[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dawnego ja, jego pełnią, jego miejscem wewnątrz strumienia czasu - zlokalizowanym sto
trzydzieści miliardów lat w głąb życia wszechświata. Ty jesteś zaledwie cieniem tamtego
orgazmu. Twoje prawdziwe ja zostało rozproszone w postaci odżywczej substancji po
pięciowymiarowych otchłaniach mojego jestestwa. Carla już nie ma. A to twoje ja, które
wróci na Ziemię, w głębi swojego jestestwa nie jest już człowiekiem. Twoja inercja jest
pochodzenia pozaziemskiego. Teraz należysz do Zfjata. A Zfjat będzie zawsze z tobą.
Nie zadawaj się z ludzmi, trzymaj ich na dystans. Używaj imienia i nazwiska, które jedynie
pogłębią twą samotność.
Carl wisiał niemy w świetlistej nicości. Był niczym. Był jedynie naglącym impulsem
swoich zmysłów zamkniętym we wszechmocy pranieblana. Nie był istotą ludzką.
- Odpowiednie imię zostanie ci nadane - powiedział pranieblan. - Teraz ważne jest, żebyś
nie zastanawiał się zbyt głęboko. To, co ci powiedziałem, zostało zarejestrowane w twoim
umyśle i będzie dla ciebie dostępne w razie potrzeby. Wraz z bronią zostaniesz wyposażony
w umiejętność jej obsługi.
Wszystko, czego potrzebujesz, znajdziesz w sobie.
- Mógłbyś zostać księdzem.
- Za chwilę spuszczę cię przez lynk, który przenika cały Zfjat. Jego drugi koniec
wprowadzi cię w czarne otchłanie Rataros. Przetrzymaj jakoś tę podróż i ucz się. Niewielu
ludzi, Fouków czy spadów, miało okazję przyjrzeć się tajemniczym Skrajanom. Spotkał cię
wielki zaszczyt, Carl.
Carl nie miał czasu zastanowić się, dlaczego pranieblan nazywa go Carlem po całej
wielkiej przemowie, z której wynikało, że Carlem być nie powinien, choć wkrótce kwestia
jego tożsamości miała odmienić losy świata. W tamtej chwili jednak
96
był zupełnie ogłupiały, oszołomiony nagłym zapadnięciem się w przepaść.
Nie wisiał już w błękitnej próżni, lecz spadał, koziołkując i lecąc w stronę małej kropelki
światła. Kropelka okazała się otworem, który zbliżał się do niego z coraz większą prędkością,
mieniąc się wszystkimi kolorami tęczy, i po chwili Carl z impetem wyleciał na rozpalone
srebrnym blaskiem przestrzenie Firmamentu. Poczuł, jak coś odtyka się w jego gardle, a
strumienie powietrza wypełniają mu płuca.
Błyszczące strugami rzek, podobne ogromnym wielorybom nieblany przepłynęły obok i po
chwili znów ogarnęła go czarna jak węgiel ciemność. Nieświat ciągnął się w
nieskończoność&
Na chwilę przed oczami zamigotały mu fioletowe cienie chmur Zródśfjata i ponownie
zapadł się w głębokie mroki.
Czarna otchłań była wielka jak planeta. Carl przestał spadać. Stał pośród absolutnej czerni,
oddychając płytko, aby móc coś usłyszeć w ciemnościach. Ze wszystkich stron dochodziły go
dzwięki płynne jak muzyka.
Iskry, niczym nagle obnażone kły, zalśniły tuż obok Carla, który aż podskoczył z
przerażenia. Był nagi i zziębnięty ze strachu. Iskry zaczęły krążyć wokół niego, kreśląc w
próżni wężowate esy-floresy. Carl przestępował z nogi na nogę, wyczuwając pod stopami
grunt, który zdawał mu się oparciem pozbawionym jakiejkolwiek faktury.
- Halo! - zawołał, a jego głos był jak głos astralnej zjawy zagubionej w ogromie kosmosu.
Echo zafalowało wokół niego: lo& lo& lo&
Wężowe sznury iskier otoczyły go ciaśniej i przy ich świetle Carl dostrzegł feeryczne
obrazy, poskręcane kształty, połyskliwe niczym czarne płomienie.
Pełne wdzięku ognioformy podeszły bliżej i w powietrzu rozniósł się zapach spalenizny.
Zwierzę, jakie tkwiło w Carlu, nagliło go do ucieczki, ale wiedział, że jakikolwiek gwałtowny
ruch mógł okazać się fatalny w skutkach. Dzięki informacjom zapisanym w umyśle doskonale
się orientował, że został już schwytany.
Otaczające go monstrualne formy ciemności to właśnie byli Skrajanie, tajemniczy kowale,
którzy w łunie mroku wykuwali dla niego broń. A także towarzyszące broni umiejętności.
Jego życie miało zależeć od tego uzbrojenia, od cierpliwości włożonej
97
w wykonanie wszystkiego. Ta myśl przyszła mu do głowy w chwili, kiedy powietrze stało
się gorące jak wnętrze łona, a pierścień nocokształtów jeszcze ciaśniej zacisnął się wokół
niego.
Cielista wilgoć przytłoczyła Carla i nie był w stanie poruszyć się ani nawet oddychać.
Smoczy odór palonej gliny wstrząsnął nim. Lepkie zwały poskręcanych mięśni, które
zamknęły jego ciało w mocnym ucisku, pulsowały gorączkowo i nagle zaczął szybować.
Spopielały zapach zniszczenia wybudził go z zamroczenia.
Nic nie widział. Przez krótką chwilę odczuł całą geometrię swojego ciała, zwartą i
przejrzystą jak struktura diamentu, wypełnioną przezroczystością, pragnieniem blasku, ale
wciąż ogarniętą przez absolutne ciemności. Był przedmiotem oczekującym napełnienia
własnym światłem. Był celem pozbawionym woli.
Po chwili mroki gwałtownie ustąpiły i Carl został ciśnięty na gwiezdne bezdroża. Brutalna
siła światła zaatakowała jego mózg, a przed oczami rozpostarł się widok na olbrzymią
galaktykę.
Skrawki blasku pulsowały na tle pustki kosmosu, a kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do
nowych warunków, zorientował się, że te skrawki to chmury gwiazd - galaktyki. Szybko jak
swobodna myśl pokoziołkował w stronę olbrzymiej tarczy miękkiego, rozproszonego światła
i zaczął ześlizgiwać się po promienistych pasmach przedzielonych strzępami nakrapianego
gwiazdami mroku.
Jakaś żółta gwiazda podleciała bliżej, a otaczające ją drobiny planet zaczęły migotać
odbitym światłem. Jedna z tych migoczących iskierek zwiększyła rozmiary do małego
okruszka, który po chwili zaczął lśnić połyskliwym błękitem, w miarę jak rósł, nabierając
kulistości.
Mając w pamięci wspomnienie Evoe oraz życia, jakie dzielił z nią na otchłaniach wiecznie
zalanych krwawym blaskiem zachodu, które nigdy nie zaznały nocy, Carl poddał się sile
ciągnącej go w dół. Z sercem ciężkim jak bryła lodu opadł na ziemię.
7. Innymi światy
ALFRED OMEGA
R szedłem dziś do chińskiej dzielnicy, przekąsić dim sum czy oś w tym rodzaju. Na
frontonie świątyni Kwan Yin zobaczyłem wielkie graffiti: NIE MA BUDDY! ZABIJ BOGA!
Wszedłem do środka i rozejrzałem się po wnętrzu. Zwiątynia była pusta i zawalona tacami z
wypalonym kadzidłem oraz półeczkami, na których składano ofiary bogini. Usiadłem przy
stole ofiarnym i napisałem ten wiersz:
NIE MA BUDDY, jest tylko rzezba, złota farba, drewno i oblicze spokojne jak twarz
embriona w łonie - tylko kłęby kadzidlanego dymu wplatające się w ciszę, jedyny ruch
między światem duchów a nicością.
Próbowałeś kiedyś napisać opowiadanie? Czy zauważyłeś, jak bohaterowie niemal od
samego początku zaczynają wymykać się z rąk? To dlatego że są tworami nie tylko naszej
wyobrazni, lecz także woli. %7łal i nadzieja. Tylko tych uczuć doświadczam, kiedy akurat nie
piszę. A kiedy piszę, to jestem zaledwie medium, przez które opowiadania przychodzą na
świat. Staję się czymś mniejszym od siebie, moje postacie zaś są czymś więcej niż ja.
Powieść science fiction "Odpryski czasu" spotkała się z dość ciepłym przyjęciem jak na
debiut. Czytało ją mnóstwo ludzi.
Uzyskała nominację do nagrody Nebula, dzięki czemu miałem
99
wiele okazji, by rozmawiać z dużymi grupami fanów o swoich pomysłach. Nie zdołałem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]