[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na Zwięto Dziękczynienia, to nagotuję tyle potraw, żeby ci starczyło
do Bożego Narodzenia. A na Boże Narodzenie przyjadę na dwa
tygodnie. Potem wrócę na przerwę semestralną podczas zimowych
wakacji i znowu przyrządzę masę potraw. W ten sposób do wakacji
utyjesz tyle, ile potrzeba. Byle nie za bardzo! - zastrzegła. -
Odpowiada ci to?
- Jeszcze jak odpowiada, ale czy mówisz poważnie? - zapytał,
otwierając jedno oko.
- Zupełnie poważnie.
- I będziesz miała czas na takie częste przyjazdy?
- Oczywiście. Spróbuj mnie tylko powstrzymać, a wtargnę na
ranczo siłą.
- Będę zawsze czekał na ganku z milionem pocałunków...
- Wiesz co? Miałeś dobry pomysł, nie wysyłając przed czterema
laty tych papierów o unieważnienie małżeństwa - stwierdziła zalotnie.
- Jak to dobrze, że doszłaś do tego wniosku. - Przytulił ją do
siebie. - Myślałem, że będziesz wściekła.
- Może i byłam troszkę na początku, ale teraz uważam, że to
było szczęśliwe przeoczenie. W ten sposób nie będę musiała
159
Anula
ous
l
a
and
c
s
tłumaczyć naszemu synowi... a może córce, że pognaliśmy do ślubu,
ponieważ on czy ona byli już w drodze...
- O czym ty mówisz? Nie będziemy mieli żadnych dzieci, póki
nie skończysz studiów. Nie ma sensu komplikować ci życia bardziej,
niż już samo się skomplikowało.
- Bobby... jeśli moje obliczenia są dobre, to rozpoczniemy
wychowywanie potomka za jakieś siedem miesięcy.
Przyglądała się wyrazowi nagłej konsternacji na jego twarzy,
przewidując nieuniknione pytanie. Nie czekała długo. Oparł się na
łokciu i zapytał czule:
- Kiedy się o tym dowiedziałaś?
- Zaczęłam składać razem wszystkie fakty, drobne objawy
i zdałam sobie sprawę, że wirus, który, jak sądziłam, przyplątał się do
mnie, trzyma się zbyt długo i ma zupełnie inny charakter. To było
jakieś piętnaście minut temu...
Długo patrzył jej w oczy. W jego wzroku dostrzegła nieme
pytanie. Nie dziwiło jej to. Przecież to ona zadzwoniła do niego na
ranczo, a nie on do niej... Chciał wiedzieć, czy jej telefon nie był
podyktowany odkryciem, że jest w ciąży.
I nagle twarz rozjaśniła mu się uśmiechem.
- I ty chcesz być lekarzem? Musisz jeszcze długo się uczyć, żeby
pózniej nie wmawiać mi, że klacz ma katar, kiedy gotowa jest rodzić.
Gratulacje, kochanie! - Pocałował ją, potem spoważniał. - Tamtej
nocy nie powinienem był ryzykować i narażać cię... Nie myślałem
jasno.
160
Anula
ous
l
a
and
c
s
- Ja też nie. Z drugiej strony, gdybyśmy tak wszystko planowali,
to byłoby znacznie gorzej dla naszego potomstwa. Wcale nie żałuję,
że jestem w ciąży. Cieszę się, że noszę w sobie twoje dziecko. No cóż,
stracę najwyżej jeden semestr.
- A ja już dopilnuję, żebyś dokończyła studia. Nie przepuszczę
ci. Nie chcę mieć na sumieniu tego, że przeszkodziłem ci w
zrealizowaniu odwiecznego marzenia.
Casey przetoczyła się na Bobby'ego. Aż jęknął pod jej ciężarem.
Pocałowała go mocno w usta. Ciąg dalszy był nieuchronny. Potem,
głaszcząc go, powiedziała:
- Nic się nie martw, mój ty cukiereczku... skoro ja jestem twoim
cukiereczkiem, to ty też możesz być moim... Dałeś mi więcej
słodyczy, niż mogłam sobie wymarzyć.
161
Anula
ous
l
a
and
c
s
EPILOG
- Idzie mama, idzie mama! - wykrzyknął mały Jamie. -Mamo, tu
jesteśmy!
Bobby z trudem utrzymywał w ramionach wyrywające się
dziecko. Wolał go jednak trzymać, niż ryzykować zgubienie się w
tłumie.
Bobby, Maribeth i Chris stanowili malutką wysepkę w morzu
głów, bo na uroczystość wręczenia dyplomów przybyły tłumy.
- Teraz będziesz musiał nazywać mamę pani doktor mama -
zapowiedział synkowi Bobby, tuląc go do piersi.
- Coś ty mu mówił? - spytała Casey, podbiegając do męża.
- %7łe odtąd musi cię nazywać panią doktor mamą. - Wolną ręką
objął żonę.
- Daj mi go! - Casey wyciągnęła ręce i po chwili chłopiec
wylądował w jej ramionach.
- Boże, jaki on jest ciężki! - wykrzyknęła. - To ciężar nie dla
mnie. - Ostrożnie postawiła syna na ziemi i wzięła go za rączkę.
- Oczywiście, że w twoim stanie nie powinnaś dzwigać ciężarów
- zauważyła Maribeth. - To było bardzo nierozważne z twojej strony.
- Casey, co to ma znaczyć?! - Bobby stanął jak wryty. -
Powiedziałaś mi, że nie ma mowy... Zapewniłaś mnie... - Przerwał,
gdy cała trójka, łącznie z Casey, wybuchnęła śmiechem. Potem Casey
spuściła oczy i udając skruchę, wyznała:
162
Anula
ous
l
a
and
c
s
- Wiesz, jak to jest... Czasami powie się cokolwiek, by od
drugiej osoby uzyskać to, czego się chce... - Wspięła się na palce i
pocałowała go w usta. - Przyznajesz chyba, że często tak się robi?
- Nie w naszym domu! - zaprotestował Bobby, wywołując
kolejny wybuch śmiechu. Widać było, że Bobby jest zły. - Cieszę się,
że tak dobrze potrafię was rozbawić. Rozmawialiśmy o tym, Casey, i
uzgodniliśmy... - zaczął mówić z wyrzutem w głosie.
- Wiem, wiem, wszystko wiem. Ale spojrzyj na to z innej strony:
nie będzie zbyt dużej różnicy wieku między jednym dzieckiem a
drugim. To nam bardzo pomoże w ich wychowaniu. Poza tym mam
już dyplom i będę miała więcej czasu...
- O tak, oczywiście! - powiedział ironicznie. - Ty?! Wolny
czas?! Ty nigdy w życiu nie będziesz miała dość czasu, by zrobić
wszystko, co chcesz i co musisz zrobić. Trzeba było niemal
przyduszać cię do ziemi, żebyś choć trochę odpoczęła, kiedy nosiłaś
Jamiego. A teraz czeka cię własna praktyka weterynaryjna...
- Widzicie, co ja muszę cierpieć od rana do nocy? - Casey
zwróciła się po odsiecz do Maribeth i Chrisa. Ten człowiek tylko
narzeka. Przez cały czas narzeka. Nie może nawet na chwilę
zamilknąć. Jak mam sobie z tym radzić? Już wiem... - Pocałowała go i
Bobby rzeczywiście zamilkł.
- Jestem głodny, mamo - obwieścił Jamie.
- Ja też. Już idziemy na jedzonko. - Zwróciła się do Maribeth i
Chrisa: - Mamy rezerwację u Brayana, ruszajmy. Jestem bardzo
szczęśliwa, że mogliście przyjechać i dotrzymać towarzystwa
163
Anula
ous
l
a
and
c
s
Bobby'emu. Wiem, że nie ma nic nudniejszego, niż uczestniczenie w
charakterze widza w takiej uroczystości jak dzisiejsza. Wymaga to
wielkiego samozaparcia.
- Nie opuściłabym tej uroczystości za żadne skarby - odparła
Maribeth, ściskając Casey. - Jestem z ciebie bardzo dumna, że
przetrwałaś, że się nie załamałaś. Wiem, że to były dla ciebie trudne
lata. Studia, mąż, dziecko, gotowanie...
- Tak, na szczęście Bobby był zawsze przy mnie, gdy go
potrzebowałam. Zrobił tysiące kilometrów między ranczem a naszym
mieszkaniem tutaj...
- Dość gadania! - oświadczył Bobby. Wziął na ręce syna i
zarządził: - Idziemy! Przy odrobinie szczęścia znajdziemy naszą
furgonetkę. W tym tłoku nic nie wiadomo... Chris, macie już pokój?
- Nie. Wracamy dziś na ranczo w Agua Verde. Przez pewien
czas zostaniemy na ranczu. Dzieci już tam są. Opiekuje się nimi
siostrzenica Maribeth. A wy tu zostajecie?
- Dziś jeszcze tak. Już prawie wszystko wywiezliśmy, zostało
tylko tyle, by można było spędzić jedną noc. Jutro zapakujemy resztę
rzeczy na furgonetkę i pożegnamy to nasze mieszkanie na zawsze.
Dość mam wędrówek tam i z powrotem.
Wbrew pesymistycznym przewidywaniom Bobby'ego szybko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]