[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i Antoniego, członków miejscowej konspiracji. Bandyci w niemieckich mundurach otoczyli w nocy
dom, przeprowadzili rewizję i w języku niemieckim poinformowali domowników i aresztowanych, że
dostarczą zatrzymanych do niemieckich władz w Kowlu. Córka Leśniewskiego, Antonina, o świcie
powiadomiła sąsiadów Rakowskich, że Niemcy aresztowali ojca i braci. Natychmiast pojechała
z Wacławem Rakowskim do Kowla, ale w żandarmerii o niczym nie wiedzieli. Tymczasem już rano
sąsiedzi znalezli ciała synów, ledwo przyprószone ziemią na naszym polu na Kolonii %7łuków, odległej
o jakieś dwa kilometry od miejsca zamieszkania Leśniewskich. Zwłoki ojca z roztrzaskaną głową leżały
sto metrów dalej, co by wskazywało, że usiłował uciec, osłaniany zapewne przez synów. Jeden z nich
miał mieć pistolet i na pewno użył go w desperackiej walce z bandytami. Pogrzeb był bardzo liczny,
mimo że Ukraińcy przebąkiwali o zmasakrowaniu żałobników. Rodzina podejrzewała o inspirację
morderstwa Teodora Szabaturę, komendanta policji ukraińskiej w Kowlu, zbiegłego już z całym
batalionem schutzmanów do UPA. Szabatura, absolwent szkoły policyjnej w Trawnikach koło Lublina,
był przed wojną gajowym w majątku Krasne koło Rejowca.
Z morderstwem Leśniewskich zbiegła się wiadomość o zamordowaniu ośmiu Polaków w niedalekim
polskim Osieczniku. Była to planowa akcja eksterminacyjna, obejmująca najpierw mężczyzn w sile
wieku, którzy dla ratowania swoich rodzin chwyciliby bez wątpienia za broń, jak to czynili inni na
całych Kresach Południowo-Wschodnich.
W połowie maja pod Kluskiem został schwytany przez banderowców i zaginaj; bez wieści Kazimierz
Daszkiewicz z Radowicz, łącznik miejscowej konspiracji akowskiej. Penetrowane przez banderowców
drogi stały się niebezpieczne dla ludności polskiej, która nie tylko w naszej wsi przestała oddalać się
poza najbliższy teren, rezygnując z wyjazdów do kościoła w Turzysku i majowych nabożeństw. Pani
Tokarska zawiesiła komplety, na które uczęszczało wiele polskich dzieci.
Pod koniec czerwca banderowcy bestialsko wymordowali jedną z rodzin Daszkiewiczów: ojca Jana,
jego żonę Paulinę oraz dwie córki Helenę z 9-miesięcznym dzieckiem i Leokadię, którą zakłuli
widłami w stajni pod żłobem, gdzie się schowała. Pięcioletni synek Heleny, Stefan, skrył się za szafą
i ocalał. Znaleziono go następnego dnia płaczącego przy zwłokach matki. Kilka dni po tym mordzie syn
Jana, Stefan, został schwytany przez banderowców i dotkliwie poraniony, ale przy pomocy życzliwych
Ukraińców zdołał się uratować. Adam Daszkiewicz (z innej rodziny matka Ukrainka) został zakopany
przez upowców po szyję w ziemi, bo nie chciał przystąpić do UPA i mordować Polaków. Cudem się
uratował. Wielorodzinny ród Daszkiewiczów, osiadły tutaj przed wiekami z nadania Michała Korybuta
Wiśniowieckiego, teraz, jak nigdy dotychczas, poniósł liczne i bolesne ofiary w ludziach i majątku ze
strony UPA.
Jak na całym Wołyniu, również w Radowiczach tutejsi ounowcy podporządkowali sobie propagandą
i terrorem miejscową ludność ukraińską, zwłaszcza młodzież, przygotowując ją do krwawej rozprawy
z Polakami. Już od początku czerwca 1943 roku coraz częściej we wsi rozlegał się banderowski
szlagier Smert, smert, Lacham smert! , śpiewany przez miejscowych osiłków, niedawno jeszcze
komsomolców i ich galicyjskich, nazistowskich instruktorów. Przy wtórze takich zbójeckich pieśni,
z inicjatywy ounowców, usypano na wzniesieniu wyniosły kopiec i ustawiono na nim wysoki
prawosławny krzyż, przybrany sino-żółtymi barwami i tryzubem. Duża część ludności polskiej żyła
wówczas złudzeniami i drogo za nie płaciła. Zwłaszcza starsi mieszkańcy, którzy powtarzali: nie
uczyniliśmy nikomu krzywdy, więc dlaczego mieliby nas zabić? W tym przekonaniu byli często utwier-
dzani przez swoich ukraińskich sąsiadów. Tymczasem w dniach 10, 11 i 12 lipca 1943 roku masowe
mordy ludności polskiej osiągnęły piekielne apogeum pochłaniając ponad 15 tys. ofiar.
Pod koniec lipca upowcy uprowadzili z Radowicz siedmiu młodych, których uwięzili w Suszybabie,
gdzie mieli swoją placówkę. Uwięzionych bito i maltretowano, by wydobyć dane o konspiracji.
Wcześniej czy pózniej czekała ich okrutna śmierć. Powiadomiono o tym oddział samoobrony w Zasmy-
kach. Pięciu dobrze uzbrojonych chłopców ruszyło bez zwłoki do Radowicz. Stanisław Romankiewicz
Fundacja Moje Wojenne Dzieciństwo, 2004
Moje wojenne dzieciństwo, Tom 13 11
z pistoletem w ręce kategorycznie zażądał od przewodniczącego selrady, Iwana Karbowskiego,
wypuszczenia uwięzionych, grożąc spaleniem zabudowań Ukraińców i wymierzeniem winnym
najsurowszej kary. Brawurowa akcja dała efekt nadspodziewany wszyscy zostali wypuszczeni na
wolność: Bolesław Budzisz, Tadeusz Dziedzic, Wacław Furga, Mieczysław i Tadeusz Aodejowie,
Wacław Molenda i nie mam pewności Maria. Kilka dni pózniej pięciu partyzantów z Zasmyk udało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]