[ Pobierz całość w formacie PDF ]
operacjach. Wsławiły się w marcu 1966 roku, gdy zatrzymywały wietnamskich żołnierzy
atakujących amerykańską bazę w dolinie Shau.
Dwa szturmowce pojawiły się nad drzewami. Przemknęły na niewielkiej wysokości tuż nad
dachami budynków i wystrzeliły świecą w górę. Zrobiły obszerną pętlę i skrzydło w skrzydło,
jak na pokazach lotniczych, nadleciały od północy. Pod ich skrzydłami widać było ogniki
błyskające w lufach działek. Po sekundzie wybuchy na ścianie koszar wskazały, że za sterami
samolotów siedzą doskonali piloci. Szybko zbliżały się do placu. Leciały coraz niżej. Simons
dostrzegł, jak spod skrzydeł wytrysnęły smugi dymu, które wnet wyprzedziły samoloty i
szybko zaczęły zbliżać się do budynku. Po chwili pojawiły się następne smugi. Cztery rakiety
trafiły wprost okna. Simons wtulił głowę w ramiona i po chwili poczuł potężne uderzenie
gorącego powietrza, a na jego głowę posypał się grad kamieni, kawałków cegieł i szkła.
Nagle zaległa cisza, w której słychać było ryk silników samolotów lecących tuż nad dachami
koszar. Pułkownik Simons podniósł mikrofon:
Simons: OK, Mushroom! Aadnie ich trafiliście! Powtórzcie to! Kryjcie nas, dopóki nie
wsiądziemy do śmigłowca.
Głos: Mushroom do Apple 4. Bądzcie moimi gośćmi. Już wracamy do was.
Samoloty na moment znikły za drzewami, lecz wybuchy ich rakiet musiały wyrządzić tak
duże szkody wewnątrz koszar, że nie padł już stamtąd żaden strzał.
Simons i żołnierze z jego oddziału, ostrzeliwując się na oślep, nie czekając aż powrócą
szturmowce, zaczęli biec do wracającego po nich śmigłowca. Maszyna zawisła pół metra nad
ziemią i obróciła się bokiem w stronę koszarowego budynku, aby osłonić biegnących i
umożliwić bocznemu strzelcowi prowadzenie ognia. Widać było, jak stoi w drzwiach, których
otwarta była tylko górna połowa, i wali długimi seriami po oknach wietnamskiego budynku.
Simons zaczął liczyć żołnierzy wskakujących do wielkiego kadłuba.
Simons: Nikt nie został?
Głos: Są wszyscy, pułkowniku!
Pułkownik Simons schwycił za klamkę i podciągnął się. Zmigłowiec już wzbijał się, gdy
znowu nadleciały samoloty. Tym razem nie strzelały, gdyż obawiały się trafić we własną
13
2
maszynę, która szybko wznosiła się nad placem apelowym, który tak niefortunnie uznano za
szkolne boisko. Na szczęście tylko jeden żołnierz odniósł niegrozną ranę.
W tym czasie z drugiego śmigłowca, który wylądował w pobliżu muru twierdzy wyskakiwali
komandosi. Pierwszy na ziemię zeskoczył major Richard Meadows, dowódca grupy. Dobiegł
do muru i skrył się w niewielkim rowie odwadniającym. Wnet podbiegło do niego kilku
komandosów. Jeden z rozmachem rzucił linę zakończoną niewielką kotwicą o trzech
ramionach. Przeleciała przez mur. Wtedy ściągnął gwałtownie linę. Inny komandos przerzucił
przez mur kilka granatów, na wypadek, gdyby tam kryli się Wietnamczycy. Odczekali kilka
sekund, aż usłyszeli głuche wybuchy, i jeden po drugim zaczęli wspinać się po linie.
Pierwszy, który dotarł na szczyt, rozejrzał się, ale nie widząc Wietnamczyków przełożył nogę
przez mur i zniknął po drugiej stronie. Po kilku minutach cała grupa była na dziedzińcu. W
oddali widzieli budynek o zakratowanych oknach. Tam powinni być jeńcy.
Dowódca, major Meadows, wskazał swoim żołnierzom stanowiska i krzyknął:
Meadows: Osłaniać mnie! Po oknach!
Wybrał trzech żołnierzy i razem przebiegli kilkadziesiąt kroków zygzakiem, umykając
wietnamskim pociskom. Dobiegli do muru. Meadows zębami wyciągnął zawleczkę z granatu
i wsunął go przez szparę pod okiennicą okna na parterze. Wybuch wyrwał okiennicę i musiał
uczynić wewnątrz wielkie spustoszenie, gdyż strzelanina wyraznie osłabła. Jeden z
komandosów podczołgał się do drzwi i zawiesił dwa granaty na klamce. Zawiązał sznurek na
kółkach zawleczek i szybko wycofał się. Szarpnął za sznurek i odskoczył jeszcze o parę
metrów, zanim wybuch wzbijający ceglany kurz wyrwał wielkie drewniane drzwi z futryny,
odsłaniając ciemną czeluść sieni.
Komandosi wdarli się do środka. Wietnamczyków na dole nie było. Wycofali się na piętra.
Początkowo z rzadka rzucali granaty, ale widocznie nie mieli ich dużo, gdyż po kilku
wybuchach, które nie wyrządziły nikomu szkody, zaprzestali, oczekując, aż Amerykanie
zaczną wdzierać się na górę.
Meadows: Kalinsky i Hater, ustawić tutaj erkaemem i pilnować schodów. Reszta za mną.
Wbiegli do korytarza. Drzwi do cel nie były zamknięte, lecz wewnątrz nie było nikogo.
Meadows przechodził z celi do celi. Nigdzie nie było najmniejszego śladu wskazującego na
to, że w ostatnich miesiącach kogokolwiek tam więziono.
Meadows: Wycofujemy się!
Major Meadows nawiązał łączność z dowódcą oddziału komandosów pułkownikiem
Simonsem.
Meadows: Apple 3 do Apple 1, tutaj nikogo nie ma. Wycofuję chłopców. Odbiór.
Wybiegali małymi grupkami w stronę muru, gdzie ziała pustką wielka wyrwa po wybuchu
ładunku podłożonego przez saperów. Liczono, że zabiorą z budynku jeńców osłabionych,
ledwo powłóczących nogami, więc niezdolnych do przejścia przez mur.
W tym czasie pułkownik Simons, który odebrał raport Meadowsa informował przez radio
generała Manora w bazie Da Nang:
Simons: Generale, tu nikogo nie ma! Powtarzam: nikogo! Wycofujemy się!
Generał: Potwierdzam.
13
3
Jego najgorsze przeczucia sprawdziły się. Uderzyli z ogromną precyzją. Wykonali plan jak na
ćwiczeniach. Bez strat. Wszystko nadaremnie.
Po kilkunastu minutach śmigłowce, wzbijając tumany kurzu unosiły się nad palmami siejąc
dookoła ogniem z karabinów maszynowych.
Akcja w Son Tay trwała zaledwie 27 minut. Cały oddział "zielonych beretów", 56 żołnierzy,
wracał bez strat, tylko jeden, lekko ranny.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]