[ Pobierz całość w formacie PDF ]
telefonowania.
Odwróciłam się i chwyciłam za kierownicę. Byłam z siebie
dumna. Naprawdę dumna. Udało nam się uciec.
Jadąc do szpitala, chyba ze dwadzieścia razy złamałam kodeks
drogowy. Przekroczyłam limit prędkości, trzy razy przejechałam na
czerwonym świetle, skręciłam wbrew zakazowi w lewo i pojechałam
140
pod prąd. To i tak nie miało znaczenia. Ulice były prawie puste.
Tylko koło Chocolate Moose kręciło się sporo uczniów ze szkoły
Ernesta Pyle'a. Było po jedenastej, więc Moose już zamknięto, ale
dzieciaki siedziały w samochodach, uprawiając necking.
Przejeżdżając obok nich, nacisnęłam klakson, tak dla zabawy. Kilka
głów podskoczyło do góry. Wrzasnęłam Ju-hu!", a parę
zirytowanych głosów odpowiedziało: Wsiok!" Pewnie z powodu
ciężarówki. A może z powodu okrzyku. Możliwe też, że z powodu
Chiggera.
Do szpitala prowadziły dwa wjazdy: jeden dla ambulansów i
drugi dla wszystkich pozostałych.
Wybrałam, oczywiście, ten dla ambulansów. Pomyślałam, że
gdy zatrzymam się tuż przy drzwiach, cały personel, słysząc pisk
hamulców, wyskoczy na zewnątrz.
Stało się inaczej, pewnie dlatego, że większość ambulansów nie
podjeżdża do wejścia z piskiem opon. Poza tym, choć drogę ubito i
posypano solą, nadal była oblodzona. Zamiast więc stanąć tuż przy
drzwiach, wjechałam do środka.
Ale cały personel wybiegł do holu, dokładnie tak, jak sobie
wyobrażałam.
Na szczęście, drzwi były ze szkła, więc moim pasażerom nie
stała się żadna krzywda. Kiedy przednie koła dosięgły podłogi po
drugiej stronie i przestały się ślizgać, hamulce zadziałały. Sethowi i
Robowi nic się nie stało, a doktor Krantz i tak był nieprzytomny,
więc pewnie wcale nie poczuł bólu, gdy wyrżnął głową w deskę
rozdzielczą.
Ludzie przed izbą przyjęć okazali zadziwiająco mało zrozu-
mienia.
141
- Czyś ty zwariowała?! - wrzasnęła pielęgniarka w zielonym
kitlu.
To wyprowadziło mnie z równowagi. Przecież jedyne, co się
stało, to to, że na podłogę spadło trochę potłuczonego szkła. Nikogo
nie przejechałam, prawda?
- Na tyle wozu - burknęłam - jest chłopak z raną głowy, a facet
obok mnie może stracić nogę. Przynieście nosze i odczepcie się ode
mnie.
Odczepili się. W ciągu paru sekund wyciągnęli doktora Krantza
z szoferki, a potem pomogli mi cofnąć pikap, tak żeby pielęgniarze
mogli wejść do środka i zabrać Roba. Seth wygrzebał się z auta bez
pomocy, ale Chigger nie ucieszył się na widok swoich wybawicieli.
Warczał i kłapał zębami, dopóki nie kazałam mu się uspokoić.
Wtedy, nie tracąc nadziei na tłuczone ziemniaki, skoczył na ziemię i
ruszył za mną za noszami, na których leżał Rob.
- Czy nic mu nie będzie? - pytałam ludzi, którzy się nim
zajmowali. Nie zwracali na mnie uwagi. Byli zbyt zajęci wy-
krzykiwaniem danych dotyczących jego stanu i zapisywaniem ich na
karcie. Największe zdumienie przeżyłam, kiedy go odkryto i
zobaczyłam, czym jest ta płachta, w którą go zawinięto.
Była to flaga Nie depcz mnie z sali zebrań Prawdziwych
Amerykanów.
Ta z wielką dziurą, którą wypaliłam, strzelając z karabinu.
Stałam, gapiąc się na nią, kiedy usłyszałam, że ktoś woła mnie
po imieniu. Obejrzałam się i zobaczyłam, że doktor Krantz na
sąsiednich noszach odzyskał przytomność. Przywoływał mnie
gestem. Wcisnęłam się między lekarzy i pielęgniarki, którzy krążyli
wokół niego.
- Jessico - szepnął. - Czy nic ci nie jest?
142
- Czuję się świetnie - odparłam.
- A pan Wilkins?
- Nie wiem. Ale myślę, że wyjdzie z tego.
- A Seth?
- W porządku - zapewniłam. - Naprawdę nie musi się pan o nas
martwić. Proszę się teraz zająć sobą, dobrze?
Ale Krantz miał mi do powiedzenia coś ważnego. Chwycił mnie
za kurtkę i przyciągnął bliżej.
- Jessico - wycharczał tuż koło mojego ucha. Domyślałam się,
co chce powiedzieć, więc spróbowałam go
uprzedzić.
- Niech pan sobie nie zawraca głowy podziękowaniami.
Naprawdę wszystko w porządku. Zrobiłabym to samo dla każdego.
Cieszę się, że mogłam pomóc.
Krantz nadal mnie nie puszczał. A nawet mocniej zacisnął ręce
na mojej kurtce.
- Jessico - wysapał ponownie.
Schyliłam się niżej, bo wydawało się, że z trudem wydobywa
głos.
- Tak, doktorze Krantz?
- Jesteś - wycharczał - najgorszym kierowcą, jakiego w życiu
spotkałem.
143
W szpitalu działo się tej nocy mnóstwo rzeczy. I to niezależ-
nie od tego, że wjechałam do środka pikapem.
Przyjęto czterdziestu ośmiu nowych pacjentów, siedmiu w stanie
krytycznym. Na szczęście, żadna z osób tej kategorii nie zaliczała się
do moich przyjaciół. Tej nocy głównymi poszkodowanymi byli
Prawdziwi Amerykanie. Kiedy siedziałam w poczekalni - nie
mogłam wejść do Roba, bo nie należałam do rodziny - widziałam
każdego wwożonego pacjenta.
To nie nastąpiło od razu, bo straży pożarnej, karetkom i policji
dotarcie do obozu Jima Hendersona zajęło trochę czasu. Już choćby
moje wyjaśnienia, jak tam dotrzeć, zajęły trochę czasu. Zanim w
kierunku obozu Prawdziwych Amerykanów ruszył pierwszy wóz
policyjny, przesłuchiwano mnie jakieś czterdzieści minut.
Wcale nie jestem pewna, czy mi uwierzyli. To mógł być jeden z
powodów, dla których nie pognali tam na łeb na szyję. Oddział
paramilitarnej milicji zaatakowany przez bandę motocyklistów i
kierowców ciężarówek? Szczęśliwie doktor Krantz odzyskał
przytomność i mógł potwierdzić wszystko, co powiedziałam. Krantz
ma chyba dużą siłę perswazji, bo szeryf, wychodząc z sali, w której
go umieszczono, miał bardzo ponurą minę.
Przez chwilę jedynymi osobami w poczekalni byliśmy ja i Seth.
No i Chigger. Pracownicy szpitala nie byli zachwyceni obecnością
psa, ale kiedy im wyjaśniłam, że Chiggera nie można zostawić w
ciężarówce, bo tam by zamarzł, spuścili z tonu. Dałam psu kilka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]