, bo łzy napłynęły jej do
oczu i musiała się ich jakoś pozbyć. - No więc wtedy uznałam, że rodzina nie jest mi
przeznaczona.
- Nietrudno mi to zrozumieć, ale chyba sama wiesz, że to irracjonalne przekonanie.
Wycierpiałaś niemało, ale żyjesz i możesz dać dużo dobrego swym bliskim i jeszcze
więcej od nich wziąć. - Podniósł jej dłoń do ust, pocałował. - Teraz ja jestem twoją ro-
dziną, Faith.
- Nie jesteś - Faith pokręciła głową. - Jeśli donoszę tę ciążę, kiedy uda mi się uro-
dzić dziecko, to dopiero wtedy będę miała rodzinę. Kogoś kto należy wyłącznie do mnie.
- Znowu się rozpłakała. Dopiero po długiej chwili udało jej się dokończyć myśl: - Kogoś
do kogo ja będę należała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]